Grał w oryginalnej "Akademii Pana Kleksa". Co sądzi o nowym filmie?
Zbigniew Buczkowski, odtwórca roli Alojzego Bąbla w oryginalnej "Akademii Pana Kleksa", nie widział jeszcze nowej wersji filmu w reżyserii Macieja Kawulskiego. Podkreśla jednak, że produkcja sprzed 40 lat była bardziej "bajkowa".
Alojzy Bąbel, w którego Zbigniew Buczkowski wcielił się w oryginalnej "Akademii Pana Kleksa", to pomocnik Golarza Filipa (Leon Niemczyk).
Aktor przyznał w rozmowie z "Faktem", że nie widział jeszcze nowej "Akademii Pana Kleksa".
"Słyszałem opinie, że odbiega od dzieła Brzechwy. Nie dziwi mnie to, bo jest to film współcześnie zrobiony. Teraz w popkulturze nastała taka moda, że tworzy się nowe wersje starych filmów" - Buczkowski powiedział "Faktowi".
I podkreśla, że oryginalna produkcja z 1984 roku była "bardziej bajkowa"
Buczkowski przypomina sobie, że po sukcesie filmu dzieci wołały go nazwiskiem ekranowego bohatera.
"Czy ta rola w filmie miała wpływ na moje życie? Mogę tylko powiedzieć, że miałem zabawne historie związane z dziećmi i rolą w "Akademii Pana Kleksa". Dzieci często wołały mnie słowami: 'Bąbel, Bąbel'. A przecież moja postać Alojzego Bąbel była czarnym charakterem i widzom mogła się źle kojarzyć, bo on był przeciwnikiem pana Kleksa" - wspomina Buczkowski.
Aktor jest pewien, że "Akademia Pana Kleksa" to już klasyka polskiego kina.
"To był fajny film, który się nigdy nie zestarzeje. Następne pokolenia będą jeszcze przez lata oglądać "Akademię Pana Kleksa". Trzeba przyznać, że jak na tamte czasy to była świetnie zrealizowana produkcja. Oczywiście mam świadomość, że ten film na pewno po jakimś czasie się zestarzeje. Mam tu na myśli pewną technikę, która została zastosowana. Po czasie widzom pewne efekty specjalne mogą się wydawać nieco śmieszne. Ale sama idea, z jaką został stworzony ten film. Oprawa, kostiumy i piękne postacie to jest coś fantastycznego i to należy pochwalić" - zakończył aktor.
W nowej wersji "Akademii Pana Kleksa", która trafiła do kin 5 stycznia, w tytułowej roli oglądamy Tomasza Kota. Nowością jest zmiana płci głównego bohatera. Zamiast Adama Niezgódki w kinowej opowieści pojawia się... Ada Niezgódka! Zagrała ją Antonina Litwiniak.
Jeszcze przed kinową premierą "Akademii Pana Kleksa" udało się pobić rekord oglądalności. Film o panu Kleksie obejrzało bowiem na pokazach przedpremierowych aż 438 tysięcy widzów. W historii rodzimego box office'u żaden obraz nie mógł się pochwalić dotąd takimi liczbami.
"Kiedy zaczynaliśmy pracę nad filmem wiedziałem, że Kleks o sobie przypomni, ale w najszczerszych marzeniach nie spodziewałem się takiego wyniku i tak wspaniałego odbioru. Dziękujemy z całego serca dzieciom i tym małym i tym dużym. Dzięki wam wieść o świecie wyobraźni niesie się coraz szybciej i szerzej" - powiedział Maciej Kawulski.
Pomimo fantastycznego wyniku w kinach, recenzenci nie są zbyt wyrozumiali dla nowej "Akademii Pana Kleksa". Film skrytykowała m.in. Karolina Korwin Piotrowska. Także nasz recenzent Marcin Radomski miał do produkcji kilka uwag.
- Nową "Akademię Pana Kleksa" oglądałem w dwóch wymiarach: pierwszy to sama wizualność w oderwaniu od treści tej opowieści; drugi - jego myślowa i znaczeniowa zawartość, w tym narracja, akcja i cała symboliczna gęstość świata magii. Przy czym atuty widowiskowe, dramatyczne i rozrywkowe górują jednak nad tymi, które odnieść można do "Akademii Pana Kleksa" jako przypowieści z przesłaniem. Skupiając się na pierwszym aspekcie utworu, to "Akademia Pana Kleksa" daje - i to całkiem nieźle - radę. Film przypomina amerykańską produkcję fantasy. Pokazuje, że w naszym rodzimym kinie można stworzyć film z pompą. Efekty specjalne, scenografia i charakteryzacja prezentują się wyśmienici - notował po seansie.
- Gorzej jest z drugim aspektem, czyli przesłaniem filmu. Oczywiście mamy mądre momenty w filmie, podkreślające wartość przyjaźni i empatii. Dzieci odkrywają, że zło i zawiść pokonać może wyłącznie dobro i bezinteresowność. Przy tym zastosowana w filmie estetyka wydała mi się stylistycznie niespójna, podobnie jak niezborna była dla mnie sama akcja, przeskakująca z jednego poziomu na inny - niwecząc przy tym to, co w fantasy jest istotne: suspens. Przerost formy nad treścią. Brakuje całego fantastycznego sztafażu, słownej przewrotności i niewydarzonej menażerii przeróżnych postaci - przekonywał Marcin Radomski.