Jacek Wójcicki: ABBA, Piwnica Pod Baranami i Spielberg
Zaczynał od występów w Piwnicy Pod Baranami. Zachwycił się nim Steven Spielberg, Magdalena Łazarkiewicz obsadziła go w roli Świra w "Ostatnim dzwonku".
Jest krakusem z krwi i kości. Z przekonań też. Bardzo sobie ceni, czasem śmieszne dla profana, te wszystkie krakowskie smaczki. Tytułomanię: "panie magistrze", "pani doktorowo"... Nigdy nie zrezygnuje z: cwibaka (keks), weki (bułka paryska). Zawsze wychodzi na pole (na dwór). Kocha zdrobnienia.
- Piję kawusię, jem ciasteczka. Zaś na mojej najnowszej płycie "Zaklinam czas" znalazła się "Pioseneczka z Krakóweczka" - śmieje się Jacek Wójcicki. Oprócz niej płyta zawiera 11 premierowych utworów. Są dowcipne, inne, lekko sentymentalne. Nie mogą być inne. Wszak wykonuje je Jacek Wójcicki - mężczyzna o wielkim poczuciu humoru, elegancki, o nienagannych manierach i... lekko sentymentalny. Gdyby było inaczej, nie kupiłby przecież mieszkania w pobliżu Kopca Kościuszki.
- Czuję się związany z miejscami, gdzie spędziłem dzieciństwo. Wychowywałem się na Zwierzyńcu. Ta dzielnica miała swój koloryt i klimat. Świat mojego dzieciństwa to Błonia, rzeka Rudawa, klasztor sióstr Norbertanek, kopiec Kościuszki. Wszyscy się tam znali, byli z sobą zżyci. To były takie czasy, że klucz zostawiało się pod wycieraczką lub w ogóle nie zamykało się drzwi - wspomina.
Z rodzicami i siostrą Małgosią mieszkał w małym domu z dużym ogrodem. Mama była maszynistką, ojciec urzędnikiem w biurze. Rodzina żyła skromnie. Jacek miał stary rower, którym nie interesowali się nawet złodzieje. Pierwszy zegarek dostał na komunię, a upragnioną kolejkę kupił za pierwszą pensję. Może dlatego prezenty sprawiają mu tak wielką radość, a nawet czasami robi je sobie sam.
Wspomnienia ze szkoły? Zabawne. - Koledzy przezywali mnie "Kiepurkiem", "Słowikiem" lub "Radyjkiem" - śmieje się. - Strasznie nie lubiłem, jak mi kazano śpiewać, ale byłem dzieckiem karnym i posłusznym, więc śpiewałem. Ale w marzeniach widziałem siebie jako pilota. Lotnictwo fascynuje mnie do dziś.
Miał kilka lat, gdy zaczął śpiewać w chórze Filharmonii Krakowskiej. Dostał się tam, powiedzmy szczerze, dzięki asertywności mamy. - Przy pierwszym kontakcie uznano, że jestem za mały i poproszono mamę, żeby przyszła za rok. Mama uparła się jednak, żeby mnie przesłuchano. Chwilę później ta sama pani, która mnie odsyłała, wybiegała z sali prób z krzykiem: - Gdzie jest matka tego chłopca?! Od tego momentu aż do szkoły średniej śpiewałem w chórze. Byłem solistą - mówi nam pan Jacek.
Rozmówcą jest wybornym. Gawędziło nam się tym milej, że w tle sączyła się muzyka grupy ABBA - to druga wielka miłość i pasja pana Jacka - a nasze kubki smakowe przeżywały rozkosz. Piliśmy najlepszą kawę, przepraszamy, kawusię świata, i jedliśmy najwyborniejsze ciasteczka. Dodatkową miłą niespodzianką były odwiedziny siostrzenicy pana Jacka - Agnieszki Dudy z narzeczonym Marcinem Kopaczem.
Wracamy do wspomnień. Miał 12 lat, gdy zagrał w słynnej inscenizacji Konrada Swinarskiego "Dziady" w Starym Teatrze. Kontakt ze sceną zaważył na wyborze jego drogi życiowej. Chciał zostać aktorem, grać, grać, grać. Wybór szkoły też był oczywisty - krakowska Państwowa Wyższa Szkoła Teatralna. Po latach mówi: - Bardzo mi się podobało to, co się dzieje na scenie, i - a może nawet bardziej - to, co jest poza nią.
Publiczność podbił jednak nie jako aktor dramatyczny, lecz artysta kabaretowy. Po czterech latach spędzonych na scenie w krakowskim teatrze im. Juliusza Słowackiego Jacek Wójcicki poszedł do Piwnicy pod Baranami.
- Spotkałem się tam ze wszystkim tym, co zwalczano w szkole teatralnej. Panował tam nieład, nieporządek, atmosfera wiecznej zabawy. Przeżyłem mały szok, bo w szkole uczono nas podchodzić nabożnie do teatru. Jak do świątyni. A tu ukazała się jego inna strona, rozrywkowa i nęcąca. Artyści pili wódkę, publiczność piła wódkę. Działy się rzeczy niezwykłe i wspaniałe - mówi pan Jacek.
Na początku grał epizody, śpiewał w chórkach. Pewnego dnia zaśpiewał piosenkę "Sekretarka" do słów Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego z muzyką Ewy Korneckiej. Piosenka wśród piwnicznej publiczności zrobiła furorę. Była absolutnym hitem. Pojechał z nią na Przegląd Piosenki Aktorskiej do Wrocławia. Zdobył trzecie miejsce. To był początek dobrej passy. Stał się jedną z gwiazd Piwnicy.
Tu zobaczyła go m.in. Magdalena Łazarkiewicz. Śpiewał "Karuzelę z madonnami". - Zachwyciła mnie jego odwaga zmierzenia się z żywym mitem Ewy Demarczyk - mówiła. - Powierzyłam mu rolę Świra w "Ostatnim dzwonku", co łączyło się z wykonaniem kilku piosenek Jacka Kaczmarskiego i piwnicznych. Dramatyczna postać Świra zrosła się z Wójcickim i był to pierwszy krok w stronę jego popularności, co sprawiło mi wiele satysfakcji.
Zachwycił się nim Steven Spielberg. - Miałem być tutaj 20 minut, zostałem ponad 2 godziny. To było fantastyczne przeżycie - powiedział. Po występie Jacka Wójcickiego osobiście mu pogratulował i zaproponował rolę w "Liście Schindlera". Zagrał żydowskiego skrzypka.
Natomiast Olga Lipińska, u której w "Kabarecie" grał Pana Jacka, mówiła: - Jacek Wójcicki to osobne zjawisko. Artysta oryginalny, nie kopia czegoś. Wielki talent. Praca z nim to przyjemność. Nie ma w sobie nic z gwiazdorstwa. Chętnie słucha wskazówek. Wielcy się nie obrażają, kiedy im się coś podpowiada...
Skoro mowa o wielkości, to Spielberg, poproszony przez Wójcickiego o autograf dla siostrzenicy, poprzedził go sentencją: "Jack, you are great". Gdy zapytaliśmy go, jaką dewizą kieruje się w życiu, cytuje tekst "Dezyderaty", który to utwór śpiewali w Piwnicy: "Przy całej swej złudności, znoju i rozwianych marzeniach, to jest piękny świat, więc cokolwiek się wydarzy, trzeba wstać rano i powiedzieć sobie, że jest to kolejny dzień i zdobywam nowy szczyt. A czy się uda, czy nie - nieważne. Spróbuję!".
Na koniec pokazuje nam piękny album o Wenecji - jego ukochanym mieście. Nie ma takiego drugiego na świecie. Wie o nim wszystko. Bywa tam, jeśli tylko ma czas. To trzecia miłość po wspomnianej awiacji i zespole ABBA. Nie trzeba mówić, że ich piosenki śpiewa fantastycznie.
Małgorzata Jungst