Reklama

Jan Mela: Było dużo łez

"To jest historia, która przechodzi przez tragedie, które paradoksalnie nas jednoczą, przez utopienie się mojego młodszego brata, przez mój wypadek, przez bardzo trudną relację moją z moim tatą, gdzie cały czas nasze trybiki się zazębiają" - mówi o filmie "Mój biegun" Jan Mela. To właśnie na podstawie jego historii powstała produkcja.

Jakie to są emocje dla ciebie oglądać swoje życie, swoje prywatne rzeczy na ekranie? Na dużym ekranie?

Jan Mela: - Dla mnie te emocje są niesamowite, są bardzo mocne. Kiedy byłem na pokazie przedpremierowym - to nie ukrywam, że chociaż starałem się trzymać fason, to się nie dało i gdzieś tam łzy po policzkach cały czas płynęły, ponieważ to jest rzeczywiście dotykanie takich bardzo osobistych rzeczy. Pamiętam moment, kiedy Marek i Kasia Kłosowicz - scenarzyści filmu opowiedzieli nam o tej idei. Ja na początku byłem bardzo przeciwny temu, bo tak jak powiedziałaś - filmowa historia 25-latka. To brzmi trochę durnie.

Reklama

Ale twoja historia jest nieprawdopodobna.

- Powodem, dla którego zgodziliśmy się na to, żeby ten film został nakręcony jest to, że ta historia jest w dużej mierze uniwersalna. Mimo że film się dosyć przewrotnie nazywa "Mój biegun", to ta historia wcale nie jest o biegunach. Ludzie, którzy liczą na to, że pójdą do kina i zobaczą tam Jaśka i Marka Kamińskiego w śniegach i lodach - będą rozczarowani. Tak na prawdę pod koniec filmu - może dwie, trzy ostatnie minuty - to są materiały archiwalne z naszej wędrówki na biegun północy, ale to są jedynie sceny, które się dzieją w scenerii śnieżno-zimowej. To jest historia rodziny, to nie jest historia tylko moja, ale i całej rodziny. To jest historia, która przechodzi przez tragedie, które paradoksalnie nas jednoczą, przez utopienie się mojego młodszego brata, przez mój wypadek, przez bardzo trudną relację moją z moim tatą, gdzie cały czas nasze trybiki się zazębiają. Myślę, że wiele osób oglądając to, może wyjść z kina z nadzieją. Pełni nadziei, że mogą sobie dać radę ze swoimi problemami. Być może to, co im się wydawało, że jest takim problemem największym na świecie, być może nie jest czymś takim bardzo strasznym. Mam taką nadzieję, że taki power, taka pozytywna energia gdzieś może w ludziach zostać po projekcji tego filmu.

To jest film o rodzinie - jak mówisz - ale również o wielkiej sile miłości, jakkolwiek to zabrzmi. Prawda?

- Oczywiście, że tak. Są w ogóle takie słowa, które gdzieś tam niestety bardzo nam spowszedniały i gdzieś straciły na wartości. Miłość, rodzina, wiara w Boga - to są takie tematy, które gdzieś tam są takie passe, są bardzo niemodne, a już na pewno wśród młodych ludzi. Dlatego cieszę się bardzo, że ten film nie jest taki mainstreamowy. On promuje wartości mocno zapomniane w naszym społeczeństwie. Rodzina jest czymś niesamowicie ważnym i to na prawdę warto pielęgnować. Ja bardzo się cieszę, że mimo tych scen, które są na prawdę bardzo mocne w tym filmie, bardzo prawdziwe, mimo bardzo trudnej relacji z rodzicami, teraz na prawdę stanowimy rodzinę przez bardzo duże R, i wiem, że cokolwiek by się stało, cokolwiek by się w moim życiu wydarzyło, jak wielki błąd bym popełnił, wiem, że zawsze będę miał w nich oparcie i to jest po prostu niesamowite poczucie. Mieć zawsze oparcie w rodzinie.

źródło: Dzień Dobry TVN / x-news

Mówiłeś o tym, że poryczałeś się na pokazie filmu. Pewnie ryczeli też wszyscy, którzy go widzieli. A jak zareagowali twoi rodzice, bo to jest chyba interesujące. Jakie w nich to wzbudziło emocje?

- Bardzo trudno mi powiedzieć, bo te emocje są bardzo indywidualne. Tak jak powiedziałem - każdy z nas pewnie starał się mieć od tego dystans, ale to było po prostu niemożliwe. Każdy z nas mocno gdzieś sobie przypomniał pewne sceny z tego filmu. Ja na co dzień prowadząc fundację Poza Horyzonty, pracując z osobami niepełnosprawnymi, na co dzień spotykam się z wieloma trudnymi historiami. Na co dzień, można powiedzieć, uprawiam taki "ekshibicjonizm emocjonalny"- opowiadam o tym wszystkim, co jest pokazane także w filmie: o wypadku, o różnych trudnościach, o myślach samobójczych. Także opowiadanie o tym jest dla mnie czymś powszednim, ale kiedy widzę siebie na ekranie, siebie w postaci Maćka Musiała, który tam świetnie zagrał, to jest tak, że po prostu łamię się w środku. Ale piękne jest to w tym filmie, że po każdym upadku następuje powstanie. To, że trzeba wstać i iść dalej, że żadna trudność nie jest w stanie nam pokrzyżować planów, a że tak naprawdę najgorszą niepełnosprawnością jest brak nadziei. To jest takie kalectwo, o którym też jest mowa w tym filmie. Różnica między niepełnosprawnością, a kalectwem. Ale mimo wszystko, kiedy ogląda się te sceny, które są tak naprawdę sprzed wielu lat naszego życia, ponieważ w tym filmie dzieją się rzeczy, które miały miejsce, kiedy miałem 13 lat, to jednak te trudne emocje rzeczywiście wracają, więc tych łez było dużo.

Wspomniałeś już, że podobał ci się Maciek Musiał w roli ciebie, a twoi filmowi rodzice? Magda Walach i Bartłomiej Topa?

- Przed chwilą siedzieliśmy z Magdą i tak się śmialiśmy, tak się zastanawiając przewrotnie, czy kolor włosów Magdy, czy rude włosy były jakimś kryterium do tego, żeby zagrała w filmie. Bo wiesz, moja mama też ma rude włosy. Rzeczywiście podobnie wyglądają na ekranie, oczywiście nie było to żadne kryterium. Myślę, że patrząc nawet teraz na Magdę, jeszcze przed premierą widzę, jak się denerwuje. Myślę, że to musi być niesamowicie trudne wcielić się w realne postacie. To nie jest jakieś love story z zupełnie wymyślonymi postaciami. To nie jest też historia ludzi, którzy żyli 200-300 lat temu, więc... Pamiętam spotkanie z nimi, z Bartkiem, z Magdą, z Maćkiem, pamiętam ich bojaźliwe spojrzenia "Ojejku, kurczę, czy on patrząc na ekran, patrząc na nas na ekranie będzie nas oceniał?".

Taka konfrontacja...

- Tak, dokładnie tak, ale ja się w tym wszystkim bardzo odnajduję. Myślę, że oni się także odnaleźli na ekranie mimo, że te role były bardzo trudne, co zresztą po nich widać. Ja widziałem kątem oka Magdę, która przedpremierowo oglądała film. No widziałem też, siadła sobie z boku, zapłakana, więc ja ich po prostu bardzo podziwiam, że zgodzili się, że zdecydowali się zagrać coś takiego. Maciek mi opowiadał o tym, że kiedy musiał na potrzeby filmu przenieść się na dwa miesiące z Warszawy do Krakowa, mieszkał sam, to mówił, że nie mógł spać po nocach w czasie kręcenia filmu, że to było dla niego tak trudne. Ja naprawdę cieszę się, że jestem po drugiej stronie ekranu, że mogę sobie na to patrzeć, ale myślę, że doskonale odnaleźli się w rolach, doskonale dali sobie z tym radę i włożyli oczywiście dużą część siebie. Tak, jak ładnie mi powiedział Maciek, on starał się nie udawać mnie. Grać mnie, wkładając w to część siebie i to jest myślę, że bardzo intymne.

Katarzyna Sobiechowska-Szuchta

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

RMF24.pl
Dowiedz się więcej na temat: Mój biegun | MeLE | Mój biegun
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy