Reklama

Guillermo del Toro: Celem jest rozmach

Każdy filmowiec pielęgnuje w swojej wyobraźni tę jedną, jedyną wizję - tak wielką, tak śmiałą, tak kosztowną, tak tajemniczą i tak oryginalną (albo dziwaczną), że ma świadomość, iż nigdy nie będzie mu dane jej urzeczywistnić. W przypadku Guillermo del Toro los chciał jednak inaczej.

Kod genetyczny

"Pacific Rim" to dwugodzinna opowieść o zmaganiach gigantycznych robotów z potworami, które pewnego dnia wynurzyły się z oceanu, by zagrozić ludzkości. Pełno tutaj scen szaleńczych walk i obrazów totalnego zniszczenia. Krajobraz filmu zaludniają nietypowi bohaterowie i ekscentryczni naukowcy. To del Toro w postaci czystej - kino zrodzone z bujnej wyobraźni tego meksykańskiego reżysera, scenarzysty i producenta, najeżone oszałamiającymi efektami specjalnymi. To także film, który nie mógł obejść się bez Rona Perlmana, aktora, który jest dla del Toro swoistym amuletem - a także bez... budżetu w wysokości 200 milionów dolarów (jeśli wierzyć plotkom).

Reklama

Twórca "Cronosa", "Hellboya" i "Labiryntu Fauna" opowiada o swoim najnowszym dziecku w charakterystyczny dla siebie sposób. To istna powódź słów, której nic nie może powstrzymać.

- To film z rodzaju tych, które zmuszają reżysera do wcześniejszej autocenzury, zwłaszcza, jeśli musi on zrealizować go we współpracy z dużą wytwórnią - zaczyna del Toro. - Nie ulega wątpliwości, że skala takiego projektu jest zbyt duża, by mierzyć się z nim na własną rękę. Ten film dojrzewał wraz ze mną; to historia wpisana w mój kod genetyczny. Mimo to nie byłem na tyle arogancki, by przypuszczać, że dam radę nakręcić go sam.

- Miałem wyreżyserować obraz "W górach szaleństwa", będący adaptacją prozy H. P. Lovecrafta. Był to projekt o nieporównanie mniejszej skali, a mimo to okazało się, że nie uda się nam doprowadzić go do szczęśliwego finału. Nie zmienił tego nawet fakt, że pozyskałem do współpracy Toma Cruise'a i Jamesa Camerona. Ten pierwszy miał być gwiazdą filmu, ten drugi - jego producentem. Przemierzałem Alaskę w poszukiwaniu odpowiednich plenerów, kiedy nagle zadzwonił mój telefon: wzywano mnie na pilne spotkanie, a to nigdy nie jest dobry znak.

- Na szczęście w tym samym czasie już przymierzałem się do "Pacific Rim". Kiedy okazało się, że zamykamy projekt pod hasłem "W górach szaleństwa", postanowiłem przyjąć ofertę studia Legendary, które w międzyczasie zainteresowało się moim zwariowanym pomysłem. Umówiliśmy się, że wyreżyseruję pod ich szyldem "Pacific Rim", jeśli realizacja "Gór" opóźni się lub zostanie odwołana. W piątek dowiedziałem się, że mogę zapomnieć o przygodzie z Lovecraftem, a w poniedziałek byłem już oficjalnie reżyserem "Pacific Rim".

Roboty kontra potwory

Akcja "Pacific Rim" rozgrywa się w nieodległej przyszłości. Naprzeciwko siebie stają monumentalne roboty bojowe zbudowane w ramach programu "Jaeger" i dorównujące im rozmiarami monstra - Kaiju. Charlie Hunnam i Rinko Kikuchi wcielają się w parę pilotów (on jest mistrzem, ona jego uczennicą) operujących nieco już przestarzałym Jaegerem. Ich budzącego respekt dowódcę gra Idris Elba, wspomniany Ron Perlman wspiera obsadę jako gburowaty "diler" części ciał Kaiju, a Charlie Day i Burn Gorman przekonująco odtwarzają ambitnych naukowców poszukujących słabego punktu potworów z głębin.

"Pacific Rim" jest na wskroś oryginalna wizją - a zarazem wizją radośnie czerpiącą z wszelkich możliwych schematów wypracowanych przez kino. Między bohaterami kreowanymi przez Hunnama i Kikuchi aż iskrzy - to znak, że romans wisi w powietrzu. Day i Borman są skazani na męską przyjaźń. Elba roztacza wokół aurę niemal ojcowską (w końcu jest dowódcą), ale skrywa mroczny sekret. Temperamentny pilot grany przez Roba Kazinsky'ego czuje się zagrożony, obserwując poczynania Hunnana. Pearlman epatuje krzykliwym wizerunkiem i gra z zamierzoną przesadą. W filmie pojawia się nawet archetypiczna maskotka - uroczy piesek.

- Najważniejsze to ukazać wszystkie te schematy poprzez pryzmat twojej własnej estetyki - wyjaśnia del Toro. - Jeśli ci się to uda, to świetnie. Można to porównać do tancerza tańczącego tango. Taniec ten ma pewne reguły. Wyznaczają one ramy, w obrębie których można naginać i zmieniać różne rzeczy, cały czas uważając jednak, by nie przekroczyć pewnej granicy, za którą tango przestaje być tangiem. Chcesz przecież, żeby publiczność rozpoznała ten taniec.

Będzie sequel?

Na planie "Pacific Rim" del Toro mógł stać się ponownie chłopcem bawiącym się dużymi zabawkami. Teraz liczy na to, że film przyciągnie do kin zarówno współczesnych nastolatków, jak i dorosłych, którzy wciąż pamiętają słynne ekranowe potwory z czasów ich młodości, jak chociażby Godzillę.

- Starałem się zrealizować film z moich dziecięcych marzeń - przyznaje. - Mam nadzieję, że czuć w nim ducha klasycznego obrazu przygodowego, zrealizowanego w sposób widowiskowy i z rozmachem.

- "Rozmach" od początku był dla mnie tutaj pojęciem kluczowym. Chciałem oszałamiającego spektaklu i rozmachu właśnie; chciałem, by była to maksymalnie piękna i szalona opowieść. Przez "piękno" rozumiem kolory, nasycenie, teksturę, ogólny zamysł... Pod względem wizualnym nikt nie ma prawa pomylić naszego filmu z żadną inną letnią superprodukcją. Nigdy!

Przystępując do realizacji "Pacific Rim", del Toro stanął za kamerą po raz pierwszy od 2008 r., kiedy to reżyserował "Hellboya: Złotą armię". W ostatnich latach meksykański filmowiec zajmował się głównie produkcją i pisaniem scenariuszy - jego dorobek z tego okresu obejmuje takie tytuły, jak "Istota" (2009), "Kung Fu Panda 2" (2011) czy "Mama" (2012). Niestety, jego marzenia o wyreżyserowaniu "Hobbita" nie spełniły się - podobnie jak te dotyczące "Gór szaleństwa" - chociaż spędził całe dwa lata w Nowej Zelandii, przygotowując się do tego zadania.

Obecnie Guillermo del Toro nadrabia stracony czas. Niedawno wyreżyserował odcinek kultowej kreskówki "Simpsonowie", we wrześniu chce nakręcić pilota serialu opartego na napisanej przez siebie trylogii "The Strain" (traktującej o wampirach) - a w styczniu ma pokierować realizacją horroru "Crimson Peak" z Jessicą Chastain i Benedictem Cumberbatchem w rolach głównych. W planach ma również... drugą część "Pacific Rim".

- Travis Meacham, który współpracował ze mną przy tworzeniu scenariusza "Pacific Rim", już pracuje nad dalszym ciągiem tej opowieści - mówi del Toro. - Naturalnie, pomagam mu w tym. Podoba mi się kierunek, w którym zmierzamy. O wiele łatwiej jest zrealizować drugą część jakiegokolwiek cyklu - w pierwszej odsłonie musisz przedstawić widzom wiarygodny świat, fabułę, bohaterów... To nie lada sztuka. Przy drugiej części zakładasz, że publiczność zna już ten świat i występujące w nim postaci - i budujesz na tym fundamencie. - Miejmy więc nadzieję, że nam się uda.

© 2013 Ian Spelling

Tłum. Katarzyna Kasińska

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Guillermo del Toro | Pacific Rim | film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy