Reklama

Jan Jakub Kolski: Kino magiczne

"Mam sceptyczny stosunek do polskiej tradycji filmowej, ponieważ nie potrafię odnaleźć dla siebie miejsca, w którym mógłbym być częścią polskiego kina. Jestem konsekwencją jego rozwoju, ale zjawiskiem osobnym" - mówi o swojej twórczości obchodzący 65. urodziny Jan Jakub Kolski. Wyjątkowe miejsce w filmografii reżysera zajmuje autorski "Las, 4 rano", zadedykowany zmarłej tragicznie córce reżysera.

Jeśli szukać w historii polskiego kina reżysera, którego filmy najbliższe byłyby twórczości Jana Jakuba Kolskiego, trzeba wskazać nazwisko Witolda Leszczyńskiego. Jego "Żywot Mateusza" to - według Kolskiego - "być może najpiękniejszy polski film". Fascynacji kultowym obrazem Leszczyńskiego zawdzięcza Kolski jednego ze "swych" aktorów - Franciszek Pieczka zagrał w aż 8 filmach Kolskiego, stanowiąc namacalny łącznik między twórczością reżysera "Żywotu Mateusza" a dziełami autora "Jańcia Wodnika".

Debiutanckim filmem Kolskiego był "Pogrzeb kartofla" (1990), historia zainspirowana życiorysem dziadka reżysera, który po wojnie prosto z obozu koncentracyjnego wrócił do rodzinnej wioski, znajdując swój dom doszczętnie splądrowany przez sąsiadów. Mimo iż obraz ten nie należy do najsłynniejszych obrazów reżysera, był jednym z odważniejszych debiutów polskiego kina. Niemal zupełnie zignorowany przez krajową krytykę, został jednak zakwalifikowany do programu festiwalu Cannes, gdzie otrzymał entuzjastyczne recenzje.

Reklama

"Dziś zrobiłbym go inaczej. W jego rzetelności rzemieślniczej ukryty był mój strach. Ja tak się bałem, że to jest pierwszy film, że zrobiłem go może zbyt porządnie warsztatowo. Tu nie ma prawie wcale chropowatości i błędów warsztatowych. Później, gdy się już uspokoiłem, że umiem, to próbowałem rozmaitych rzeczy, aż doszedłem do tego, co niektórzy nazywają moim charakterem pisma, moim stylem" - przyznawał po latach reżyser.

Dobre uczynki

Twórczość Kolskiego określana jest przez krytykę mianem realizmu magicznego. Świat jego filmów skonstruowany jest z ludowych wierzeń, ekscentrycznych postaci zamieszkujących polską wieś, baśniowych przypowieści i fragmentów rodzinnej mitologii. Tak jak w "Jańciu Wodniku" (1993) - pierwszym sukcesie Kolskiego, do dziś uznawanym przez niektórych za jego sztandarowe dzieło. Za tytułową rolę Franciszek Pieczka otrzymał nagrodę aktorską na festiwalu w Gdańsku, sam film zdobył zaś Specjalną Nagrodę Jury. Podobny sukces Kolski odniesie w Polsce dopiero w 1998 roku filmem "Historia kina w Popielawach".

"Jańcio jest mi najbliższy" - wyróżnia swego bohatera Kolski. "Uwikłany w dobro i w zło, przechodzi przez trudne doświadczenie, by mogło zwyciężyć dobro. Generalnie chciałbym być podobny do moich filmów, które, pominąwszy może 'Pogrzeb kartofla', wydają się być filmami dobrymi, ciepłymi" - dodaje reżyser.

Kolski tłumaczy filozoficzną łagodność swojej twórczości zdaniem, które wypowiada bohater jego powieści "Kulka chleba": "Niektórzy ludzie mówią, że coś przepadło bezpowrotnie. Nic nie przepada bezpowrotnie".

"Jest to właściwie moje wyznanie wiary. Wierzę, że żadna myśl nie przepada bezpowrotnie, żadna myśl wypowiedziana przeciw, żaden zły uczynek. To wszystko powraca. Ale na szczęście podobnie jest z dobrymi uczynkami. Dlatego, powracając do moich filmów, dobra jest w nich więcej, takie są też ich zakończenia. W rezultacie chciałbym, żeby było go więcej w ogóle. To takie naiwne wyznanie wiary, ale usiłuję tę naiwność w sobie ocalić, bo wierzę w jej siłę" - deklaruje Kolski.

Zaklinanie przestrzeni

Żaden jego film nie był tak wybitnie autobiograficzny, jak "Historia kina w Popielawach" (1998). Główny bohater - porte-parole reżysera - 10-letni Staszek Szewczyk opowiada barwną historię kowalskiego rodu Andryszków - "nadwiślańskich Lumiere'ów", na wpół zmyślonych pionierów rodzimej kinematografii. Kolski przyznaje, że jego rodzina od początku związana była z przemysłem filmowym.

"W mojej prywatnej historii rodzinnej cztery pokolenia zapisywały kartę pod nazwą 'film', prawie od początku, odkąd kino istnieje. Prababka na początku wieku miała jedno z pierwszych kin w Łodzi Teatre Optique Parisien, dziadek był producentem filmowym, przedstawicielem firm Fox, Metro Goldwyn Meyer, Paramount. Ojciec - montażysta filmowy, siostra - montażystka, ja - też filmowiec. Ale nie znalazłem dość odwagi czy nieskromności, żeby opowiadać wprost tę historię. Ukryłem więc moich antenatów za postaciami filmowymi" - opowiadał reżyser.

Jednym z najważniejszych "miejsc magicznych" Kolskiego są właśnie Popielawy, wieś, w której się wychował. To tam nakręcił już swój debiutancki "Pogrzeb kartofla". W późniejszych filmach wielokrotnie stosował magiczne "zaklinanie przestrzeni".

"Wybrałem miejsce swojego dzieciństwa: Popielawy, majątek i okolice. Przed zdjęciami bywałem tam wiele razy. Wyznaczałem miejsca pod kamerę, przyglądałem się, jak pracuje światło, jakie barwy mają tam mury i przyroda w zależności od pory roku, dnia, pogody. (...) Trochę jak wiedziony instynktem wilk naznaczałem sobą przestrzeń, każdy milimetr ziemi. Nie mogła być mi nieposłuszna. Czarowałem i czarowałem" - wyznaje twórca.

Łaskotanie universum

Na realizację filmu według obcego scenariusza zdecydował się dopiero w 2000 roku. Rozgrywające się podczas II wojny światowej "Daleko od okna" oparte było na prozie Hanny Krall. "Wierzę, że teraz znajdę w sobie dość wrażliwości, by dostrzegać inne rzeczy" - mówił Kolski w wywiadach.

Kolejnym krokiem było sięgnięcie po twórczość Witolda Gombrowicza, którego prozę uznaje się za niemożliwą do sfilmowania, o czym przekonał się m.in Jerzy Skolimowski, kręcąc "Ferdydurke". Ekranizacja "Pornografii" (2003) była w równym stopniu wielkim wydarzeniem, co skandalem. Adaptację dokonaną przez Kolskiego uznano za wypaczającą wymowę oryginału, reżyser i scenarzysta w jednej osobie zmienił bowiem życiorysy bohaterów Gombrowicza. Sam Kolski swoją próbę przetłumaczenia Gombrowicza na język filmu określił jako "zuchwałą i bezczelną"; film zaś, mimo krytycznego przyjęcia, zakwalifikowany został do konkursu festiwalu w Wenecji, w Gdyni zaś wyróżniono nie tylko główną kreację Krzysztofa Majchrzaka, lecz także drugoplanową rolę Jana Frycza.

Do konstruowania swojego własnego świata na podstawie literackich pierwowzorów powrócił Kolski w swym ostatnim obrazie "Wenecja", którego podstawą było opowiadanie Władysława Odojewskiego. Dla Kolskiego najważniejsze są jednak "podróże, które się nigdy nie odbyły", wędrówki wyobraźni. Nie dziwi więc, że - urzeczywistniony w plastycznych zdjęciach Artura Reinharta - wspaniały pomysł przekształcenia zalanej piwnicy w Wenecję marzeń, okazał się artystycznym strzałem w dziesiątkę, egzemplifikacją "tworzenia pięter przez opowiadane historie" - jak nazywa Kolski zabieg "uprzestrzennienia filmu".

"Można w nim [filmie] zawrzeć wiele rzeczy przy odpowiedniej dyscyplinie. Na jednym piętrze mogą być anegdoty, historie. Byle były ciekawie opowiedziane. Na wyższym piętrze można zawrzeć działania estetyczne. Działanie obrazem, scenografią, kostiumem, światłem. Na kolejnym piętrze można pomieścić metafory, przesłania. Jeśli film zrobiony jest szlachetnie i uczciwie, serdecznie, to gdzieś tam można połaskotać nawet universum" - wyjaśnia Kolski.

Powrót do ojczyzny wyobraźni

Powrotem Jana Jakuba Kolskiego do ojczyzny swojej wyobraźni był jego kolejny film - "Zabić bobra", który został nakręcony w Popielawach, miejscu dzieciństwa reżysera. To tu zrealizował swój fabularny debiut ("Pogrzeb kartofla") oraz kilka innych tytułów, a w "Historii kina w Popielawach" oddał hołd miejscu i wydarzeniom, które go kształtowały.  "To film o miłosnym zamroczeniu, o namiętności i paranoi. Umocowałem go na ostrzu brzytwy, na wąskiej granicy oddzielającej pożądanie od... moralności. Mojemu bohaterowi wydaje się, że kontroluje sytuację. Zbyt późno odkrywa, że to on jest pod kontrolą własnego, okaleczonego umysłu" - mówił Kolski na konferencji prasowej promującej film.

Treścią kolejnego dzieła Kolskiego - Ułaskawienia" - była zaś rodzinna historia związana z tragiczną śmiercią młodego żołnierza Armii Krajowej i jednocześnie wuja reżysera - Wacława Szewczyka.

Zdaniem Kolskiego w obrazie tym widz znajdzie mniej baśniowości i magicznego realizmu, charakteryzującego wiele jego wcześniejszych prac. W scenariuszu konsultowanym przez IPN znalazły się natomiast całe frazy zdań wypowiadanych przez dziadków, zapamiętane w dzieciństwie przez reżysera. "Ale to nie jest film opowiadany ponuro, moi bohaterowie odzyskują równowagę" - podkreślił reżyser w rozmowie z Polską Agencją Prasową.

Podkreślił też, że tematyka filmu to jego indywidualny wybór. "To film o moim wuju, o moich dziadkach. Przez 30 lat mojej twórczości miałem w nosie mody i zamówienia społeczne. Nie wiem, jak to się będzie rymować z czasem historycznym. Scenariusz napisałem cztery lata temu, gdy 'mody' na Wyklętych jeszcze nie było" - zaznaczył.

Kino jako terapia

Wyjątkowe miejsce w filmografii reżysera zajmuje autorski "Las, 4 rano". To opowieść o mężczyźnie, który wydaje się królem życia - ma pieniądze, władzę, kobiety i narkotyki. Niespodziewanie znika, porzucając kierowniczą pracę w korporacji. Ponownie spotykamy go kilka lat później - w lesie, o czwartej rano. Forst jest na wpół zdziczałym dziadem leśnym, który mieszka w wybudowanej przez siebie ziemiance i żywi się mięsem upolowanej zwierzyny - dopóki nie poznaje 13-letniej Jadzi, uciekinierki z domu dziecka, która zmusza go, aby zmienił swoje życie.

"Forst to człowiek pokłócony z życiem, który (...) ucieka do lasu w nadziei, że tam spotka się ze sobą lepiej, niż w miejskiej rzeczywistości" - Kolski mówił przed premierą w rozmowie z PAP. "Bohater, podobnie jak biblijny Hiob, jest miażdżony przez życie" - dodał reżyser, który film - przeplatany cytatami z biblijnej księgi - zadedykował Zuzi, swojej córce, która zginęła kilka lat wcześniej temu w wypadku samochodowym.

"Nie wiem, czy da się uciec od nieszczęścia. Najpewniej nie. Wiem jednak, że da się podzielić bólem. Pod warunkiem, że ten transport nie jest wyspekulowany; że dedykacja terapeutyczna nie jest wpisana w naturę projektu, który się przygotowuje. Zmierzając ku temu filmowi, nie odważyłbym się wyobrazić sobie, że oto zrobienie tego filmu, doprowadzenie do jego realizacji, a potem bycie z nim, to będzie element procesu terapeutycznego, który mógłby mnie postawić na nogi" - wyjaśniał Kolski.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Wypowiedzi Jana Jakuba Kolskiego (jeśli nie zaznaczono inaczej) pochodzą z wywiadu Katarzyny Kubackiej z reżyserem, zamieszczonym w książce "Debiuty polskiego kina" (Konin, 1998).


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Jan Jakub Kolski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy