Jak "Gra o tron" ożywiła Hollywood

Bez roli w "Grze o tron" Emila Clarke nie miałaby co marzyć o występie w nowym "Terminatorze" /materiały dystrybutora

Tuż po zakończeniu emisji piątego sezonu popularnego serialu HBO brytyjski "Guardian" przyjrzał się, jak na sukces "Gry o tron" zareagowało Hollywood.

Zgodnie z prognozami piątego sezonu "Gry o tron" dobiegł końca w atmosferze kontrowersji. Krew została rozlana, szok wyzwolony. Filmy z reakcjami widzów rozprzestrzeniały się na YouTube jak szalone. Popularność serialu jest zdumiewająca, a odcinki kręcone są szybciej niż wydawane są kolejne książki George'a R. R Martina - autora literackiego pierwowzoru.

Oczywiście, zdobycie korony popularności HBO polega na umiejętności dotarcia do widzów, do których inne seriale nie są w stanie dotrzeć. To samo dotyczy jednak także Hollywood. Ścięcia głów, zabójstwa i (często dosłowne) wbijanie noży w plecy, mogą okazać się zbyt brutalne dla wytwórni filmowych, wyczulonych na ograniczenia wiekowe. Szczególnie w momencie, kiedy sama Matka Smoków- Emily Clarke, dowiedziała się, że gra w dopuszczanym dla młodszej widowni filmie "Terminator Genisys". To jednak nie przeszkadza, aby mroczna atmosfera sączyła z ostatnich filmowych premier.

Reklama

Masa niskobudżetowych filmów  ze średniowiecznymi motywami w tle podąża ubitą, skrwawiona droga utorowaną przez serial. Tą ścieżką próbował udać się "Last Knights". Dzieło do którego zostali zatrudnieni Clive Owen i Morgan Freeman jest dowodem nieudolności w próbach przeniesienia serialowej formuły na kinowy ekran.

Większym powodzeniem zakończyła się próba Marvela. Wytwórnia znana z masowej produkcji hitów, podjęła się przedstawienia w sposób bardziej posępny historii Thora w filmie "Thor: Mroczny świat" poprzez wypełnienie świata przestawionego zemstą, zaskakującymi zabójstwami i ponurymi, zimnymi lokalizacjami. Podobieństwa do "Gry o Tron" nie mogą być tu zaskoczeniem, biorą pod uwagę fakt, że reżyserem kolejnej części sagi o "Bogu Piorunów" był Alan Taylor - człowiek, który regularnie pracuje nad odcinkami serialu HBO. I właśnie zerkając za kulisy znajdziemy najwięcej wskazówek mówiących o tym dokąd w przyszłości zabiorą nas wpływy Westeros.

Krótki rzut oka na listę płac nadchodzącego filmu Guya Richiego o Królu Arturze mówi nam, że producentką jest Gemma Jackson, osoba która pracowała nad wieloma odcinkami "Gry o Tron". To duża podpowiedź, w kwestii języka narracji, który może przyjąć reżyser. W obsadzie znajdziemy także Aidena Gillena (aka Petyr Baelish), który (najprawdopodobniej) wcieli się w rolę charyzmatycznego intryganta o podejrzanych motywach.

Pamiętajmy jeszcze o Michelle MacLaren, która nie tylko reżyserowała odcinki "Gry..."  w trzecim i czwartym sezonie, ale także pracowała nad powszechnie cenionym serialem "Breaking Bad". MacLaren w ostatnim czasie przedwcześnie zakończyła pracę nad filmem "Wonder Woman" z uwagi na "różnice artystyczne", których nie mogła pogodzić z wytwórnią Warner Bros.  W ostatnim czasie mówi się, że to właśnie ona zastąpi Josha Tranka w pracy nad kolejną, ósmą częścią "Gwiezdnych Wojen".

Jednak dużo ważniejsze od jakiejkolwiek roszady personalnej jest zauważenie trendu, polegającego na tym, że to telewizja zaspokaja teraz dorosłą widownie w sposób, jaki mainstreamowe kino nie robiło tego od lat. Dopóty HBO będzie o wiele słabiej spętane cenzurą niż kino, nie przeminie sukces mrocznych, antybohaterskich historii, które przytłaczane są przez coraz bardziej natarczywy przemysł rozrywkowy. 

Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Gra o tron
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy