Jerzy Gruza: Playboy, co żadnej pracy się nie boi
Do telewizji trafił przypadkiem i został tam 45 lat.
Jako chłopiec odwiedził z mamą znany w przedwojennej Warszawie sklepik dla psów. Pani Gruzowa starannie wybierała grubą, skórzaną smycz, zwaną dyscypliną. - Przepraszam, ale jakiej rasy jest piesek państwa - zapytał sprzedawca. - To nie dla psa - odparła mama. - To dla syna. O trudnym charakterze małego Gruzy świadczy fakt, że kiedy wojna się już skończyła, kupiona tuż przed jej wybuchem dyscyplina była doszczętnie zużyta. Ale nawet lanie nie mogło poskromić żywiołowej natury Jurka.
Urodził się w Warszawie 4 kwietnia 1932 roku. W stolicy mieszkał do wybuchu Powstania. Potem znalazł się na wsi pod Tomaszowem, a później w Łodzi. Tam skończył szkołę i studiował reżyserię na PWSFTiT. Jak wspomina, był to zupełny przypadek. Myślał o rzeźbie, później przyszedł mu do głowy pomysł, by zdawać do Wyższej Szkoły Ekonomicznej w Sopocie.
- Na reżyserię namówił mnie Jerzy Wójcik. Był już po pierwszym roku Filmówki. W przeddzień egzaminu poszedłem do kina na "Bitwę o szyny", potem długo opowiadałem o filmie komisji - wspomina Gruza. - Kiedy zobaczyłem swoje nazwisko na liście studentów, poszedłem na Piotrkowską, stanąłem przed sklepem i zacząłem przyglądać się w witrynie, czy pasuję na reżysera. Pasowałem. Kupiłem marynarkę wąskie spodnie, buty na grubej podeszwie i stałem się elementem, będącym pod wpływem ideologii burżuazyjnej, za co personalny na uczelni chciał mnie co tydzień wyrzucać.
Mimo trudności, studia ukończył w terminie. Ale nie otrzymał dyplomu. Dopełnił formalności dopiero jako dyrektor Teatru Muzycznego w Gdyni. - Personalna bez przerwy prosiła mnie o dyplom. Odpowiadałem: "Magistrem to ja jestem od 40 lat. Magister znaczy nauczyciel. A moje seriale uczyły wielu Polaków, jak żyć ciekawie i uczciwie". Stwierdzała wówczas: "Dobrze, ale dyplom musi pan dostarczyć" - mówi Jerzy Gruza.
Do telewizji trafił podążając za atrakcyjną kobietą. - Szedłem za nią, jechałem taksówką za autobusem, znów szedłem. Aż znalazłem się w gmachu przy ulicy Wareckiej. "Co to jest?" - zapytałem portiera - "Telewizja Polska" - odpowiedział. Do pracy przyjął go ówczesny dyrektor, Marcin Szancer. Gruza spędził tam 45 lat. - To jeden z ostatnich wielkich ludzi renesansu polskiego kina, telewizji i teatru, który żadnej pracy się nie boi - mówił o nim Gustaw Holoubek.
Jerzy Gruza wyreżyserował ponad 60 spektakli Teatru Telewizji. Pięć jego przedstawień, m.in. "Rewizor" Mikołaja Gogola i "Mieszczanin szlachcicem" Moliera znalazło się na liście setki najlepszych dzieł w historii tego teatru. Jest autorem programów: "Poznajmy się", "Małżeństwo doskonałe", "Kariera", "Runda". Przez 25 lat był reżyserem Międzynarodowego Festiwalu Piosenki w Sopocie.
W 1965 roku nakręcił "Wojnę domową". To było jego pierwsze spotkanie z filmem. W latach siedemdziesiątych zrealizował "Czterdziestolatka", który także stał się telewizyjnym hitem. Od 1983 przez dziesięć lat był dyrektorem generalnym i artystycznym Teatru Muzycznego w Gdyni. Wyreżyserował takie hity jak "Skrzypek na dachu", "Jesus Christ Superstar". Widownia na jego przedstawieniach pękała w szwach. Bilety sprzedawano tylko przez 2 dni w miesiącu, a by je dostać, ludzie ustawiali się w kolejce o 5 rano. Kiedy w 1989 roku wystawił musical "Les Miserables", na premierę do Gdyni przyleciał własnym Jumbo Jetem miliarder Cameron Mackintosh, światowej sławy producent widowisk i wielbiciel talentu Polaka.
Jerzy Gruza jest też pisarzem. Napisał m.in. "Czterdzieści lat minęło jak jeden dzień", "Człowiek z wieszakiem", "Pożegnanie z karnawałem".
W Warszawie mówią o nim: "Jurek to playboy". A jemu chyba ta opinia pasuje. Jest znany ze swojej dyskrecji. "Dżentelmeni o tym nie mówią, dżentelmeni to robią" - to jego dewiza. Kobiety w jego życiu zawsze odgrywały istotną rolę. - Kiedy jestem z kobietą, nie obchodzą mnie sprawy zawodowe. Najbardziej cenię je za to, że mogę przy nich zasnąć spokojnie. Do kobiety wyemancypowanej, swoistego boksera sukcesu, trudno byłoby mi się w domu odwrócić plecami. Ze względów bezpieczeństwa - żartuje.
Był trzykrotnie żonaty. Pierwsza żona, Jadwiga, to miłość studencka. Mają syna Jacka, dziś 52-letniego mężczyznę. Druga żona, anglistka Natalia, dziś mieszka w Ameryce. Żonę numer trzy, Grażynę Lisiewską, poznał na Festiwalu Piosenki w Sopocie. Odkrył ją Lucjan Kydryński, gdy pełnił obowiązki konferansjera. Wyszedł na scenę ze zjawiskowo piękną Grażyną i zdumionej publiczności oznajmił, że to adeptka prowadzenia festiwali, która się uczy. Konferansjerka-milczek nie spodobała się publiczności, ale urzekła Jerzego Gruzę, który potem poprosił ją o rękę (pani Grażyna zagrała laborantkę w serialu "Czterdziestolatek"). Mają syna Pawła. Jednak i ten związek też należy do przeszłości
Reżyser od lat związany jest z Tatianą Sosną-Sarno. Młodsza o prawie ćwierć wieku aktorka zawsze była blisko niego. Przyjaźnili się, grała w jego filmach, wspólnie inwestowali w kluby. W swoim partnerze ceni talent, młodzieńczość, lojalność i oddanie.
Znajomi opisują go jako bezpośredniego, spontanicznego, dowcipnego. Kiedy zasiada wśród teatralnej publiczności, aktorzy poznają go po śmiechu. Bo tylko on śmieje się tak głośno i szczerze, dostrzegając najbardziej zaowalowany humor. Impulsywny, szybki w działaniu. Ma fanów i całe zastępy wrogów. Nadal pracuje. Nie patrzy w lustro. Nie myśli o upływie czasu. - Jedyna rzecz, która przed człowiekiem stoi, to śmierć. Proszę bardzo. Ale nie chcę być przy tym obecny - mówi reżyser.
Małgorzata Jungst