Reklama

Jerzy Stuhr: Nie czas na emeryturę

Ma za sobą trudne doświadczenia. Ale przecież od 40 lat ma przy sobie swojego anioła.

Mówi, że wola życia jest w nim tak wielka, że nic nie jest w stanie odebrać mu radości. Oczywiście, nie może powiedzieć, że ma energii tyle, co człowiek dopiero wchodzący w życie, ale świat go wciąż bawi i ciekawi. Tyle jest jeszcze ról, które chciałby zagrać...

Minęło półtora roku odkąd Jerzy Stuhr (65 l.) publicznie przyznał się do choroby nowotworowej. Akt odwagi aktor tłumaczył tym, że chciałby dodać sił chorym, którzy nadal muszą walczyć. Choć ostatnie wyniki badań kontrolnych aktora napawają optymizmem, tak trudne doświadczenie pozostawiło jednak trwały ślad.

Reklama

Na przykład musi odmawiać sobie wielu dawnych przyjemności. Nie ma już sutych kolacji z dobrym winem czy intensywnej gry w tenisa. Żyje w wolniejszym tempie. O to, by miał wszystko co potrzebne do dobrego samopoczucia i nie przemęczał się, dba jego żona Barbara.

Są małżeństwem już ponad 40 lat. Pan Jerzy nazywa ją swoim aniołem... Można powiedzieć, że to miłość jeszcze z dzieciństwa. Z Basią Kóską chodzili do tego samego przedszkola w Bielsku-Białej. Na studiach w Krakowie także byli blisko siebie. Choć wybrali różne uczelnie, to... wciąż się spotykali. Bo szkoła teatralna i muzyczna, którą wybrała Barbara (wzięta skrzypaczka) mieściły się w tym samym budynku.

- Basia miała niespełna dwadzieścia lat, gdy oświadczyłem się jej w klubie studenckim Żaczek. Rozpłakała się. To wspomnienie wzrusza mnie do dziś - opowiada historię ich miłości pan Jerzy.

Barbara Stuhr nie lubi życia w blasku fleszy. Życie w cieniu męża zawsze bardzo jej odpowiadało. Wierzyła, że jako aktor rozwinie skrzydła i będzie pracował nie tylko w Krakowie. Pan Jerzy mówi, że to żona stoi za jego sukcesami. To ona zachęcała go, by w latach 70. występował w TVP w cyklu "Spotkania z balladą". Prowadzenie programu (z Bogusławem Sobczukiem) dało panu Jerzemu ogromną popularność, która zaowocowała wieloma rolami, m.in. w "Wodzireju" i "Seksmisji". Pan Jerzy nie mógł się wtedy opędzić od propozycji.

Ale intensywna praca miała swoje koszty. W wieku 41 lat aktor przeszedł zawał. - Prawie umierałem. Lekarze mówili żonie, że to może stać się jutro, a może dziś... - wspomina. Wtedy poczuł, jak kruche jest życie.

W swojej bogatej karierze był profesorem na kilku uczelniach, rektorem szkoły teatralnej w Krakowie, nakręcił wiele dobrych filmów w kraju i za granicą. W pamięci chce jednak zachować chwile, które dali mu najbliżsi. To szczęście, gdy został ojcem Macieja (37 l.) i Marianny (31 l.), dziadkiem Matyldy (12 l.) i Lenki (1 l.). Dla nich napisał biograficzną książkę "Stuhrowie". Chciał, by jego potomkowie dobrze poznali swoje korzenie. Bo chociaż zwolnił tempo, na opowiadanie długich rodzinnych historii przy kominku w domu niedaleko Limanowej wciąż brakuje mu czasu.

Właśnie pracuje nad nowym filmem - komedią z naszej historii najnowszej. Reżyseruje ją i oczywiście zagra w niej jedną z głównych ról. Bo pan Jerzy nie wyobraża sobie życia w fotelu. Będzie pracował dopóki starczy sił...

Anna Miłecka

Świat & Ludzie
Dowiedz się więcej na temat: Jerzy Stuhr
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy