Reklama

John Wayne: Wieczny kowboj

26 maja przypada 115. rocznica urodzin Johna Wayne'a, jednej z największych gwiazd w historii Hollywood.

26 maja przypada 115. rocznica urodzin Johna Wayne'a, jednej z największych gwiazd w historii Hollywood.
John Wayne / Bettmann / Contributor /Getty Images

John Wayne przyszedł na świat w Winterset w stanie Iowa jako Marion Robert Morrison, ale rodzice zmienili mu drugie imię na Mitchell, kiedy urodził się jego młodszy brat, który został ochrzczony jako Robert.

Morrisonowie - ze względu na kłopoty z płucami głowy rodziny, który był aptekarzem - przeprowadzili się z Iowy do znacznie łagodniejszej pod względem klimatu Kalifornii i osiedli na ranczu na pustyni Mojave.

Mały Marion pomagał ojcu w aptece, dorabiał także dostarczając gazety oraz sprzedając lody w cukierni, której właściciel zajmował się dodatkowo podkuwaniem koni w hollywoodzkich wytwórniach filmowych. W owym czasie chłopiec otrzymał przydomek "Mały Duke", który nadał mu lokalny strażak, widząc jak Marionowi w drodze do szkoły nieodmiennie towarzyszy duży airedale terrier, wabiący się Duke. Wkrótce przydomek został skrócony do "The Duke" i przylgnął do chłopca na całe życie.

Reklama

Nastoletni Marion był dobrze zapowiadającym się sportowcem uniwersyteckiej drużyny futbolowej, jednak jego karierę przekreśliła kontuzja. Jak został gwiazdą kina? Jak to często bywa w tego typu sytuacjach - przez przypadek.

Po raz pierwszy na plan zdjęciowy trafił na początku lat 20. jako monter dekoracji w wytwórni Fox Film Corporation. Następnie był tam magazynierem, kierowcą, stróżem i w końcu statystą.

Po raz pierwszy na ekranie pojawił się w 1926 roku, występując w dwóch melodramatach "Brown of Harvard" i "Bardelys the Magnificent" oraz westernie "The Great K & A Train Robbery".

Jego kariera nabrała rozpędu, po tym jak w 1930 roku Raoul Walsh powierzył mu główną rolę w filmie "Droga olbrzymów". To właśnie wówczas narodził się jego ekranowy pseudonim - John Wayne. Wymyślając go, Walsh inspirował się biografią generała "Mad Anthony'ego" Wayne'a. "Morrison to dobre dla pastora" - stwierdził reżyser.

Przez kolejną dekadę Wayne pojawił się w dziesiątkach westernów, jednak prawdziwą gwiazdą został dopiero pod koniec lat 30. dzięki kreacji Ringo Kida w klasycznym "Dyliżansie" Johna Forda (1939).

Wraz w "Dyliżansem" narodził się specyficzny typ bohatera, w jakiego w kolejnych latach wcielać się będzie Wayne. To twardy, nieustępliwy, odważny i sprawiedliwy mężczyzna, najczęściej sprawujący funkcję szeryfa lub wojskowego.

U Forda aktor zagrał w wielu kolejnych hitach, ogółem pojawił się w ponad dwudziestu filmach reżysera, a najlepszymi owocami tej współpracy była m.in. słynna trylogia kawaleryjska: "Fort Apache", "Nosiła żółtą wstążkę" i "Rio Grande" czy legendarni dziś "Poszukiwacze". Równie głośne kreacje stworzył też w produkcjach Howarda Hawksa, m.in. w "Rzece Czerwonej", "El Dorado" czy kultowym "Rio Bravo".

"Gram takich mężczyzn jakimi sam chciałbym być" - mawiał. - "W życiu i na ekranie kieruję się prostymi schematami. Miłość, nienawiść, bez niuansów" - dodawał.

Podczas II wojny światowej i krótko po niej Wayne porzucił western na rzecz zagrzewających do boju filmów patriotycznych. Szybko jednak wrócił do gatunku, w którym czuł się najlepiej i który przyniósł mu jedynego w karierze Oscara. Wayne odebrał go w 1970 roku za pierwszoplanową rolę w "Prawdziwym męstwie".

W sumie stworzył aż 142 główne role na 157 filmów ze swoim udziałem, co czyni go aktorskim rekordzistą. Okazał się też utalentowanym reżyserem. Od 1955 roku próbował swoich sił także po drugiej stronie kamery. W 1961 roku otrzymał nawet nominację do Oscara za reżyserię "Alamo". Z kolei siedem lat później kontrowersje wzbudziły jego "Zielone berety", w których wsparł amerykańskie działania w Wietnamie.

Jego ostatnim obrazem był "Rewolwerowiec" (1976), uważany obecnie za jeden z najlepszych filmów w karierze aktora.

Jeśli chodzi o życie prywatne to Wayne miał trzy żony, z którymi doczekał się siódemki dzieci. Na koncie miał też niezliczoną ilość romansów, w tym z innymi gwiazdami kina. Najgłośniejszym z nich był trzyletni związek z Marleną Dietrich.

John Wayne zmarł w 1979 roku, przegrywając walkę z nowotworem. "Brzydki, uczciwy i silny" - te trzy słowa kazał sobie wykuć na nagrobku, do czego nigdy zresztą nie doszło. Pochowano go w kalifornijskim Pacific View Memorial Park w Corona del Mar, a pośmiertnie odznaczono Złotym Medalem Kongresu i Prezydenckim Medalem Wolności.

John Wayne homofobem i rasistą?

W 2019 roku w Stanach Zjednoczonych wybuchła burza z powodu wywiadu, którego John Wayne udzielił niemal 50 lat wcześniej. Aktor używał w nim określeń homofobicznych, a treść niektórych z jego wypowiedzi była pogardliwa wobec mniejszości narodowych.

W wywiadzie dla magazynu "Playboy" z maja 1971 roku Wayne mówił między innymi: "Nie możemy nagle paść na kolana, wywrócić wszystkiego do góry nogami i oddać władzy czarnym. Jestem zwolennikiem białej supremacji póki czarni nie zostaną nauczeni odpowiedzialności".

Gdy przeprowadzający wywiad spytał, czy Wayne uważa siebie za osobę kompetentną do wskazywania, kto jest nieodpowiedzialny lub ma za małe doświadczenie, by sprawować ważne stanowisko, aktor odpowiedział: "Nie. Ale środowisko naukowe opracowało testy determinujące, którzy czarni są dostatecznie wyposażeni intelektualnie".

W dalszej części wywiadu Wayne wypowiedział się na temat ówczesnych zmian w Hollywood: "Kiedyś filmy kręcono dla całej rodziny. Teraz, te śmieci, które co wypluwają wytwórnie... Jestem pewny, że za dwa albo trzy lata Amerykanie będą zupełnie zmęczeni tymi perwersyjnymi filmami".

Gdy został zapytany o jakie filmy dokładnie mu chodzi, Wayne stwierdził: "'Swobodny jeździec', 'Nocny kowboj' - coś w tym rodzaju. Nie uważasz, że cudowna miłość dwóch facetów w 'Nocnym kowboju', tych dwóch peda..., kwalifikuje się [do miana perwersyjnego filmu]"?.

Wayne podzielił się także swoimi przemyśleniami na temat rdzennych Amerykanów. Przyznał, że kolonizację Stanów uważa za "kwestię przetrwania". Nie widzi także powodów, dla którego rząd miałby wypłacać potomkom Indian jakiekolwiek odszkodowania lub zapomogi.

Na wywiad trafił Michael Hiltzik, laureat Pulitzera i dziennikarz "Los Angeles Times". W pierwszej kolejności przywołał on słowa spadkobierców aktora: "Osądzanie kogoś, kogo już z nami nie ma i nie może się bronić, za słowa wypowiedziane prawie 50 lat temu jest niesprawiedliwe". Dziennikarz nie zgodził się jednak z nimi. Wskazywał, że wywiad ukazał się w 1971 roku, czyli w czasie głębokich kulturowych i społecznych zmian w Hollywood oraz w całych Stanach Zjednoczonych. Według niego obraźliwe słowa Wayne'a były wyrazem strachu i tylko podkreślały jego skrajne poglądy.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: John Wayne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy