Jerzy Gruza: Kolorowy ptak
Jerzy Gruza, autor kultowych produkcji: "Czterdziestolatek", "Wojna domowa", "Dzięcioł" czy "Pierścień i róża", obchodziłby dziś 90. urodziny. To wspaniała okazja, aby przypomnieć jego wieloletnią karierę. "Nie trzeba wymyślać zabawnych scen, bo takie pomysły szeleszczą papierem. Należy za to uważnie rozglądać się wokół siebie" - mówił.
Jerzy Gruza urodził 4 kwietnia 1932 roku w Warszawie. Rodzina przetrwała koszmar powstania w Śródmieściu. Po kapitulacji ruszyli do obozu w Pruszkowie, objuczeni resztkami dobytku. Te pakunki natychmiast im ukradziono, gdy próbując znaleźć trochę wody, na moment spuścili je z oczu. Kiedy poskarżyli się jednemu ze strażników, ten powiedział, żeby nie zawracali mu głowy, niczego nie szukali, tylko szybko wsiadali do podstawionego wagonu, którym pojadą w Kieleckie, bo taka szansa może się nie powtórzyć. Tak zrobili, dzięki czemu nikt z nich nie trafił do obozu ani na roboty. "To groteskowe, że złodziej pokierował nas ku wolności" - wspominał Jerzy Gruza.
Jako uczeń podstawówki nawet dramatyczne wydarzenia na ulicach okupowanej Warszawy postrzegał jako coś w rodzaju filmu. "To był teatr ulicy - wspominał. - Zbiorowisko rzeczy tragicznych, dramatycznych i śmiesznych. Byli policjanci, handlarze i złodzieje. Kiedyś koło mnie nagle padły strzały. Patrzę, a w kałuży krwi leży niemiecki oficer. Natychmiast robi się ruch, podjeżdżają budy, zaczyna się łapanka, trzeba uciekać...".
W 1956 roku ukończył Wydział Reżyserii PWST w Łodzi. W latach 1955-83 związany był z TVP, w której realizował oryginalne cykle rozrywkowe (słynne "Poznajmy się"). W latach 1983-91 pełnił obowiązki dyrektora Teatru Muzycznego w Gdyni.
Kino pokochał jeszcze przed wojną. Na jednym z filmów Chaplina śmiał się tak głośno, że wyrzucono go z sali.
Po maturze nie bardzo wiedział, co ze sobą zrobić. Przez pewien czas chciał być rzeźbiarzem. Reżyserem został trochę przez przypadek. Kiedyś spotkał na ulicy kolegę - operatora, który namówił go, żeby zdawał do łódzkiej filmówki. Wiedział, że wydział jest oblegany i o każde miejsce stara się kilkunastu chętnych. Postanowił jednak spróbować szczęścia. W przeddzień egzaminu poszedł do kina na francuski film "Bitwa o szyny". To był strzał w dziesiątkę, bo egzaminujący go Jerzy Toeplitz, współtwórca Filmówki, był entuzjastą nowego kina francuskiego. Przymknął oko na to, że kandydat nie miał nic do powiedzenia o żadnym z filmów, o które go pytano, i wdał się w dyskusję o "Bitwie". Gruza zdał za pierwszym podejściem.
Zanim Jerzy Gruza zyskał sławę jako reżyser i stał się jedną z najbarwniejszych postaci polskiego światka artystycznego drugiej połowy XX wieku, był skromnym chłopakiem kochającym filmy i... Marlenę Dietrich. "Wychowałem się na 'Błękitnym aniele' i, jako młodzieniec, zawsze nosiłem przy sobie zdjęcie Marleny z tego filmu..." - zwierzył się w jednym z wywiadów, opowiadając o swych filmowych fascynacjach.
Nie kino, a telewizja go wciągnęła. "Praca tu była od rana do późnego wieczoru i w noce, i w święta, i w niedziele" - pisał w swojej książce. "Ci ludzie byli jak strażacy, pogotowie, szpital, ostry dyżur. Nie miała znaczenia rodzina, dzieci, choroby, niedyspozycje. Transmisje na żywo, teatry na żywo, napięcie, ciągły strach, że coś się nie uda, coś się zawali, nie strzeli, zgaśnie światło, aktor zapomni tekstu, przewróci się dekoracja w małym studio, gdzie na żywo szły całe inscenizacje klasyki Teatru Poniedziałkowego, wielogodzinne próby pod reflektorami walącymi światłem i żarem w głowy aktorów i ekipy realizatorskiej, chwytane w pośpiechu kanapki, wrzody na żołądku".
Czuł się w tym wszystkim jak ryba w wodzie. Spod jego ręki wyszły tak lubiane programy rozrywkowe jak "Poznajmy się" i "Małżeństwo doskonałe" oraz kilkadziesiąt spektakli Teatru Telewizji. Reżyserował rewelacyjną "Wojnę domową", a potem "Czterdziestolatka". Były też transmisje festiwali w Sopocie oraz serial "Pierścień i róża". W końcu lat 90. pokazał polskich nowobogackich w "Tygrysach Europy".
Jego pierwszym filmem z prawdziwego zdarzenia była komedia "Dzięcioł" (1970). Bohaterem był przeciętny mężczyzna, pantoflarz z natury, który na kilka dni zostaje słomianym wdowcem i - zazdroszcząc kolegom ich podbojów erotycznych - postanawia spróbować romansu z jakąś atrakcyjną kobietą. Okazało się, że marzenia o wolności nie idą w parze z przygotowaniem praktycznym. W głównej roli Stefana Waldka wystąpił Wiesław Gołas, któremu na ekranie partnerowały m.in. Violetta Villas, Alina Janowska oraz Irena Kwiatkowska. Z kolei realizowana w latach 1965-1966 "Wojna domowa" to dziś jeden z najpopularniejszych polskich seriali komediowych.
"Mieliśmy takie same mieszkania, czytaliśmy takie same książki, chodziliśmy do tych samych knajp - ten serial był o nas, był kroniką tamtych czasów" - mówił Jerzy Gruza o "Czterdziestolatku. "Dla mnie 'Czterdziestolatek' był Woody Allenem Polski lat 70. Idealista, pozbawiony sprytu, trochę fajtłapa, uczciwy i naiwny marzyciel. (...) Śmieszność Czterdziestolatka polegała na tym, że wszystkie zalecenia "odgórne", nawet te absurdalne i propagandowe, traktował serio i próbował je realizować. Dlatego nieuchronnie wpadał na minę prawdziwego życia" - mówił o swoim bohaterze reżyser serialu.
Na fali popularności "Big Brothera" Jerzy Gruza zrealizował film "Gulczas, a jak myślisz?" (2001), do którego zatrudnił bohaterów pierwszej edycji programu TVN. Film, w którym na ekranie widzowie mogli oglądać również polityków - wystąpił w nim Andrzej Lepper - spotkał się niestety z miażdżącą krytyką.
W szarym PRL-u robił wrażenie barwnego ptaka, w kosztownych kolorowych płaszczach, fantazyjnych kapeluszach i szalikach. Odwiedzał lokale lubiane przez twórców, gdzie był duszą towarzystwa. Opowiadał anegdoty prawdziwe i podkolorowane. Trzymał się przy tym jednej zasady: nie żartował z osób, których nie lubił i nie cenił. O nich milczał. Lubił jeździć kabrioletami, bo, jak twierdził, z nich najłatwiej można było podrywać dziewczyny.
Trzy razy się żenił. Trzecią żoną była Grażyna Lisiewska, która w "Czterdziestolatku" zagrała wyzwoloną obyczajowo laborantkę Mariolkę.
Z wiekiem, walcząc z rozmaitymi dolegliwościami, wciąż był aktywny. Obawiał się nienadążania za współczesnością. Za własne pieniądze nakręcił film "Dariusz", opowieść o starzeniu się artysty. Na jego premierze był już nieobecny z uwagi na stan zdrowia. Odszedł 16 lutego 2020 roku. Żegnający go na warszawskich Powązkach Wojskowych mówili, że był człowiekiem, który dał Polakom uśmiech w smutnych czasach PRL-u.
"Z natury jestem obserwatorem, chyba wnikliwym" - mówił. "Znajomi często uważają za głupotę moje upodobania do przyglądania się innym. Nieraz zdarzyło mi się zatrzymać na ulicy, by przysłuchać się jakiejś awanturze, albo obserwować, jak służby miejskie wypisują niesfornym mandaty. Nawet kiedy jestem w domu, rejestruję dialogi, które toczą się na ulicy. Wyglądam przez okno, zupełnie jak baba na wsi, której sprawia przyjemność podglądanie sąsiadów. A w tym wszystkim najbardziej pociągający jest komizm i prawda".