Gosia Dobrowolska: Polska aktorka w Australii. "Nie muszę zarabiać, żeby żyć"
Od ekranowego debiutu w świetnie przyjętych "Dreszczach" (1981) Wojciecha Marczewskiego do kolejnej roli w polskim filmie w "Tygodniu z życia mężczyzny" (1999) Jerzego Stuhra minęły blisko dwie dekady. W tym czasie obchodząca 65. urodziny Gosia Dobrowolska bynajmniej nie próżnowała, rozwijając aktorską karierę w... Australii.
Gosia Dobrowolska ukończyła Studium Aktorskie przy Teatrze Polskim we Wrocławiu. Rok później zadebiutowała na kinowym ekranie w nagrodzonych Srebrnym Niedźwiedziem w Berlinie i Srebrnymi Lwami na na festiwalu w Gdańsku "Dreszczach" Wojciecha Marczewskiego.
Tuz po sukcesie "Dreszczy" otrzymała propozycję występu w "Nadzorze" Wiesława Saniewskiego. Niespodziewanie jednak odmówiła. Aktorka chciała bowiem wyjechać z Polski.
"Myślałam o emigracji z przyczyn, jak na tamte czasy, oczywistych" - mówiła w wywiadzie dla Klubu Miłośników Australii i Oceanii. "Na początku lat 80. robiło się w Polsce coraz smutniej, nie zapowiadało się na to, aby mogły tutaj zaistnieć jakieś ciekawe perspektywy. Pojawiła się myśl, aby związać swoją przyszłość z jakimś miejscem poza Polską. Ja sama nie zapatrywałam się aż tak optymistycznie na wyjazd. Byłam w tym czasie świeżo upieczoną mężatką, to mój mąż miał większą ochotę na przeprowadzkę poza granice kraju. Można powiedzieć, że przystałam na emigrację również z miłości" - wyjaśniła Dobrowolska.
Młoda aktorka osiedliła się w Australii.
"Wyszłam na lotnisko w Sydney, poczułam inny zapach powietrza, zobaczyłam inne światło, uświadomiłam sobie, że kompletnie nikogo tu nie znam" - mówiła w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej". "Pomyślałam, że nie wpadnę tu na ulicy na znajomego. W Polsce byłam aktorką, 'kimś', a tu stałam się 'refugee'. Mieliśmy z mężem dokładnie 98 dolarów, byłam w ciąży. Trafiliśmy do jakiejś okropnej dzielnicy, do obskurnych dwóch pokoi w hotelu dla emigrantów. Kilka dni przepłakałam, nie wróciłam do domu chyba tylko dlatego, że nie miałam pieniędzy na powrotny bilet" - wyznała.
"Byłam przekonana, że popełniłam największy błąd swojego życia. Ale zrobiłam krok i musiałam zrobić następne" - podkreśliła Dobrowolska.
W Australii polska aktorka nawiązała kontakt z reżyserem Philipem Keirem, który zaoferował jej rolę w spektaklu "Bachtanki".
"Ktoś mi nagrał na kasecie tekst, uczyłam się go na pamięć, siedząc ze słownikiem i sprawdzając dokładnie znaczenie każdego słowa. I tak osiem miesięcy po przyjeździe do Australii weszłam w próby w profesjonalnym teatrze" - zdradziła "Rzeczpospolitej".
W 1984 roku zagrała w filmie "Silver City", w którym wcieliła się w postać polskiej emigrantki w Australii.
"To była, jest i będzie dla mnie niezwykle ważna rola. Według mnie jest tam wiele ciekawych, cennych elementów odnoszących się do emigracyjnego życia. A z drugiej strony, być może faktycznie niektóre wątki potraktowane były w sposób powierzchowny. Pewnie takie odczucia mieli też widzowie, którzy sami, na własnej skórze przeżyli proces adaptacji na australijskiej ziemi. Poza sprawami historycznymi i społecznymi twórcy filmu skoncentrowali się w znacznej mierze na wątku miłosnym. To sprawa nieco trywialna, ale jednak jakiś aspekt komercyjności musiał zaistnieć, a coś w rodzaju love story nadaje się do tego celu najlepiej" - tłumaczyła w wywiadzie dla Klubu Miłośników Australii i Oceanii.
Po występie w "Silver City" przyszły kolejne propozycje. aktorkę mogliśmy oglądać w obrazach: "The Surfer" (1987), "Around the World in Eighty Ways" (1987), "Phobia" (187) oraz serialach "Rafferty's Blues" i "Mission: Impossible".
"Zaczęłam dostawać różne role, czasem tylko dodawaliśmy dialog w rodzaju: 'A skąd jesteś? - Przyjechałam z Polski'. Ja zresztą we wszystkich filmach starałam się swoją polskość zaznaczyć: coś po polsku powiedzieć, zagwizdać naszą melodię czy do dekoracji mieszkania wprowadzić element, który zdradzał moje pochodzenie. I sądzę, że reżyserzy zaczęli nawet tę moją słowiańskość doceniać" - przyznała Dobrowolska.
Przełomem w jej karierze okazała się współpraca z Paulem Coxem, u którego wystąpiła aż w ośmiu filmach, m.in. "Złotym warkoczu", "Opowieści o kobiecie" czy "Zemście i pożądaniu".
W 1999 roku Dobrowolska wróciła na polskie ekrany w filmie Jerzego Stuhra "Tydzień z życia mężczyzny", wcielając się w żonę tytułowego prokuratora, granego przez samego reżysera.
"Najpierw byłam przestraszona. Nie było mnie przecież w kraju wiele lat. Nie pracowałam w tym systemie, a na dodatek wszyscy mi się przyglądali i czułam, że po cichu zadają sobie pytanie: 'Dlaczego właściwie Stuhr ją ściągnął z tej Australii?'. Jedna z asystentek reżysera powiedziała mi: 'Wszyscy czekali na gwiazdę, a tu patrzymy? Normalna baba! Byliśmy nawet trochę rozczarowani'. Na szczęście miałam wrażenie, że potem ekipa tę moją normalność polubiła" - aktorka wspominała w "Rzeczpospolitej".
Za rolę w "Tygodniu z życie mężczyzny" otrzymała nominację do Polskiej Nagrody Filmowej w kategorii "główna rola kobieca".
Sześć lat później ponownie zobaczyliśmy ją w polskim filmie, tym razem w "Doskonałym popołudniu" Przemysława Wojcieszka, gdzie wspólnie z Jerzym Stuhrem zagrali rodziców głównego bohatera.
Do współpracy z Jerzym Stuhrem powróciła jeszcze w 2014, kiedy w "Obywatelu" wcieliła się w matkę głównego bohatera (granego przez Macieja Stuhra).
"W kinie dojrzałe kobiety nie ciekawią twórców. Cała masa aktorek około pięćdziesiątki znika z ekranu. A ja jestem w fantastycznej sytuacji: nie muszę zarabiać, żeby żyć czy zapłacić za mieszkanie, więc nie przyjmuję ról mamuś, które robią kanapki dla dzieci. Spokojnie czekam na rolę, którą naprawdę będę chciała zagrać" - wyjaśniała swoją zawodową sytuację w rozmowie z "Rzeczpospolitą".