Reklama

"Jesteśmy dziećmi atomu! Zmutowani i dumni!"

"X-Men: Pierwsza klasa", reż. Matthew Vaughn, USA 2011, dystrybutor: Imperial-Cinepix, premiera kinowa: 3 czerwca 2011

W kolejnych częściach filmów o superbohaterach i superbohaterkach najczęściej widz jest przygotowany na druzgoczącą porażkę, albo co najwyżej wielkie widowisko z efektami specjalnymi, w którym fabuła została praktycznie zredukowana do zera. Szczególnie, kiedy mamy do czynienia z prequelami, stanowiącymi najczęściej rodzaj wyjaśnienia przeszłości - "kiedy wszystko się zaczęło".

Istny koktajl Mołotowa

Seria "X-Men" dla większości fanów komiksów Marvela ma rangę kultowej, stąd filmowy powrót do korzeni tej opowieści wydawał się być jedynie kwestią czasu i pewnego rodzaju koniecznością. Jednak "X-Men: Pierwsza klasa" może być wizualną ucztą nie tylko dla zagorzałych zapaleńców i oddanych wielbicieli. Najnowszy film Matthew Vaughna ("Kick-Ass") to istny koktajl Mołotowa, mieszanka różnych konwencji, wielkie widowisko i przede wszystkim ironiczny obrazek Ameryki z okresu lat 60., kiedy John F. Kennedy był symbolem amerykańskiej demokracji za wszelką cenę.

Reklama

Charles Xavier (James McAvoy) i Eric Lensherr (Michael Fassbender) to mutanci, "towarzysze broni", których jednoczy walka przeciwko wspólnemu wrogowi - oszalałemu z nienawiści, żądnemu władzy Sebastianowi Shaw (Kevin Becon). Spotykają się dzięki niepozornej agentce CIA Moirze MacTaggert (Rose Byrne), będącej całkowicie przypadkiem świadkiem szantażowania jednego z amerykańskich generałów, którego głos decyduje o rozmieszczeniu rakiet USA na terytorium Turcji - przeciwko ZSRR. Wywołanie kryzysu nuklearnego na świecie i trzecia wojna światowa wisi na włosku. Charles i Eric postanawiają zapobiec tragedii i powstrzymać groźnego Sebastiana Shawa - lidera nowojorskiej gałęzi organizacji Hellfire Club, tajnego stowarzyszenia dążącego do światowej dominacji. Koniec końców przyjaciele zostaną największymi wrogami i narodzi się pierwsza generacja X-Menów.

Najlepszy "film komiksowy"

Oprócz fenomenalnych efektów specjalnych - scena z łodzią podwodną robi piorunujące wrażenie, podobnie jak momenty transformacji Emmy Frost i Raven (January Jones, Jennifer Lawrence) - w filmie Vaughna zaskakuje sama konstrukcja narracji i wpisanie historii mutantów w historię USA początku lat 60. Nawiązanie do zimnej wojny, kryzysu kubańskiego i historii obozowych jednego z bohaterów (Magneto) wpisują X-Menów w szerszy kontekst kulturowy, w którym pod maską komiksowych mutantów kryją się niewygodne "tematy" amerykańskiej polityki tamtego okresu.

Poszczególne dialogi, szczególnie nawiązania do wojennej przeszłości owładniętego chęcią zemsty na "tych, którzy jedynie wykonywali rozkazy" Erica Lensherra, to prawdziwy filmowy majstersztyk. Na dokładkę - wszelkiej maści odmieńcy, którzy nie mogą odnaleźć się we współczesnym amerykańskim światku, opanowanym przez widmo konfliktu nuklearnego, przemilczaną pamięć Holokaustu i zagrożenia ze strony wszechwładnego KGB.

Zmutowani i dumni buntownicy-mutanci to chyba najlepszy film "komiksowy", jaki mogliśmy zobaczyć na ekranach kin od dawien dawna. Michael Fassbender jako Magneto rzucający nazistowską monetą w stronę swojego odwiecznego wroga to obrazek, którego nie sposób zapomnieć.

8/10


Ciekawi Cię, co jeszcze w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: USA | Matthew Vaughn | X-men
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama