Reklama

Jan Frycz obchodzi 45-lecie pracy artystycznej

Już w szkole aktorskiej wyróżniał się ogromnym talentem. Dlatego bardzo wcześnie dostał szansę na debiut na scenie. Stało się to w roku 1978, gdy zagrał Edmunda w "Damach i huzarach" Fredry w reżyserii Mikołaja Grabowskiego w Teatrze im Słowackiego w Krakowie. Dla Jana Frycza, 24-letniego wówczas studenta trzeciego roku krakowskiej PWST, było to ogromne wyróżnienie. Nie zawiódł zaufania, jakim obdarzył go wtedy reżyser. I nie zawodzi do dziś. Właśnie mija 45 lat od jego scenicznego debiutu. Przez ten czas Frycz zagrał dziesiątki różnorodnych ról, stworzył wiele wybitnych kreacji, współpracował w najważniejszymi reżyserami, dorobił się opinii aktora charyzmatycznego i wszechstronnego. Jego aktorski dorobek wymyka się jednoznacznym ocenom, podobnie jak jego życie prywatne, o którym niewiele wiadomo.

Już w szkole aktorskiej wyróżniał się ogromnym talentem. Dlatego bardzo wcześnie dostał szansę na debiut na scenie. Stało się to w roku 1978, gdy zagrał Edmunda w "Damach i huzarach" Fredry w reżyserii Mikołaja Grabowskiego w Teatrze im Słowackiego w Krakowie. Dla Jana Frycza, 24-letniego wówczas studenta trzeciego roku krakowskiej PWST, było to ogromne wyróżnienie. Nie zawiódł zaufania, jakim obdarzył go wtedy reżyser. I nie zawodzi do dziś. Właśnie mija 45 lat od jego scenicznego debiutu. Przez ten czas Frycz zagrał dziesiątki różnorodnych ról, stworzył wiele wybitnych kreacji, współpracował w najważniejszymi reżyserami, dorobił się opinii aktora charyzmatycznego i wszechstronnego. Jego aktorski dorobek wymyka się jednoznacznym ocenom, podobnie jak jego życie prywatne, o którym niewiele wiadomo.
Jan Frycz /Roman Koszowski / Gość Niedzielny / Forum /Agencja FORUM

Kiedy się zapyta jego przyjaciół, czym zajmuje się Jan Frycz, gdy nie pracuje na scenie czy na planie filmu, często w odpowiedzi pada: "Lubi składać modele". Tej pasji poświęca mnóstwo czasu. Zbudował kilka żaglowców, nad jednym - w skali 1:80 - pracował przez ponad trzy lata. Składa też samoloty, ale nie takie, które stoją na półce, ale latające, którymi można sterować i wykonywać ewolucje. Ostatnio interesują go drony. "Jasiek lubi latać" – mówi ze śmiechem aktorka Iwona Bielska, która z Janem Fryczem przyjaźni się od ponad czterdziestu lat.

Reklama

Modelarstwem Frycz interesuje się od dzieciństwa. W latach 60. Chodził ze swoim ojcem do składnicy harcerskiej, gdzie kupowali zestawy modeli do sklejania. Zajmowali się też majsterkowaniem. Obaj czytali "Młodego Technika" i konstruowali proste urządzenia, na przykład radia tranzystorowe. Ta pasja wydaje się dość odległa od aktorstwa, ale to tylko pozory.

Jan Frycz: "Aktor musi wiedzieć, co mówi"

Dobry aktor, tak jak dobry modelarz, musi być cierpliwy, precyzyjny, konsekwentny i mieć wyobraźnie. Powinien wiedzieć, jaki efekt chce osiągnąć. Role buduje się po kawałku, każdy następny element musi pasować do poprzednich, a wszystkie muszą stworzyć spójną całość. Jan Frycz taki właśnie jest. Jego role są przemyślane, ważny jest każdy szczegół, każdy grymas, gest. A przede wszystkim każde słowo, bo Frycz wciąż pamięta to, co usłyszał od Mikołaja Grabowskiego, który przygotowywał go do egzaminów do krakowskiej PWST. "Aktor musi wiedzieć, co mówi" – powtarzał mu reżyser.

Nie tylko on ma jednak problem z opisaniem fenomenu krakowskiego aktora. Maciejewski wspomina, jak przed laty zadzwonił do Jerzego Jarockiego i poprosił, żeby w kilku zdaniach opowiedział o Fryczu. Jarocki na dłuższą chwilę zamilkł, wreszcie rzucił krótko: "W kilku zdaniach się nie da" i odłożył słuchawkę.

Jan Frycz: Aktor wszechstronny

Równie trudne, a może jeszcze trudniejsze, jest opisanie tego, jaki Frycz jest prywatnie. Ci, którzy go znają od lat, mówią, że ma wybitne poczucie humoru, dystans, potrafi być ironiczny czy wręcz szyderczy, a za chwilę sentymentalny, czuły. Te cechy często wykorzystuje w pracy nad rolą. Frycz, jak mało kto, umie łączyć skrajności, bo według niego nikt nie jest jednoznacznie ani dobry, ani zły. 

Dlatego reżyserzy chętnie obsadzają go w rolach gangsterów, nieuczciwych polityków, wiarołomnych mężów, ale też zagubionych wrażliwców. Wierzą, że Frycz obroni każdą postać, jak nikt inny pokaże swojego bohatera w zaskakujący, nieprzewidywalny sposób. On sam zaś chętnie gra czarne charaktery. Jedną z jego ostatnich ciekawszych kreacji jest rola gangstera Dario w serialu HBO "Ślepnąc od świateł". Ta postać przeraża, ale i fascynuje. Jest brutalny, bezlitosny, ale jednocześnie jest w nim jakaś tkliwość. O takich rolach mówi się, że zawłaszczają cały ekran dla siebie, a Fryczowi udaje się to częściej niż innym aktorom.

Ale to nie znaczy, że jest solistą, który gra na siebie. Doskonale współpracuje w zespole, czy to na scenie czy na planie filmowym, bo uważa, że wszyscy powinni pracować na efekt końcowy. A zespół daje siłę. W pracy zawsze wspiera swoich partnerów. I nie kryje swojego podziwu dla ich umiejętności. 

Bielska dodaje też, że Frycz niezależnie od okoliczności zawsze jest przygotowany i daje z siebie wszystko. 

Podobne wrażenia z pracy z Fryczem ma Maria Pakulnis

Sam Frycz, mimo imponującego dorobku, z pokorą podchodzi do swojego zawodu i renomy, jaką się cieszy wśród widzów i krytyków. 

Dlatego uwielbia grać z młodymi aktorami czy wręcz debiutantami. Tak było niedawno na planie komedii romantycznej "Na twoim miejscu" w reżyserii Antonio Galdameza Munoza, w której oprócz Pakulnic i Frycza zagrało wielu debiutantów. Dla niego takie spotkania są ważne, bo jego zdaniem "pierwszy raz" w świecie kina czy teatru jest ekscytujący. "To jest siła debiutu (…) Oni mają w sobie taką siłę, że to jest ich pierwszy film" – wyznał kiedyś.

Podczas takich zawodowych spotkań z początkującymi aktorami Frycz nie lubi tylko jednego – hołdów. Gdy słyszy od młodych kolegów po fachu, że marzyli o pracy z nim, on z właściwą dla siebie ironią prosi: "Tylko bez uniesień". O pracy na planie filmowym wyraża się szorstko: "Najważniejszy jest reżyser, catering i ciepła przyczepa, w której aktor może przeczekać na następne ujęcie". I dodaje: "Reżyser musi mieć przyjemny głos i ładnie pachnieć. Aktorzy też. Jak się kręci przez kilkanaście godzin scenę miłosną, to naprawdę ważne".

Jan Frycz: Ojciec był sceptyczny co do jego aktorstwa

O swoich początkach w tym zawodzie niechętnie opowiada. Nie pamięta, kiedy postanowił zostać aktorem. Wychował się w mieszczańskim krakowskim domu, gdzie był fortepian, spora biblioteka. Podobno już w szkole podstawowej wykazywał pewne artystyczne zdolności. Malował kobiece akty z wyobraźni i sprzedawał je kolegom. 

Teatr poznawał dzięki ojcu, który zabierał go na przedstawienia do Teatru Starego. Był inżynierem górnictwa, ratownikiem górniczym, ale miał też zainteresowania humanistyczne. Gdy jednak usłyszał, że syn postanowił zdawać na aktorstwo, był sceptyczny. Bo co to przecież za zawód? Uważał, że to ulotne zajęcie i rodziny z tego nie utrzyma. Ale jak Frycz skończył studia, chodził na jego spektakle i był dumny, choć głośno tego nie mówił. Tę powściągliwość w okazywaniu emocji Frycz odziedziczył po ojcu. Przyznaje, że długo nie potrafił powiedzieć swoim dzieciom, że zrobiły coś dobrze.

Od początku zapowiadał się na świetnego aktora. Profesorowie od razu dostrzegli w nim ogromny talent, dlatego bez problemu dostał się na krakowską PWST, a na trzecim roku wystąpił w Teatrze im. Słowackiego w "Damach i huzarach" w reżyserii Mikołaja Grabowskiego. Frycz chciał występować na scenie, ale szybko zaczęło pociągać go też kino. A że w Warszawie więcej się działo, były castingi, nowe produkcje, to krótko po ukończeniu szkoły spakował walizkę i wyjechał do stolicy. 

Adam Hanuszkiewicz przyjął go do zespołu Teatru Narodowego. Zdążył jeszcze wystąpić w ostatnich spektaklach dyrekcji Hanuszkiewicza: "Leśmianie", "Komedii pasterskiej" Morsztyna i "Śpiewniku domowym" według Moniuszki. Kiedy z Narodowego wyrzucono Hanuszkiewicza, Frycz przeszedł do Teatru Polskiego, prowadzonego przez Kazimierza Dejmka. U niego zagrał Wacława w "Zemście", u boku Tadeusza Łomnickiego, który grał Papkina. Później Frycz podkreślał wielokrotnie, że wiele się od Łomnickiego nauczył. Nie tylko o aktorstwie.

Jan Frycz: Jego kariera rozkręciła się po 1989 roku

W latach 80. kino propozycji dla Frycza nie miało, zagrał zaledwie kilka epizodów. Wybuchł stan wojenny, filmów kręciło się niewiele, a dodatkowo naraził się władzy. Kiedyś w kawiarni hotelu Forum dosiadł się do niego znany powszechnie w branży filmowej ubek z propozycją współpracy nie do odrzucenia. Frycz powiedział mu, że nie będzie grał w filmie o tym, jak się rodziła przyjaźń polsko- radziecka. Wtedy usłyszał: "No wie pan, możemy tak załatwić, że pan już w żadnym filmie nie zagra". 

Przez następne trzy lata recytował wiersze w kościołach, ale nie wspomina tego czasu źle. Jego kariera filmowa rozkręciła się na dobre po 1989 roku. Dobrą passę rozpoczął film "Pożegnanie jesieni" Mariusza Trelińskiego. Od tej pory występował w kilku filmach rocznie. 

Za rolę w "Pornografii" Jana Jakuba Kolskiego dostał Orła oraz nagrodę na festiwalu w Gdyni. Za występ w "Pręgach" Magdaleny Piekorz uhonorowano go drugim w karierze Orłem. Chociaż jest aktorem wybitnym, ma też na koncie role w słabych filmach, jak choćby w "Wyjeździe integracyjnym". Przyznaje, że zdarza mu się przyjmować propozycje dla pieniędzy.

Kiedyś dziwił się, że Andrzej Grabowski przyjął rolę Ferdynanda Kiepskiego, ale potem zrozumiał decyzję kolegi. Z czegoś trzeba żyć. Poza tym aktor sam się przecież nie obsadza. Jest człowiekiem do wynajęcia, może tylko propozycję przyjąć i odrzucić. Nigdy nie wiadomo także, jaki będzie efekt końcowy, może się okazać, że kompletnie inny niż ustalona wcześniej koncepcja. Ale przecież umowa została podpisana, trzeba pracować.

Jan Frycz nie chciał, by dzieci poszły w jego ślady

To jeden z powodów, dla których Frycz uważa, że aktorstwo to niesłychanie trudny zawód. Według niego czekanie na propozycję, negocjowanie stawek ma w sobie coś z prostytucji. Dlatego nigdy nie chciał, żeby jego dzieci, a zwłaszcza córki, wybrały tę profesję. Mimo to Gabriela i Olga poszły w ślady ojca. Ta pierwsza skończyła krakowską PWST, gra w poznańskim Teatrze Nowym, pojawia się także w popularnych serialach. 

Gabriela jest owocem związku Jana Frycza z koleżanką z roku, Grażyną Laszczyk. O tym małżeństwie aktor mówi niewiele: "Ożeniłem się bez sensu. Miałem 22 lata". Związek szybko się rozpadł. Bardziej trwałe okazało się drugie małżeństwo aktora, z Agatą Frycz. Z tego związku aktor ma pięcioro dzieci: wspomnianą Olgę, Marię oraz Michała, Antoniego, który jest asystentem scenografa i Wojciecha, który zajmuje się komponowaniem muzyki. Niestety, to małżeństwo także się rozpadło.

Życie uczuciowe Jana Frycza, delikatnie mówiąc, było dość skomplikowane. Przyznaje, że miał powodzenie u kobiet, a życie między Krakowem i Warszawą nie sprzyjało tworzeniu stabilnego związku. 

Te problemy odbiły się na jego relacjach z dziećmi. Olga Frycz mówiła w mediach, że miała do ojca żal za to, iż porzucił rodzinę i przez kilka lat nie miała z nim kontaktów. Dziś relacje podobno już się poukładały, a Jan Frycz odnalazł się nawet w roli dziadka. Odnalazł też szczęście u boku kolejnej żony. Związek z Małgorzatą, która jest prawniczką i zarazem jego agentką, trwa od wielu lat i uchodzi za wyjątkowo udany.

O ile więc w życiu prywatnym Frycza wszystko jest już stabilne i nie zwiastuje żadnego gwałtownego zwrotu akcji, to w jego karierze wiele się jeszcze może zdarzyć. Po 45 latach pracy aktor wciąż lubi zaskakiwać, przyjmować propozycje, które pozwolą mu się pokazać z innej strony, zbudować postać, jakiej jeszcze nie grał. Fani jego talentu na pewno jeszcze nie raz wyjdą z teatru czy kina zaskoczeni.

PAP life
Dowiedz się więcej na temat: Jan Frycz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy