Reklama

Jan Kidawa-Błoński o filmie "Skazany na bluesa": Bez piosenek nie ma Riedla [wywiad]

- Rysiek wybrał drogę odpowiednią dla swojego formatu – był kompletnym samoukiem, nigdy nie uczył się w żadnej szkole muzycznej. Z trudem skończył szkołę podstawową i na tym zakończył edukację. Sam nauczył się śpiewać, sam nauczył się grać, sam do wszystkiego doszedł - mówi reżyser Jan Kidawa-Błoński.

- Rysiek wybrał drogę odpowiednią dla swojego formatu – był kompletnym samoukiem, nigdy nie uczył się w żadnej szkole muzycznej. Z trudem skończył szkołę podstawową i na tym zakończył edukację. Sam nauczył się śpiewać, sam nauczył się grać, sam do wszystkiego doszedł - mówi reżyser Jan Kidawa-Błoński.
Jan Kidawa-Błoński ze scenariuszem filmu "Skazany na bluesa" /AKPA

Z Janem Kidawą-Błońskim rozmawia Konrad J. Zarębski.

Dlaczego nakręcił Pan film o Ryszardzie Riedlu?

- Z dwóch co najmniej powodów. Jeden to moje dzieciństwo i młodość: urodziłem się w tym samym domu, biegałem po tych samych torach kolejowych, bawiłem się na tym samym podwórku. To chyba wystarczający powód...

Premiera miała odbyć się już dawno. Tyle że kiedy produkcja ruszyła, okazało się, że finansuje was mafia paliwowa...

- Istotnie. To był bardzo niefortunny okres w dziejach naszego kina – najpierw zabrakło pieniędzy w Komitecie Kinematografii, potem w TVP. Wtedy dostaliśmy propozycję od tzw. prywatnego sponsora kultury. Po kilku latach wytężonych prac literackich i innych przygotowań przyjęliśmy ją skwapliwie. Teraz już wiemy, że nawet jeśli taki sponsor się znajdzie, to wcale nie znaczy, że rozpoczęty film uda się doprowadzić do końca. My musieliśmy przerwać produkcję już po pierwszym dniu zdjęciowym. Wyglądało to bardzo dramatycznie, tym bardziej więc się cieszę, że udało się nam ten film skończyć.

Reklama

Czy to przypadek, że polski blues rodzi się na Śląsku?

- To chyba nie jest przypadek. Śląsk jest bardzo szczególnym miejscem o bardzo specyficznym klimacie, zwłaszcza ten Śląsk lat 70., kiedy nie tylko z powodu Gierka hołubiono ten region i dowartościowywano. Ale tam zawsze było czarno, ponuro, życie w takim otoczeniu ma szczególny posmak. W ludziach o dużej wrażliwości pojawiają się zupełnie niesamowite ciągoty w stronę otwartej przestrzeni, zielonej prerii i Indian. Już samo ukształtowanie przestrzeni sprawia, że ta potrzeba prerii jest silniejsza na Śląsku niż gdziekolwiek. A stąd do bluesa już jeden krok. Wszak blues to muzyka, jaką wyraża się swoje tęsknoty.

Czy to nie paradoks, że kiedy przez całe lata ludzie ciągnęli na Śląsk za pracą, ci, którzy na Śląsku mieszkali, chcieli stamtąd uciekać?

- To pragnienie ucieczki ze Śląska było bardzo silne, ale nie było stamtąd ucieczki. Chyba że do RFN, w ramach łączenia rodzin, z czego wielu skorzystało, także rodzina Riedlów – tylko Rysiek wybrał pozostanie w Polsce. Nie pragnął dobrobytu, ale wolności. Wydaje się, że nie było innej formy ucieczki niż w działalność artystyczną. Mam na myśli nie tylko bluesa, muzykę – ze Śląska wywodzi się też wielu twórców różnych dziedzin sztuki. W okresie komunizmu i zamkniętych granic ludzie o pewnej wrażliwości i wysokich ambicjach mogli normalnie funkcjonować tylko w obszarze sztuki, kultury. A muzyka pozostaje olbrzymią częścią tego obszaru. Rysiek wybrał drogę odpowiednią dla swojego formatu – był kompletnym samoukiem, nigdy nie uczył się w żadnej szkole muzycznej. Z trudem skończył szkołę podstawową i na tym zakończył edukację. Sam nauczył się śpiewać, sam nauczył się grać, sam do wszystkiego doszedł. Osiągnął sukces – i to wbrew temu, że nawet w okresie największej popularności jego zespół, Dżem, nie pasował do socjalistycznych mediów.

Po co więc były Riedlowi narkotyki?

- Próbuję na to pytanie odpowiedzieć w filmie, co jednak nie oznacza, że tak było w rzeczywistości. Kiedy Rysiek zaczął brać, narkotyki były bardzo modne jako jeden z elementów subkultury hipisowskiej. Nie sposób było nie spróbować: na każdym przyjęciu stał garnek z „kompotem” i kto miał ochotę – zażywał tej przyjemności. Nie było presji, namawiania, ale aby podkreślić swoją, przynależność do grupy, należało robić to, co robi grupa. Nikt wtedy nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji ich zażywania. Wiele osób miało wówczas kontakt z narkotykami i bez trudności z tym zrywało. W przypadku Ryśka skończyło się jednak inaczej.

Czym więc jest „Skazany na bluesa”? Biografią artysty w trudnych czasach, tragedią człowieka, który za bardzo pragnął wolności czy oskarżeniem przed narkotykami?

- Zazwyczaj kręcę film z konkretną tezą. Na początku pracy nad „Skazanym na bluesa” próbowałem naginać pewne zdarzenia, pewne fakty tak, aby wyszła z tego opowieść o czymś. W pewnej chwili stwierdziłem jednak, że to kompletnie nie ma sensu. Przecież życie Ryśka Riedla samo w sobie było tak zajmujące, że trzeba mu się poddać. Ograniczyłem się jedynie do pewnej selekcji, udramatyzowania fragmentów jego życiorysu: wszystko, co jest w tym filmie, wydarzyło się naprawdę, choć niekoniecznie w tym czasie i w takiej sytuacji jak przedstawiona na ekranie. Nigdy dotąd nie kręciłem filmu, który nie miałby założonego z góry wyraźnego przesłania. „Skazany na bluesa” jest więc opowieścią o fenomenie Ryśka Riedla i zarazem historią człowieka, który miał szansę na niebanalną karierę, ale ją zaprzepaścił, bo sięgnął po narkotyki. Ale także opowieścią o bólu, jaki rodzi świadomość zadawania krzywdy swoim najbliższym – ukochanej rodzinie, bo Rysiek kochał swoją żonę i dzieci, oraz przyjaciołom z zespołu Dżem, których co chwila stawiał w trudnej sytuacji. A może jest to opowieść o człowieku słabym, który przegrywa walkę z nałogiem? Może – bo sam nie wiem. Każdy zobaczy w tej historii to, co zechce zobaczyć. Mogę tylko potwierdzić, że to historia w pełni prawdziwa – był taki człowiek i tak żył. Miałem jego życiorys, jego fenomen i dałem się ponieść temu tworzywu.

A tym tworzywem jest muzyka – na ekranie w wykonaniu samego Riedla. Odnosi się wrażenie, że gdy muzyka cichnie, wszystko traci barwę.

- Jak w życiu Ryśka. Muzyka w tym filmie jest najważniejsza: Riedel najczęściej śpiewał o samotności i o wolności. To z tego powstał „Skazany na bluesa” – film wymyślony dla tej muzyki. Chciałem, by piosenki stały się formą monologu wewnętrznego bohatera, jego wypowiedzią. O dziwo, udało się to zrobić: tak się złożyło, że kolejne piosenki, po które sięgałem, ułożone są niemal chronologicznie, co pozwala pokazać odczucia i dązenia bohatera w konkretnych momentach i sytuacjach. One były sensem jego życia, bez tych piosenek nie ma Riedla.

Źródło: MIESIĘCZNIK „KINO” , NR 7-8/2005

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Skazany na bluesa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy