Jerzy Skolimowski, rocznik 1938, uznał, że wiek daje mu prawo bycia mentorem. Gdy po projekcji "11 minut" na Festiwalu Filmowym w Wenecji zapytano go, po co właściwie zrobił ten film, a bardziej elegancko, o przesłanie, odpowiedział: - Życie jest skarbem, ale my uświadamiamy to sobie wtedy, gdy je tracimy. Wykorzystujmy je jak najlepiej, póki żyjemy.
Nawiasem mówiąc, dzieło Skolimowskiego nagrodzono 15-minutową owacją. - Najlepszy apokaliptyczny finał filmowy od czasu "Zabriskie Point" Michelangelo Antonioniego - mówiono.
Kiedy z tym samym filmem pojawił się w Gdyni, sytuacja powtórzyła się. Skolimowski na każdym pokazie prosił widzów, żeby zadbali o jakość życia, zatrzymali się, pomyśleli o sobie, póki jeszcze jest to możliwe. Natychmiast pojawiły się szepty, że apeluje o to nie bez powodu. Wrócono do tragedii, jaka dotknęła reżysera 3 lata temu, kiedy jego młodszy syn w niewyjaśnionych do końca okolicznościach zmarł w Indiach. Jak ojciec, był wszechstronnie utalentowanym artystą. Reżyserował, malował, komponował. I zmagał się z ciężką depresją.
Wspólnie z bratem Michałem zrealizował film "Ixjana. Z piekła rodem". Po zakończeniu zdjęć bracia udali się do Indii. Po kilku miesiącach Michał wrócił, Józef został. Okazało się, że dostał ataku paniki. Trafił do szpitala. Przyplątała się sepsa. - Do jego śmierci przyczyniła się harówka na planie. Ciągłe bicie się o pieniądze, aktorów, lokalizacje. Mój brat zapłacił życiem za ten film. Zmarł z wycieńczenia - mówił o śmierci starszy z synów reżysera.
Tym większy szacunek dla Jerzego Skolimowskiego, że potrafił się podnieść. Że pracuje, a jego filmy są młode duchem. Jego ojciec zginął w komorze gazowej we Flossenbürgu. Pamięta dwa związane z nim przeżycia. Jak tata ucierał mu kogel-mogel, co w czasie okupacji było rarytasem. Drugi, jak uczył go grać w szachy, choć miał 4 lata. Matka reżysera była niezwykle silną kobietą. Odcisnęła swoiste piętno na życiu Jerzego. Była bardzo zaangażowana w konspirację u boku męża, który był szefem jednego z oddziałów ZWZ. Gdy go aresztowano, koczowała pod drutami Majdanka. Potem kontynuowała jego konspiracyjną działalność.
Po wojnie Jerzy z mamą zamieszkał w Warszawie (urodził się w Łodzi) przy ulicy Polnej. Matka została wicedyrektorką szkoły, widział ją z okien pokoju. Non stop była zajęta. Wspominał, że właściwie wychowywał się sam. W 1947 roku wyjechali do Pragi, gdzie matka została attaché kulturalnym ambasady polskiej. Znalazł się w ekskluzywnym gimnazjum w Podebradach. Zamieszkał w internacie.
Szefem jego sypialni był Miloš Forman - przyszły reżyser. Zapamiętał go jako tyrana. Lał kolegów po pyskach. W szkole siedział w jednej ławce z Václavem Havlem - przyszłym prezydentem. Tu układ był inny. Skolimowski za niego rysował, Havel ratował go z łaciny. Spotkali się po ponad trzydziestu latach w Pałacu Elizejskim, gdzie Mitterand podejmował Havla. Było zabawnie. "Nic ty se ne smienil" - powiedział. - "Ty tako ne" - odpowiedziałem.
Po maturze Skolimowski zdawał na Akademię Sztuk Pięknych. Nie dostał się. Ze względu na przeszłość ojca. Spróbował zdawać na historię sztuki. Jak wyżej. Jednak tych, którzy zdali dobrze, kierowano na inne kierunki. I tak trafił na etnografię. Pracę magisterską napisał o więźbach dachów kurpiowskich.
Jako student pisał wiersze. Wydał nawet dwa tomiki poetyckie. Był najmłodszym członkiem Stowarzyszenia Literatów Polskich. Pewnego dnia znalazł się w Domu Pracy Twórczej w Oborach, gdzie rezydowali Andrzej Wajda i Jerzy Andrzejewski. Pracowali nad scenariuszem. Film miał być o młodych ludziach. Ponieważ był tam jedynym młodzieńcem, poprosili go o konsultację. Został współscenarzystą "Niewinnych czarodziejów".
Po sukcesie, namawiany przez Wajdę, pojechał na egzamin do Łodzi. Tym razem nie zależało mu, nie przygotowywał się, a egzamin zdał brawurowo i dostał się do Filmówki. Jako filmowiec zrobił parę głupstw. Miał reżyserować "Rozpaczliwie szukając Susan", ale nie podobał mu się udział Madonny. Odrzucił propozycję zrobienia filmu z Kelly McGillis. Okazało się, że film wyszedł świetny. Filmy te ustawiłyby go finansowo na całe życie. Ale czuł, że w dziwny sposób zaprzedałby Hollywood swoją duszę. Więc realizował na swoich warunkach.
Jedne filmy cenił bardziej, inne mniej. Te, które dawały mu pieniądze, mniej - np. "Król, dama, walet". W życiu też zdarzyło mu się parę razy popełnić błąd zaniechania i pobłądzić. Nie udało mu się pierwsze małżeństwo z Elżbietą Czyżewską. Rozstał się również z drugą żoną, aktorką Joanną Szczerbic (zmarła 8 marca 2014 roku), z którą miał synów Michała i Józefa. Niewykluczone, że związek by przetrwał, gdyby trafili na inny czas.
W jednym z wywiadów wspominał, że wyjechał do Anglii z żoną i synami w 1978 roku. Po kilku latach pobytu przeczytał pamiętnik starszego syna. Michał miał 14 lat. Chodził do jedynej katolickiej szkoły w Londynie. Czytając to, co pisał syn, z każdą chwilą był bardziej wstrząśnięty. Jego syn był dramatycznie samotnym dzieckiem. Pewnego dnia umówił się z kolegami na mecz w Kensington Garden. Z wrażenia nie mógł spać. Od świtu był gotowy. Pech chciał, że zaczął padać deszcz. Żaden z kolegów nie przyszedł na mecz...
Z miłości do syna w 1984 r. nakręcił film "Success Is the Best Revenge" (Sukces jest najlepszą zemstą). Michał zagrał główną rolę, jego koledzy epizody. Wtedy dostrzegł, że młodszy syn poczuł się zaniedbany. Prawdopodobnie na skutek tej frustracji kiepsko rósł. Gdy reżyser przeniósł się do Hollywood, kupił prawa do książki "Razor Blade" i postanowił nakręcić film dla Jerzego (Józefa). Doprowadził do etapu próbnych zdjęć. Ostatecznie do realizacji filmu nie doszło, ale syn zaczął normalnie rosnąć.
Wracając do filmu "11 minut" - właśnie o tym mniej więcej mówi. Więc bądźmy uważni na najbliższych. Nie przegapmy chwili, kiedy jeszcze można wszystko naprawić. W przypadku reżysera stosunkowo późno starał się naprawić grzech zaniechania. Ale zrobił to. Po 24 latach pobytu na obczyźnie wrócił do Polski. Zaszył się na Mazurach. Mieszka tam z Ewą Piaskowską. Stara się być szczęśliwy. Najlepszym odwetem jest sukces?
IJ