Jerzy Hoffman: Nie wstydźmy się patriotyzmu
Jego wspaniałą ekranizację Trylogii Henryka Sienkiewicza znają chyba wszyscy. Reżyser, który w tym roku kończy 82 lata, jest w doskonałej formie i nie wyklucza, że jeszcze stanie za kamerą!
Nie kusi pana, żeby nakręcić jeszcze jakiś film?
Jerzy Hoffman: - Gdyby nastąpił taki zbieg okoliczności, że znalazłby się naprawdę dobry tekst i pieniądze na jego realizację, niewykluczone, że jeszcze bym stanął za kamerą. Natomiast z tych filmów, których nie zrobiłem, a chciałem, większość to bardzo duże produkcje, na które dzisiaj nie ma pieniędzy. A skoro nie można zrobić tego, co naprawdę się pragnie, to nie ma co iść na skróty.
Choć nie można powiedzieć, że nic pan nie robi. Niedawno Filmoteka Narodowa dokonała cyfrowej rekonstrukcji filmu "Potop".
- Szczęście polegało na tym, że nad jakością obrazu czuwał Jerzy Wójcik, ten sam operator, który był autorem zdjęć "Potopu" 40 lat temu. Rekonstrukcja przywróciła filmowi całe bogactwo jego barw. Zaprosiłem do współpracy pana "Kota" Bastkowskiego i stworzyliśmy nową 3-godzinną wersję. "Potop Redivivus" będzie miał premierę na otwarciu Festiwalu Filmowego w Gdyni, a następnie będzie pokazany na festiwalu w Olsztynie i wejdzie na ekrany 500 kin studyjnych. To będzie drugie życie filmu, a dla mnie nostalgiczna wycieczka w przeszłość.
Który ze swoich filmów darzy pan największym uczuciem?
- "Potop", bo jego produkcja trwała najdłużej oraz "Ogniem i mieczem", bo najdłużej trwała walka o jego realizację.
Robił pan filmy wielkie, kolosalne pod względem produkcyjnym, budżetowym. Czy widzi pan godnego następcę?
- Nie wiem. Dzisiaj mamy odwrót od historii i to już na poziomie szkół podstawowych. Patrzę z podziwem na inne narody, które odważnie obnoszą się ze swoim patriotyzmem. Proszę popatrzeć na Amerykanów, Rosjan, a my, Polacy się tego wstydzimy. To jest zbrodnicze i kiedyś słono za to zapłacimy. Nie ja na to będę patrzył, ale jeżeli tam na górze jest jakiś sąd i osąd, to ci, którzy o tym decydują, nasi obecni politycy, będą odpowiednio osądzeni.
Czy nasza polityka jest obszarem, który jakoś szczególnie pana zajmuje?
- Kiedyś mnie zajmowała, ale uznałem, że skoro nie biorę udziału w czymś i na nic nie mam najmniejszego wpływu, to szkoda zdrowia.
Skądinąd w 2008 roku zrobił pan film - "Ukraina. Narodziny narodu".
- Z olbrzymim aplauzem przyjęty był na pokazach w Doniecku, we Lwowie, Odessie, Charkowie, Kijowie i Żytomierzu. Jednak warunkiem pojawienia się filmu w telewizji ukraińskiej, za każdego, kolejnego prezydenta, było to, by mówić o nim dobrze. Podpisując się pod filmem, wyłącznie dobrze mówić nie mogłem. W Polsce też nie było i nie ma dla niego miejsca. Owszem, był pokazywany na różnych festiwalach, na zamkniętych pokazach, ale w telewizji nikt nie chciał go wyemitować. Mam nadzieję, że przyjdzie czas na ten film. Dla mnie to bardzo ważny fragment mojego życia.
Spotkaliśmy się jakieś dziesięć lat temu. Nic się pan nie zmienił. Jak pan to robi?
- Nie narzekam. Nie dbam o siebie w przesadny sposób. Jedyne problemy, z jakimi się zmagam, dotyczą nadwagi, która utrudnia mi chodzenie. Głowa póki co jeszcze pracuje (uśmiech). Moja nadwaga wzięła się z nadmiaru miłości do życia. Przysłowie "Wie każdy od Tatr do La Mancha, że Polak nie je, Polak zakąsza" jest mi bliskie. Z uwagi na to, że przestało być to bezpieczne dla mojego zdrowia, już wkrótce jadę na Mazury i zaczynam bardzo ostrą dietę. Mam w planach zrzucenie co najmniej piętnastu kilogramów, a jak się uda, to i więcej.
Rozumiem, że pod bacznym okiem specjalistów.
- Oczywiście. Dostosuję się do wytycznych dietetyka, a na Mazurach jest pani Agnieszka, która dopilnuje mojej diety.
A co pana cieszy, tak zwyczajnie, na co dzień?
- Smuci i raduje mnie to, co każdego z nas. Cieszy mnie zdrowie moich bliskich, mojej żony, córki, wnuków i to, że kilku moich starych przyjaciół jest zdrowych i od czasu do czasu możemy się spotkać na męskie pogaduchy, bądź przy partyjce brydża.
Rozmawiała Ola Siudowska.