Reklama

Hollywood pod ostrzałem! Największe skandale 2017 roku

Pod koniec lutego podczas gali Oscarów doszło do słynnej pomyłki z kopertami: zamiast "Moonlight" Barry’ego Jenkinsa najlepszym filmem nazwano "La La Land" Damiena Chazelle'a. Gdy wyjaśniono sytuację, pod znakiem zapytania stanęła kariera kilku osób z "Fabryki Snów". A to był jedynie początek... W kolejnych miesiącach po serii oskarżeń o molestowanie seksualne na bruku wylądowali m.in. producent Harvey Weinstein, aktor Kevin Spacey i reżyser Bryan Singer, a świat kina zaczął drastycznie się zmieniać. Jak wyglądał najbardziej skandaliczny rok w historii Hollywood?

Pechowa koperta

Gdyby ktoś przewidział wcześniej, że afera kopertowa podczas Oscarów będzie zapowiedzią całego cyklu dramatycznych wydarzeń skupionych wokół gwiazdorskiego świata Los Angeles, dziś byłby milionerem. Ze swoją pozycją pożegnało się wiele osób, których wpływy dotąd wydawały się nieograniczone. Zaczęło się jednak dość niewinnie. W lutym i marcu amerykańskie media żyły przede wszystkim sensacyjną zamianą oscarowego zwycięzcy, co część osób potraktowało jako gigantyczną wpadkę, a część - jako doskonały zabieg marketingowy...

Jest noc z 26 na 27 lutego. Dochodzi szósta rano polskiego czasu (w Stanach Zjednoczonych północ). Na scenę kalifornijskiego Dolby Theatre wychodzi para aktorskich weteranów: Warren Beatty i Faye Dunaway, duet z legendarnego "Bonnie i Clyde". To oni mają ogłosić zwycięzcę w ostatniej, najważniejszej kategorii: najlepszy film. Po krótkiej zapowiedzi, Beatty wypowiada słynne zdanie "And the Oscar goes to...", po czym otwiera złotą kopertę, zagląda do środka i... milknie. Wygląda na zaskoczonego i zestresowanego. Patrzy jeszcze raz. Wyraźnie nie wie, jak się zachować, co partnerująca mu Dunaway z uśmiechem kwituje: "Jesteś okropny!". Jest przekonana, że gwiazdor droczy się z widownią. Presja staje się coraz większa, więc Beatty w akcie desperacji podsuwa kopertę swojej koleżance. Ta nie waha się ani chwili - jako zwycięzcę ogłasza musical "La La Land" Damiena Chazelle’a.

Reklama

Ekipa wychodzi na scenę. Są wśród nich gwiazdy filmu: Emma Stone i Ryan Gosling. Twórcy odbierają gratulacje i złote statuetki, po czym rozpoczynają podziękowania dla osób zaangażowanych w projekt. Wreszcie, na oczach milionów widzów, producent Fred Berger, przerywa swoją przemowę. "Przegraliśmy, tak przy okazji" - kwituje. Mikrofon przejmuje drugi z producentów, Jordan Horowitz, przekonując, że "to nie żart", bo faktycznym zwycięzcą jest dramat "Moonlight" Barry'ego Jenkinsa. Po tym jak ujawniona zostaje zawartość koperty, obok "La La Land" stają autorzy drugiego filmu, prowadzący Jimmy Kimmel, a także Warren Beatty poproszony o wyjaśnienie niezręcznej sytuacji.

Jak się okazało, 80-letniemu aktorowi za kulisami wręczono złą kopertę. Zamiast "najlepszego filmu", była w niej zaznaczona laureatka trofeum dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej: Emma Stone za rolę w "La La Land". Podająca zwycięzcę Faye Dunaway w pośpiechu przeczytała jedynie część z wydrukowanego tekstu... Wszystko dlatego, że firma PricewaterhouseCoopers, odpowiedzialna za liczenie oscarowych głosów od 83 lat, przygotowuje zawsze po dwa egzemplarze kopert w każdej kategorii, a kopia koperty przeznaczonej dla Emmy Stone wpadła w ręce Beatty’ego i Dunaway zamiast odpowiedniego egzemplarza - głoszącego o zwycięstwie filmu "Moonlight".

Choć PwC później wzięło pełną odpowiedzialność za wpadkę i wystosowało oficjalne przeprosiny, gwiazdy "La La Land" i "Moonlight" wielokrotnie publicznie ją komentowały (Emma Stone wprost określiła ją mianem "dziwnej"), a producent Oscarów Michael De Luca porównał pomyłkę, nazywaną w USA "snifu", do tragedii Hindenburga. Media z kolei nie pozostawiły suchej nitki na Brianie Cullinanie. Mężczyznę odpowiedzialnego za wręczenie kopert podczas gali mianowano winnym sytuacji. Samo wydarzenie uznano natomiast za najbardziej kompromitujący moment w całej 89-letniej historii nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej. Jedno trzeba było jednak uznać za niezaprzeczalny sukces: Oscary znów były na ustach wszystkich.

Upadek potwora

Oczywiście, od czasu oscarowej gali wiele się zmieniło i być może "snifu" miałoby dziś większe znaczenie, gdyby nie to, co wydarzyło się później... 5 października The New York Times opublikował artykuł Jodi Kantor i Megan Twohey, w którym Harvey Weinstein, jeden z najbardziej cenionych amerykańskich producentów, został oskarżony o trzydzieści lat molestowania seksualnego i niemoralnych propozycji względem kobiet pracujących w Hollywood - zarówno aktorek, jak i pracownic nadzorowanych przez niego firm Miramax i Weinstein Company. Wśród pierwszych osób oskarżających producenta o przemoc seksualną znalazły się m.in. takie gwiazdy, jak Ashley Judd i Rose McGowan. Zgodnie z ich relacją Weinstein obiecywał pomoc w karierze w zamian za seks.

Jeszcze tego samego dnia Weinstein wystosował oficjalne przeprosiny i ogłosił przerwę w pracy w wytwórni, równocześnie zaprzeczając doniesieniom o molestowaniu. Prawnik producenta ogłosił natomiast, że ten zamierza pozwać The New York Times. Na sensacyjny artykuł w porę zareagowało jednak Hollywood - ofiary przemocy wsparły m.in. aktorki Brie Larson i Lena Dunham, a zarząd wytwórni Weinstein poinformował o wszczęciu śledztwa w sprawie oskarżeń. Od Harveya Weinsteina odwrócił się nawet jego brat i współzałożyciel firmy, Bob. Już kilka dni później, w niedzielę, 8 października, wydano oświadczenie zarządu wytwórni, na mocy którego producent został zwolniony ze skutkiem natychmiastowym. Dla Weinstein Company Harvey wyprodukował takie filmy, jak "Zakochany Szekspir", "Chicago", "Władca Pierścieni: Powrót Króla" i "Jak zostać królem", z których każdy został nagrodzony Oscarem dla najlepszej produkcji roku.

W kolejnych dniach coraz więcej hollywoodzkich gwiazd poczuło się w obowiązku, by skomentować doniesienia. Najwięcej emocji wywołała deklaracja Meryl Streep, wielokrotnie współpracującej z Weinsteinem, która zaprzeczyła, że wiedziała wcześniej o niemoralnych nawykach producenta. Gdy jednak 10 października magazyn New Yorker opublikował artykuł, w którym kolejne 13 kobiet przedstawiło swoje zarzuty względem Weinsteina, a traumatycznymi wspomnieniami podzieliły się takie gwiazdy pierwszej ligi, jak Gwyneth Paltrow i Angelina Jolie, wszyscy zrozumieli, że afery nie uda się zatuszować. Tego samego dnia Weinsteina opuściła żona, Georgina Chapman.

Wraz z kolejnymi konsekwencjami, do głosu dochodziły nowe osoby. Wśród gwiazd, które źle wspominały spotkania z Weinsteinem znalazły się Cara Delevingne, Lena Headey, Lupita Nyong'o, Daryl Hannah i Uma Thurman. Coraz częściej padały oskarżenia o gwałt - m.in. ze strony mniej znanych aktorek: Lysette Anthony, Natassii Malthe i wspomnianej McGowan. Największe oburzenie spowodowały jednak wypowiedzi mężczyzn. Najpierw reżyser Woody Allen publicznie zadeklarował, że jest mu "smutno" w imieniu Harveya Weinsteina, a później Quentin Tarantino, długoletni współpracownik producenta, przyznał, że wiedział o zachowaniu Weinsteina względem kobiet. "Mogłem zrobić więcej" - przyznał w The New York Times. Oliwy do ognia dolał Peter Jackson, ujawniając, że Weinstein rozpuszczał fałszywe plotki na temat aktorek Ashley Judd i Miry Sorvino, i tym samym zablokował ich szanse na pojawienie się w trylogii "Władca Pierścieni".

Swego rodzaju "kropką nad i" w skandalu był szokujący artykuł meksykańskiej gwiazdy Salmy Hayek. Aktorka na łamach The New York Times nazwała Weinsteina "potworem", opisując swoje przejścia podczas pracy nad filmem "Frida", powstającym pod nadzorem producenta. Zgodnie z wyznaniami Hayek, Weinstein oczekiwał od niej seksu oralnego i wspólnych pryszniców. Był także obecny na planie podczas kręcenia scen erotycznych, co u gwiazdy poskutkowało długotrwałą depresją. Z kolei plotki o mrocznym obliczu producenta krążyły po Hollywood już od lat, jednak dopiero w tym roku udało się je udowodnić.

Domek z kart

Skandal, który zachwiał "Fabryką Snów" w posadach, stał się początkiem całej serii podobnych oskarżeń wysuwanych względem najpotężniejszych mężczyzn na świecie - w tym polityków, biznesmenów i artystów. Był także motywacją dla wielu kobiet do dzielenia się swoimi traumatycznymi doświadczeniami w akcji społecznościowej opisanej hasztagiem #MeToo. Wpływ afery nazwano wkrótce "efektem Weinsteina", a jedną z pierwszych jego "ofiar" padł dwukrotny laureat Oscara, Kevin Spacey.

Nazwisko gwiazdora "American Beauty" i "Podejrzanych" pojawiło się w kontekście skandalu pod koniec października, po publikacji wywiadu portalu BuzzFeed z aktorem Anthonym Rappem. Rapp wspominał w nim wydarzenie sprzed ponad trzydziestu lat, gdy 26-letni Spacey zaczął się do niego zalecać podczas jednej z hollywoodzkich imprez. Aktor miał wtedy zaledwie 14 lat. Po publikacji tych doniesień, Spacey na Twitterze wydał oświadczenie, w którym wyznał, że nie przypomina sobie incydentu z Rappem, ale nie zaprzecza, iż mógł być wtedy pijany. Równocześnie 58-letni gwiazdor serialu "House of Cards" przyznał się do bycia gejem. Ta postawa spotkała się z gigantyczną krytyką. Komentujący twierdzili, że orientacja seksualna aktora nie ma nic wspólnego z oskarżeniami o molestowanie.

Słowa Rappa szybko znalazły potwierdzenie, gdy kilkunastu innych mężczyzn przedstawiło swoje zarzuty względem Spaceya. Zaliczali się do nich zarówno współpracownicy aktora z planu "House of Cards", jak i filmowiec Tony Montana, aktor Rob Cavazos i syn Richarda Dreyfussa - Harry Dreyfuss. Gwoździem do trumny były oskarżenia o niewłaściwe zachowania seksualne względem dwudziestu pracowników londyńskiego teatru Old Vic, z którym gwiazdor był związany. Początkowo Spacey próbował się bronić - osobiście lub przy wsparciu najbliższych (jego brat wyznał, że obaj byli molestowani seksualnie przez ojca - Thomasa Fowlera), jednak z czasem przestał zabierać głos, a jego prawnik poinformował, że aktor w obliczu oskarżeń zgłosił się na leczenie.

Kariera gwiazdora niemal z dnia na dzień posypała się niczym... domek z kart. Już dzień po pierwszych doniesieniach Netflix ogłosił wstrzymanie produkcji szóstego sezonu "House of Cards", a niedługo później - zwolnienie Spaceya. Stacja zdecydowała się nie tylko zakończyć serial po szóstym sezonie, na pierwszy plan wysuwając postać graną przez Robin Wright, ale także zrezygnowała z dystrybucji filmu "Gore", w którym Spacey wystąpił. Równocześnie przedstawiciele Netflixa zaprzeczyli, by wiedzieli wcześniej o złych warunkach na planie produkcji. Jeszcze bardziej zaskakujące kroki podjął reżyser Ridley Scott. Na miesiąc przed premierą swojego nowego filmu "Wszystkie pieniądze świata" twórca zdecydował się na dokrętki, w których Kevina Spacey zastąpił Christopher Plummer. Sceny, w których zagrał Spacey zostały definitywnie usunięte.

Czarna lista Hollywood

Weinstein i Spacey nie byli jedynymi powiązanymi ze środowiskiem filmowym osobami, które stanęły w tym roku w ogniu krytyki. Ostatnie tygodnie redefiniowały także kariery dwóch znanych reżyserów powiązanych z komiksową serią "X-Men". Mowa o reżyserze filmu "X-Men: Ostatni bastion" Brettcie Ratnerze i twórcy "X-Men: Przeszłość, która nadejdzie" - Bryanie Singerze. Obaj mężczyźni już wcześniej byli oskarżani o naganne zachowanie względem kobiet i mężczyzn na planie swoich dzieł, jednak dopiero teraz oskarżenia te zostały potraktowane poważnie.

Ratner, producent i reżyser kultowych "Godzin szczytu", usłyszał zarzut przemocy seksualnej względem sześciu kobiet, wliczając w to aktorki Olivię Munn i Natashę Henstridge, w artykule opublikowanym przez Los Angeles Times na początku listopada. Twórca natychmiast zaprzeczył doniesieniom, nie powstrzymało to jednak wytwórni Warner Bros. przed zwolnieniem go z planu przygotowywanego właśnie filmu biograficznego o założycielu Playboya, Hugh Hefnerze. Hollywoodzkim światem wstrząsnęło przede wszystkim dramatyczne wyznanie gwiazdy "X-Men: Ostatni bastion", Ellen Page, która przyznała, że Ratner ją molestował i dyskryminował jako lesbijkę już w 2005 roku, na dziesięć lat przed jej publicznym coming outem.

Jeszcze poważniejsze oskarżenia pojawiły się pod adresem Bryana Singera. W grudniu Cesar Sanchez-Guzman pozwał reżysera o gwałt podczas imprezy na jachcie w 2003 roku. Singer miał zmuszać 17-letniego wtedy mężczyznę do seksu oralnego, był brutalny, a później groził Guzmanowi, że jako potężny hollywoodzki producent może zniszczyć mu reputację, gdyby ten chciał się zgłosić na policję. Oświadczenie Guzmana było kolejnym zarzutem pod adresem Singera - reżyser został już wcześniej oskarżony o przemoc seksualną w 2014 roku przez aspirującego modela i aktora, Michaela Egana. Zarzuty względem Singera ze strony Guzmana padły zaledwie kilka dni po tym, jak został on zwolniony z planu biografii Freddiego Mercury, "Bohemian Rhapsody", ze względu na trudną współpracę, agresję na planie i brak porozumienia z odtwórcą głównej roli, Ramim Malekiem.

Skandale związane z Harveyem Weinsteinem, Kevinem Spacey’em, Brettem Ratnerem i Bryanem Singerem to jedynie wierzchołek góry lodowej. Lista oskarżonych o molestowanie twórców jest bowiem dużo dłuższa. Znaleźli się na niej m.in. gwiazdor "Gossip Girl" Ed Westwick, znany z serialu "Ekipa" Jeremy Piven, komik Louis C.K., a także reżyserzy i scenarzyści: Oliver Stone ("Urodzeni mordercy") oraz James Toback ("Bugsy"), aktorzy: Dustin Hoffman oraz Charlie Sheen, a nawet szef wytwórni Pixar produkującej animacje dla dzieci, John Lasseter.

Kolejne doniesienia, pojawiające się w Hollywood każdego dnia, są przyjmowane z takim szokiem i niedowierzaniem, że wiele osób zastanawia się, czy tegoroczne uroczystości wręczenia nagród Złotych Globów i Oscarów w ogóle powinny się odbyć. Już wiadomo, że część gwiazd, na czele z Meryl Streep, zamierza na pierwszą z tych gal przyjść ubrana na czarno w ramach "cichego protestu". Czy to przyniesie jakiś rezultat? Na razie nie sposób tego stwierdzić. Jedno jest jednak pewne: od tego roku Hollywood już nigdy nie będzie wyglądało tak samo.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy