Jonah Hill: Chłopak z sąsiedztwa
Siłą Jonaha Hilla jest między innymi to, że - będąc gwiazdorem - zupełnie na gwiazdora nie wygląda.
Nikt nie składa mu ofert w rodzaju tych, które regularnie dostaje jego dobry przyjaciel, Channing Tatum. Hill odbiera natomiast telefony od producentów poszukujących tak zwanych przeciętniaków; aktorów w niczym nie przypominających półbogów, za to wyglądających cokolwiek niechlujnie. Takiego kogoś łatwo wziąć za zwyczajnego gościa, na którego można wpaść w osiedlowej knajpce albo minąć na ulicy, kiedy spaceruje ze swoim czworonogiem.
Szczerze mówiąc, czasy, kiedy Jonah Hill sam był takim gościem - cytując jego słowa, "uprzejmym chłopcem, który usuwa się na bok, by zrobić miejsce na chodniku dla starszej pani" - nie są aż tak odległe. 28-letni aktor z dokładnością co do dnia, a właściwie co do minuty, potrafi określić, kiedy w jego życiu zakończył się tamten rozdział.
- Lubię czasami pospacerować po dzielnicy, żeby "przewietrzyć myśli" - opowiada. - Dzień, w którym swoją premierę miał "Supersamiec", był właśnie tym dniem, w którym stałem się rozpoznawalny. Nie mogłem zrobić kroku, żeby ktoś mnie nie zatrzymał. Pochlebiało mi to, ale jednocześnie czułem się nieswojo.
- To niesamowite, jak bardzo może zmienić się życie człowieka, prawda? Jeszcze wczoraj byłeś zwyczajnym facetem, a dzisiaj nagle wszyscy się tobą interesują. To takie dziwne, kiedy matki z wózkami albo starsze panie zaczepiają cię i pytają: "Czy to ty grałeś w tej komedii, która kończy się wielką imprezą?". Zastanawiasz się wtedy, jak to możliwe, że te kobiety widziały ten film. I jak to możliwe, że widziały go też towarzyszące im brzdące?
Jeśli chodzi o Hilla, to impreza z jego udziałem raczej nie skończy się szybko. Od czasu niespodziewanego sukcesu wspomnianego "Supersamca" (2007), widzowie mogli oglądać go w takich filmach, jak "Cyrus" (2010), "Idol z piekła rodem" (2010) czy "Facet do dziecka" (2011). Kulminacją tej świetnej passy była oczywiście rola Petera Branda, mającego bzika na punkcie statystyk asystenta menedżera drużyny bejsbolowej w "Moneyball", za którą otrzymał nominację do Oscara w kategorii najlepszy aktor w roli drugoplanowej.
Niedawno na ekrany kin wszedł najnowszy film z jego udziałem - "Straż sąsiedzka". Jonah dotrzymuje w nim kroku nie byle jakim zawodnikom aktorskiej wagi ciężkiej: w obsadzie znaleźli się m.in. Billy Crudup, Will Forte, Ben Stiller i Vince Vaughn. Hill, Stiller, Vaughn i Richard Ayoade grają samozwańczych funkcjonariuszy tytułowej "straży sąsiedzkiej", którą utworzyli samorzutnie, aby móc "patrolować" swoją spokojną dzielnicę.
Przeczytaj recenzję filmu "Straż sąsiedzka" na stronach INTERIA.PL!
- To zupełnie nieszkodliwe przedsięwzięcie stanowiące zasłonę dymną, którą ci kolesie bez skrupułów wykorzystują, by wyrwać się z domu, od żon i rodzin. A wszystko w imię utrzymywania ładu i porządku - wyjaśnia aktor.
Sytuacja wymyka się jednak spod kontroli, kiedy w dzielnicy lądują... kosmici. Nagle okazuje się, że tylko nasi czterej bohaterowie mogą zapobiec zagładzie Ziemi...
Praca na planie filmu była prawdziwą frajdą, zapewnia mój rozmówca. - Rewelacyjnie pracowało mi się z Benem i Vince'em. Wciąż jeszcze tli się we mnie iskierka mentalności nastolatka, który nie dowierza, że było mu dane zagrać w jednym filmie z Bradem Pittem. Podobnie było tutaj. Spotkanie z Vince'em i Benem było dla mnie czymś niemal surrealistycznym. Każdego ranka wkraczałem na plan z szerokim uśmiechem na twarzy.
Po śmiertelnie poważnym występie w "Moneyball" Hill z radością powitał możliwość powrotu do komedii. Oprócz "Straży sąsiedzkiej", tego rodzaju rolę zagrał ostatnio także w "21 Jump Street". - Było to dla mnie bardzo ekscytujące, chociaż granie w dramatach też sprawia mi autentyczną przyjemność - tłumaczy. - Zawsze chciałem być aktorem, który gra różne role.
Prawdę mówiąc, dodaje po chwili, nie dostrzega jednak szczególnie dużej różnicy pomiędzy tymi dwoma gatunkami - jeśli chodzi o pracę aktora, rzecz jasna. - Nie wydaje mi się, żeby do grania w komediach były potrzebne jakieś szczególne predyspozycje. Nie jest też tak, że na planie komedii aktor wciska guzik z napisem "humor", a na planie dramatu - z napisem "powaga". Nawet jeśli dana scena jest całkowicie absurdalna, moje zadanie się nie zmienia: mam zagrać ją tak, żeby przedstawiała się wiarygodnie - z tą różnicą, że w dramacie muszę być nieco bardziej powściągliwy.
Okazja do powściągliwości nadarzy się już wkrótce - Jonah zagra u samego Martina Scorsese, w biograficznym dramacie "The Wolf of Wall Street", którego premierę zaplanowano na 2013 rok. Jego bohater to partner biznesowy i najlepszy przyjaciel nowojorskiego maklera (w tej roli Leonardo DiCaprio), odmawiającego udziału w szemranej transakcji z udziałem rekinów finansjery i mafiosów. Taka "fucha" musi robić wrażenie. Hill, który niegdyś grywał drugoplanowe role w prezentujących mało wyszukany humor komediach - jak "Czterdziestoletni prawiczek" czy "Wpadka" - przeszedł długą drogę.
- Uważam się za szczęściarza - mówi skromnie. - A sukces? Sprawia, że stajesz się jeszcze bardziej ostrożny, wybierając kolejne role. Dla mnie najważniejsze jest to, by za każdym razem grać coś innego. Bardzo się cieszę, że mam możliwość mierzenia się z wyzwaniami, które aktorsko plasują się na przeciwległych biegunach.
Ale Hill nie ogranicza się tylko do aktorstwa. W "21 Jump Street" - opowiadającym o młodych policjantach rozpracowujących siatkę narkotykowych dealerów działających w liceum - nie tylko zagrał jedną z dwóch głównych ról: był też współscenarzystą i współproducentem filmu, który bardzo dobrze poradził sobie w kinach, mimo iż ostatnimi czasy widzowie zdają się nie reagować entuzjastycznie na kinowe wersje telewizyjnych seriali ("21 Jump Street" powstał na podstawie serialu telewizyjnego pod tym samym tytułem, emitowanego w latach 1987-1991).
- Miałem świadomość, że pod względem kulturowym był to ważny serial, ponieważ był jedną z tych produkcji, które swój sukces zawdzięczały świetnej robocie wykonanej przez młodych aktorów - mówi Hill. - Nie byłem jednak pewien, czy uda mi się pomóc scenarzystom zrobić z tego dobry film. Początkowo byłem przeciwny całemu pomysłowi. Zawsze uważałem, że kręcenie takich remake'ów to ze strony wielkich wytwórni jedynie skok na kasę.
Najistotniejszym dokonaniem Hilla jako współproducenta "21 Jump Street" było natomiast przekonanie Channinga Tatuma - aktora rozchwytywanego, ale nie kojarzonego wcześniej z komedią - do przyjęcia roli jego ekranowego partnera.
- To prawda, Channing miał niewielkie doświadczenie, jeśli chodzi o komedie - potwierdza Hill. - Chciałem, żeby opuścił swoją bezpieczną niszę. Wiedziałem, że tym sposobem osiągniemy komediowy efekt. Channing zmusił mnie do złożenia mu obietnicy, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. W przeciwnym razie miał mi spuścić manto... Koniec końców, odstąpiłem mu wszystkie śmieszniejsze kwestie, bo nie miałem ochoty przekonać się o sile jego pięści - kończy ze śmiechem.
Jonah Hill dorastał w Los Angeles (ojciec przyszłego aktora wykonywał ciekawy zawód: jako księgowy specjalizujący się w rozliczaniu imprez rozrywkowych i koncertów, współpracował m.in. z Guns n'Roses). Jako nastolatek przeniósł się wraz z rodziną do Nowego Jorku, gdzie wkrótce podjął studia aktorskie w New School University. Na uczelni zaprzyjaźnił się z dziećmi Dustina Hoffmana, które przedstawiły go swojemu sławnemu ojcu. Wkrótce później, dzięki jego pomocy, Hill został zaproszony na casting do filmu "Jak być sobą" (2004) - i tak dostał swoją pierwszą rolę. (...)
Po wspomnianej serii ról komediowych - mniej i bardziej wyrafinowanych - kompletnie zaskoczył swoich fanów stonowanym, niezwykle przekonującym występem w "Moneyball". Zapewne żaden z jego wielbicieli nigdy nie widział w nim kandydata do Oscarowych laurów. Zresztą, co tu dużo mówić - nie myślał tak o sobie nawet sam zainteresowany...
- Kiedy okazało się, że jestem nominowany do Nagrody Akademii, ludzie zaczęli pytać mnie, czy jestem przygotowany na to, że moje życie zmieni się całkowicie. Odpowiadałem, że już przez to przeszedłem: dla mnie ta zmiana stała się faktem w dniu, w którym przestałem być anonimowy.
- Nie zdawałem sobie jednak sprawy z tego, że nominacja do Oscara gwarantuje sławę na skalę światową. To dopiero dziwne uczucie! Nawet Oprah Winfrey wiedziała, kim jestem!
Mówi się, że świeżo upieczeni gwiazdorzy natychmiast lądują na celowniku plotkarskich mediów i zawistników z branży, ale Hill zapewnia, że w jego przypadku nic takiego nie miało miejsca. - Ludzie opowiadają o rywalizacji wśród młodych aktorów w Hollywood, ale ja nie mogę tego potwierdzić. Wręcz przeciwnie, uważam, że powinniśmy sobie pomagać - mówi.
On sam i Channing Tatum ani myślą ze sobą konkurować. Nie spierają się również o to, który z nich w większym stopniu przyczynił się do sukcesu "21 Jump Street".
- Kiedy na ekrany wszedł film "I że cię nie opuszczę" (Channing Tatum zagrał w nim główną rolę - red.), który okazał się absolutnym hitem, skakałem do góry z radości. Channing jest przecież moim kumplem! - wspomina Hill, który pracuje obecnie nad scenariuszem sequela "21 Jump Street", gdzie znów spotka się z przyjacielem. - Namawiałem wszystkich wokół i każdego z osobna na wypad do kina. Bardzo mi zależało, żeby jak najwięcej osób obejrzało tę historię. A w dniu, w którym dowiedziałem się o swojej nominacji, wyszliśmy razem na piwo. I nie było w tym nic wymuszonego. Za przyjaźń trzeba odpłacać przyjaźnią. Trzeba wspierać kolegów z branży!
© 2012 Cindy Pearlman
Tłum. Katarzyna Kasińska