Iga Cembrzyńska i Andrzej Kondratiuk: Stworzyli sobie swój świat
Poznali się w 1970 roku na planie jego filmu "Hydrozagadka". Zamieszkali razem pod koniec 1971 roku, a dziesięć lat później wzięli ślub. Przez ponad 40 lat byli właściwie nierozłączni. O Idze Cembrzyńskiej praktycznie nie wspomina się bez Andrzeja Kondratiuka.
Zanim Iga Cembrzyńska - aktorka i piosenkarka - poznała Andrzeja Kondratiuka, była już prawdziwą gwiazdą i przez 10 lat żoną filozofa Andrzeja Kasi.
"Imponował mi - mówiła o mężu. - Przez nasz dom przewijali się wybitni ludzie: Leszek Kołakowski, Piotr Kuncewicz...". Gdy jednak cała Polska nuciła jej "Intymny świat", krytycy zachwycali się "Rękopisem znalezionym w Saragossie", a w grafiku miała już wpisany występ w paryskiej Olympii, mąż był coraz bardziej niezadowolony. Zazdrość leczył alkoholem, aż w końcu Cembrzyńska "wyszła, tak jak stała", zabrała tylko ukochaną suczkę Figę.
W SPATiF-ie umówiła się z przyjacielem, poetą Stanisławem Grochowiakiem. W pewnym momencie dosiadł się do nich Kondratiuk i odtąd Cembrzyńska na nikogo nie zwracała już uwagi. Przegadali wtedy całą noc - nareszcie mogli, bo gdy rok wcześniej kręcili razem "Hydrozagadkę", mieli jeszcze innych partnerów.
Ten film, dziś kultowy, z początku został ostro skrytykowany przez recenzentów. Daniel Passent nazwał go nawet "Hydrowpadką" i radził, by Kondratiuk więcej nie dotykał kamery. Krytyki nie ominęły nawet "napisy początkowe", czyli czytana przez figlarną Cembrzyńską lista twórców filmu, prawdziwy popis poczucia humoru. Aktorka sama to wymyśliła, gdy okazało się, że w budżecie zabrakło pieniędzy na prawdziwe napisy.
Reżyser bardzo przeżywał artystyczne odrzucenie i na kilka lat zaszył się w Gzowie koło Pułtuska, gdzie z Cembrzyńską własnymi rękami wznieśli dom, stworzyli ogród. Kondratiuk odkuł się dobrze przyjętymi "Wniebowziętymi" i "Jak to się robi" (z Himilsbachem i Maklakiewiczem), Cembrzyńska też wystąpiła w kilku jego filmach, ale oboje coraz częściej uciekali we własny, osobny świat.
"Andrzej zawsze był samotnikiem i wielbicielem przyrody. Lepiej czuł się na wsi ze swoimi psami, kotami i sikorkami niż wśród ludzi" - tłumaczył młodszy brat reżysera, Janusz Kondratiuk.
Zawsze tak było - Andrzej Kondratiuk urodził się w 1936 r. w Pińsku, gdzie jego ojciec był nadleśniczym, tak samo jak dziadek, pradziadek i prapradziadek. Podczas wojny rodzinę wywieziono w głąb ZSRR, Janusz przyszedł na świat już w Ak-Bułaku w Kazachstanie, był za mały, by zachować wspomnienia, za to Andrzej jeszcze po dziesięcioleciach pamiętał, jak Kirgizi złapali i ugotowali jego ukochaną suczkę Czilitę, a że byli miłymi ludźmi, zaprosili go więc na... degustację.
Po powrocie do Polski ich matka skończyła historię sztuki, założyła i prowadziła Muzeum Włókiennictwa w Łodzi. Robiła karierę i dla niej ojciec zostawił las, pracował w jakimś urzędzie. Wyraźnie faworyzowała Andrzeja, któremu nigdy nie można było przeszkadzać, który zawsze wiedział lepiej, który był trudny, ale genialny i należało to uszanować.
Cembrzyńska czciła go podobnie, ale w niej Kondratiuk znalazł nie tylko kapłankę swego talentu, lecz także równoprawną partnerkę i muzę. "Potrafi fruwać, a jednocześnie chodzić po ziemi" - mówiła o niej Ewa Szykulska. Przejęła rolę organizatorki życia codziennego. Według pisarki Barbary Rybałtowskiej, dzięki niej "Andrzej miał tę cudowną szansę poświęcić się tylko pracy artystycznej", Iga z kolei poświęciła się jemu. Nie zamierza się z tego tłumaczyć.
"Bez miłości nic nie istnieje i nic nie ma sensu - mówi. - Kto był na początku świata? Adam i Ewa, prawda? Żadne z nich bez siebie by nie istniało". Z jej opowieści wyłania się obraz doskonałej symbiozy, świata, który dwoje doskonale dopasowanych ludzi stworzyło tylko na własny użytek. Przyjaciółek raczej nie ma, najwyżej koleżanki. "To Andrzej jest moim przyjacielem" - ucięła kiedyś w wywiadzie, to z nim godzinami mogła rozmawiać o filmach, dialogach, pomysłach...
Uprawiali coś, co krytyk Tadeusz Sobolewski nazwał filmowym chałupnictwem: Kondratiuk stawał i za, i przed kamerą, trochę dokumentując, a trochę inscenizując ich wiejsko-artystyczne życie. Sami tworzyli wszystko - od scenariusza po scenografię.
"U nas wszystko się ze sobą łączyło" - kwitowała Cembrzyńska. W gzowskiej oazie stworzyli najwybitniejsze dzieła: "Cztery pory roku" (1984), "Wrzeciono czasu" (1995) i "Zegar słoneczny" (1997). Najpierw powstał jednak przełomowy "Gwiezdny pył" (1982), w którym raptem 40-letnia Cembrzyńska zagrała Starą, żyjącą ze swoim Starym (Krzysztof Chamiec) gdzieś na prowincji, we wsobnej szczęśliwości.
"Andrzej obudził się rano i nagle stwierdził: »Iga, weź kartkę i długopis, pisz, ja będę chodził i ci dyktował«. W ciągu 24 godzin przedyktował mi cały film, wszystkie dialogi - wspominała. - Przez dobę nie wyszliśmy z domu, chociaż to był sylwester, mieliśmy pięć butelek szampana, ale piłam głównie ja". Kto wie, co byłoby, gdyby film nie odniósł sukcesu. Nagrodzono go w Gdyni i na festiwalach na Zachodzie. "Dostaliśmy w sumie 10 tys. marek, to nas podniosło z biedy, bo wtedy żyliśmy bez pieniędzy. Gdyby nie ta nagroda, pewnie nie robilibyśmy dalej swoich filmów" - mówiła Cembrzyńska. Zazwyczaj jednak do nich dokładali.
W 2005 r. okazało się, że najważniejsze jest zdrowie Andrzeja. Kiedy 9 kwietnia Cembrzyńska wróciła ze spaceru z psem, znalazła męża nieprzytomnego w łazience. Zbyt długo trwało, zanim trafił na specjalistyczny oddział w Warszawie, dawano mu 3% szans na przeżycie. Przeżył, a po miesiącu wypisał się ze szpitala. Bo jeśli żyć, to tylko w Gzowie. Janusz Kondratiuk mówił o tym nieco inaczej.
"Po pierwszym udarze Andrzej dokonał fatalnego wyboru: wmówił sobie, że powinien się zamknąć, nie pokazując w tym stanie nikomu. Żeby go zapamiętali jako młodego, aktywnego i pięknego mężczyznę. Odciął się od świata, od znajomych i od tego, co mu mogło pomóc - od rehabilitacji. Łudził się, że choroba przejdzie. Ale ona nie przechodzi".
Po drugim udarze ruszał już tylko ręką. Kto wie, czy nie przewidział, co go czeka. Po latach Cembrzyńska przypomniała sobie, jak przy kręceniu "Czterech pór roku" podszedł do barierek, które postawił w Gzowie na polu, by jego bardzo chory już wtedy ojciec mógł przejść kilka metrów. "Zastanawiam się, jak to kiedyś będzie ze mną" - powiedział. Cembrzyńska rzuciła dla niego wszystko. "Nieważna jest kariera, pieniądze, ważny jest Andrzej" - mówiła.
Nie załamała się nawet, gdy do udarów doszedł jeszcze rak węzłów chłonnych, zresztą sam Kondratiuk nie poddawał się, ale buntował. Myśleli nad kolejnym filmem, ogłosili, że prace nad nim zaczną się w 2011 r. Choroba jednak wróciła, ostatni rok reżyser przeleżał w domu brata w podwarszawskim Łosiu, z Gzowem trzeba było się pożegnać. Zmarł 22 czerwca 2016 r., miesiąc później skończyłby 80 lat.
MP