James Blunt: Wyjątkowa przyjaźń z Carrie Fisher. Muzyk u niej mieszkał
James Blunt w najnowszym wywiadzie opowiedział o bliskiej relacji z legendarną aktorką Carrie Fisher, która zmarła pod koniec 2016 roku. Brytyjski muzyk zamieszkał u gwiazdy tuż po przeprowadzce do Los Angeles. "Któregoś wieczoru wróciłem do domu, usiadłem na skraju jej łóżka i zaczęliśmy rozmawiać. Rozmawialiśmy tak aż do rana" - wspomina autor przeboju "You’re Beautiful".
Już za kilka dni ukaże się nowy, siódmy album studyjny Jamesa Blunta zatytułowany "Who We Used To Be". W promującym wydawnictwo wywiadzie udzielonym "The Guardian" brytyjski wokalista wrócił wspomnieniami m.in. do okresu dzieciństwa i swojej decyzji o opuszczeniu armii, którą podjął, by spełnić marzenia o karierze muzycznej. Piosenkarz został oficerem armii brytyjskiej, służąc w siłach NATO podczas wojny w Kosowie. Wojsko opuścił w 2002 roku, a dwa lata później wydał swój debiutancki album "Back To Bedlam", na którym znalazł się hit "You're Beautiful". "Moje dzieciństwo było radosne, ale nie opływaliśmy w luksusy. (...) Rodzice wysłali mnie do szkoły z internatem, gdy miałem 7 lat. Szkoła zapewniła mi stabilizację i dobrą edukację, ale jednocześnie zostałam w pewien sposób zahamowany emocjonalnie. Niektórzy mogą nazwać to niezależnością" - wspomina muzyk.
Jedną z najważniejszych relacji w życiu Blunta okazała się przyjaźń z Carrie Fisher, czyli niezapomnianą księżniczką Leią z "Gwiezdnych wojen". Legendarną aktorkę muzyk poznał przez przypadek. "Wszystko zaczęło się w 2003 roku, kiedy zostałem zaproszony do restauracji 192 w Notting Hill. Spotykałem się wtedy z dziewczyną, której rodzice byli przyjaciółmi rodziny Carrie. Podczas lunchu usiadłem obok niej. Właśnie podpisałem kontrakt płytowy i zamierzałem wkrótce przeprowadzić się do Los Angeles. Pierwsze pytanie Carrie brzmiało: 'Co porabiasz w życiu?'. Odparłem, że właśnie opuściłem wojsko, aby nagrać album w Los Angeles. Następnie zapytała, gdzie będę mieszkać. Zgodnie z prawdą powiedziałem, że nie wiem. Jej odpowiedź - trzecia rzecz, jaką mi powiedziała - brzmiała: 'No cóż, zamieszkasz ze mną'. I właśnie to zrobiłem" - relacjonuje gwiazdor.
Początkowo nic nie wskazywało na to, że z gospodynią połączy go tak bliska więź. "Przez pierwszy miesiąc praktycznie jej nie widziałem. Budziłem się rano, a jej matka, Debbie Reynolds, krzyczała: 'Hej, Charlie, zrobić ci drinka?', a ja odpowiadałem: 'Nie, jestem James, dziękuję bardzo', po czym szedłem do studia" - zdradził muzyk. Po kilku tygodniach mieszkania pod jednym dachem Blunt i Fisher zaczęli jednak budować przyjacielską relację. "Któregoś wieczoru wróciłem do domu, usiadłem na skraju jej łóżka i zaczęliśmy rozmawiać. Rozmawialiśmy tak aż do rana. Potem, ilekroć wracałem ze studia nagraniowego, szedłem do jej pokoju, by z nią pogadać, niezależnie od tego, czy była 23:00 czy 3:00. Stała się moją najlepszą, najdroższą przyjaciółką" - wyznał artysta.
Fisher zmarła 27 grudnia 2016 roku w wieku 60 lat wskutek rozległego zawału serca. Sekcja zwłok wykazała, że aktorka, która cierpiała na chorobę afektywną dwubiegunową, przed śmiercią zażyła zabójczą mieszankę morfiny, kokainy i ecstasy. Blunt wyjawił, że po odejściu przyjaciółki i matki chrzestnej swoich dzieci, udał się do jej domu.
"Położyłem rękę na bramie i zacząłem płakać. Chwilę później pojawiła się furgonetka wożąca turystów po Los Angeles. Przewodnik nagle powiedział: 'Po lewej stronie znajduje się dom zmarłej Carrie Fisher. Jak widać, niektórzy fani nadal są głęboko poruszeni jej śmiercią'. To byłem ja. Chciałem im powiedzieć, żeby się odpie..., ale ostatecznie wydało mi się to całkiem zabawne" - wyjawił muzyk.
Na nadchodzącym albumie Blunta znalazł się utwór "Dark Thought", w którym artysta złożył hołd nieżyjącej aktorce. Płyta "Who We Used To Be" ukaże się już 27 października.