Reklama

Jan Englert: Ta pandemia nie jest aż tak straszna

„Cyfry pokazują, że ta pandemia nie jest aż tak straszna, w jaką nas wpakowano. I w jaką daliśmy się wpakować swoim przerażeniem. Wiem, że to jest niepopularne, co mówię i zostanie uznane za głupotę” – powiedział w TOK FM Jan Englert.

„Cyfry pokazują, że ta pandemia nie jest aż tak straszna, w jaką nas wpakowano. I w jaką daliśmy się wpakować swoim przerażeniem. Wiem, że to jest niepopularne, co mówię i zostanie uznane za głupotę” – powiedział w TOK FM Jan Englert.
Jan Englert /Podlewski /AKPA

Doświadczony aktor podzielił się swoimi refleksjami nie tylko na temat pandemii COVID-19, ale też opowiedział o tym, jak wyglądają przedstawienia w erze "postpandemicznej". Wyjaśnił też, dlaczego polskie produkcje charakteryzują się słabym dźwiękiem.

"Boję się skutków tej pandemii, która jest jednocześnie światowymi manewrami zmiany sposobu życia społecznego. To, że w tej chwili przy okazji tego koronawirusa zbadaliśmy, czy ktoś zbadał, w jaki sposób możemy sterować całymi społeczeństwami i całymi populacjami, to jest gołym okiem widoczne. (...) Od samego początku jestem dość sceptyczny co do cyfr. Nie dlatego, że w nie wierzę, tylko właśnie odwrotnie. Cyfry pokazują, że ta pandemia nie jest aż tak straszna, w jaką nas wpakowano. I w jaką daliśmy się wpakować swoim przerażeniem. Wiem, że to jest niepopularne, co mówię i zostanie uznane za głupotę. Przestrzegam wszystkich przepisów, uznaję to, że ten wirus jest, ale skala jego rażenia nie jest adekwatna do skali tego systemu, w którym funkcjonowaliśmy, w którym świat funkcjonuje przez ostatnie miesiące. Bez żadnych zresztą konsekwencji w tej chwili rozluźniając ten reżim ze względów głównie ekonomicznych. Albo już się może skończyły manewry, diabli wiedzą. Nie skończą się one zresztą nigdy" - stwierdził Englert.

Po rozluźnieniu reżimu sanitarnego, do działalności mogły wrócić teatry. Englert zdążył już zagrać w trzech przedstawieniach. "Gramy co drugie krzesełko, widownia siedzi w maskach, to są anonimowi ludzie" - ubolewał aktor i wyznał, że z przerażeniem myśli o idei tzw. teatru online.

Reklama

"Zawód aktora teatralnego zależy od publiczności. Na tym polega siła teatru. Teatr online będzie pewnie funkcjonował, ale to nie jest rzeczywisty teatr. Teatr polega na tym, że co wieczór zmienia się jeden element twórczości, a mianowicie publiczność. Co wieczór w inny sposób publiczność rozmawia z wykonawcami albo odwrotnie: wykonawcy z publicznością. I publiczność jest współtwórcą przedstawienia. Oczywiście współtwórcą dzieła, które wraz z opadnięciem kurtyny umiera. Po to, żeby nazajutrz zmartwychwstać" - tłumaczył aktor.

W tej samej rozmowie Jan Englert wyjaśnił też jedno z najbardziej nurtujących widzów polskich produkcji pytań: skąd taka słaba jakość dźwięku.

"Ja połowy tekstu nie rozumiem. I wiele osób, z którymi rozmawiam też się na to skarży. Dźwięk jest 'słabozrozumialny'. Dlaczego? Dlatego, że gramy na mikroporty. W związku z czym można 'memrać'. A polski język, jak się 'memrze', jest niezrozumiały, bo ma za dużo 'pszczfszczwszcz', a za mało samogłosek. Po angielsku się nie da szemrać, bo końcówka każdego wyrazu decyduje o jego sensie, więc inaczej jest skonstruowany. A my już tak się przyzwyczailiśmy do tego, że sobie możemy poszemrać. Tak samo interpretujemy to, że matka mi umarła, jak to, że wygrałem milion w totolotka. Tylko na twarzy mamy emotikon. Albo uśmiechnięta twarz, albo kąciki opuszczone" - wyjaśnił.

PAP life
Dowiedz się więcej na temat: Jan Englert
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy