Choć powtarza, że zakochała się w Polsce, jej miłość do męża Janusza Kamińskiego, niestety, nie przetrwała.
Właściwie niczego o niej nie wiadomo. "Obecnie miliony ludzi krzyczą: 'Obserwujcie mnie, opowiem wam o sobie, co tylko chcecie usłyszeć'! Ja nie czuję takie potrzeby. Moje życie, wszystkie jego banały należą wyłącznie do mnie" - zastrzega Holly Hunter. Dziennikarzy pytających o jej prywatne sprawy zbywa półsłówkami: "tak, nie, nie wiem". Nie daje się podejść, na sprytne pytania odpowiada uśmiechem. I konsekwentnie milczy.
Co innego jej role, filmy, zawodowe plany - o tych opowiada chętnie. Aktorstwo to według niej najmniej samotniczy z artystycznych zawodów a grając, oddaje siebie innym. Tak bardzo, że później nie ma już czym się dzielić. "W moich rolach widzicie mnie, nic innego. Obnażam się w nich całkowicie, to odbicia mojego prawdziwego ja" - mówi. A grywa zazwyczaj kobiety silne, niezależne, nieco ekscentryczne. Czy taka właśnie jest?
Najwięcej zdradziła o dzieciństwie. Urodziła się 20 marca 1958 roku w rolniczej Georgii, do dziś został jej wyraźny południowy akcent. Była najmłodsza z siódemki rodzeństwa. "W dzisiejszych czasach rodzice zmęczyliby się potomstwem, zanim zdążyłabym się urodzić" - śmieje się. Miała pięciu braci i jedną, starszą o 9 lat siostrę, która ponoć wychowywała ją na równi z mamą. Ojciec zajmował się rodzinną farmą, dorabiał jako akwizytor, ale po pracy znajdował jeszcze czas na wspólne muzykowanie. "Nie byliśmy jedną z tych rodzin, gdzie podczas kolacji słyszy się tylko szczęk sztućców o talerze. Nie było żadnej nieśmiałości, wszyscy byliśmy bardzo zaangażowani we wspólne życie" - wspominała.
Holly przygrywała na trąbce i waltorni, a jako 9-latka zakochała się w pianinie. "Miałam obsesję. Nie chciałam odwiedzać koleżanek, w których domach nie byłoby pianina. Musiałam grać codziennie po kilka godzin. Miałam zacięcie, byłam niezła. Ale nie wybitna" - przyznawała. Występy przed widownią napawały ją przerażeniem, podobnie wielkie problemy miała z publicznym wypowiadaniem się. Jednak gdy jako 14-latka zapisała się do kółka teatralnego ze zdumieniem odkryła, że cały strach zniknął. "To było niesamowite! Trema wyparowała. To wtedy poczułam, że na teatralnej scenie jestem naprawdę u siebie" - wyznaje.
Jej aktorska kariera zaczęła się od... zaciętej windy. Był 1982 rok, Hunter zaczynała nowe życie. Niedawno umarł jej tata, była też świeżo po szkole aktorskiej na prestiżowej Caregie Mellon University w Pittsburgu i jako jedna z tysięcy aspirujących aktorek sprowadziła się właśnie do Nowego Jorku, by klepać słodką biedę. Pewnego dnia, jak zwykle między castingami a chałturami, utknęła w windzie z dramatopisarką Beth Henley. Po 10 minutach, gdy drzwi wreszcie się odblokowały, wysiadła z niej jako odtwórczyni jednej z ważniejszych ról w sztuce "Zbrodnie serca" Henley.
Szczęście dopisywało jej także w doborze współlokatorek. Przyjaciel jej ówczesnego chłopaka spotykał się właśnie z młodą Frances McDormand. Zaprzyjaźniły się, obie rozstały ze swoimi wybrankami i zamieszkały razem na Bronksie. Gdy niebawem Fran zaczęła spotykać się z jednym z genialnych braci Coen, Joelem, wciągnęła przyjaciółkę do udziału w ich debiucie "Śmiertelnie proste", w którym sama zagrała główną rolę. Holly musiała na razie zadowolić się bezcielesną rolą głosu na automatycznej sekretarce, ale wkrótce Coenowie zaproponowali jej angaż do ich kolejnego filmu, "Arizona Junior", gdzie Hunter partnerował Nicolas Cage.
W tym samym 1987 roku zdążyła jeszcze wystąpić w "Telepasji", za którą otrzymała swoją pierwszą nominację do Oscara.
Szczytowy moment w jej karierze przyszedł 6 lat później, gdy nominowano ją aż w dwóch kategoriach - za rolę drugoplanową w "Firmie" oraz pierwszoplanową w "Fortepianie", gdzie wcieliła się w niemą pianistkę, której surowy mąż zabiera i sprzedaje ukochany instrument. "Fortepian" przyniósł jej Oscara, a także niezwykłe ekranowe doświadczenia. Hunter nie dość, że osobiście grała na pianinie, to służyła także za nauczycielkę języka migowego Anny Paquin, odtwarzającej jej ekranową córkę. W dzieciństwie Hunter zachorowała na skomplikowany przypadek świnki, który pozbawił ją słuchu w lewym uchu, co być może pomogło jej utożsamić się z jej jakby zamkniętą we własnym świecie bohaterką.
Ceremonia wręczenia Oscarów była dla Hunter przełomowa nie tylko ze względów zawodowych. W tym samym czasie statuetkę odbierał także Janusz Kamiński, operator "Listy Schindlera". Mijali się już na innych filmowych przyjęciach, tym razem jednak nareszcie zostali sobie przedstawieni. "Cześć Holly, to jest Janusz, mój operator, szaleje na twoim punkcie" - zażartował ponoć Steven Spielberg - i nie pomylił się. W plotkarskich rubrykach amerykańskiej prasy pisano, że zakochiwali się w sobie w bajkowym otoczeniu, pośród towarzyszących Oscarom gal i przyjęć Hollywoodu. Rok później byli już małżeństwem, ale fascynacja okazała się ulotna. Holly do dziś pamięta parę słów po polsku: "Tak, nie, dziękuję... Na zdrowie!", i choć powtarza, że "zakochała się w Polsce", miłość do Kamińskiego nie przetrwała.
Jak zwykle lakonicznie powiedziała kiedyś, że "nie była w tym związku do końca szczęśliwa". Plotki nie były tak powściągliwe - Hunter miała podobno zdradzić Kamińskiego, on zaś wyrzucić ją z domu w Beverly Hills. Para w 2001 roku wzięła rozwód, a Hunter od razu związała się z aktorem teatralnym Gordonem MacDonaldem, którego poznała podczas pracy nad jedną ze sztuk.
W 2006 roku zaskoczyła cały świat, gdy jako 47-latka urodziła mu bliźniaki, chłopców Claude’a i Pressa. "Zawsze byłam przyzwyczajona do pewnego rodzaju walki i niewygody i to świetnie przygotowało mnie do dojrzałego wieku" - ucina wszelkie pytania o odważną decyzję.
Przyznaje, że po 45 roku życia ciekawe propozycje zawodowe zaczęły pojawiać się dużo rzadziej. Poświęciła się więc życiu rodzinnemu i mniejszym rolom. Wyprzedzając obecne telewizyjne trendy przyjęła także świetnie ocenianą główną rolę w serialu "Ocalić Grace", gdzie brawurowo zagrała tytułową detektyw, po godzinach nie stroniącą od kieliszka, papierosów i jednonocnych znajomości.
Ostatnio powróciła w wielkim stylu. W kasowym przeboju "Batman v Superman" wcieliła się w twardą senator Finch, niedawno mogliśmy podziwiać ją jako ekranową matkę Natalie Portman w melancholijnym "Song to Song" Terence’a Malicka, a na nasze ekrany weszło właśnie "I tak cię kocham", gdzie Hunter, choć pojawia się na ekranie tylko na parę chwil, kradnie każdą ze scen. Jak zwykle.
AD