Reklama

Gdzie się podziali tamci herosi?

W czasach, kiedy nie było jeszcze bawidamków i lalusiów o nieskazitelnej urodzie, takich jak Robert Pattinson czy Zac Efron, w kinie rządzili twardzi mężczyźni, którzy częściej korzystali z pięści niż z zasad savoir-vivre'u. Nowy film Sylvestra Stallone'a - "Niezniszczalni" - stara się tę zamierzchłą epokę przypomnieć.

Do tej pory pamiętam, jak z wypiekami na twarzy czekałem na każdą kolejną produkcję z udziałem Stallone'a, Schwarzeneggera, Willisa czy Lundgrena. To oni byli moim idolami w dzieciństwie i wczesnej młodości. Wychowałem się na ich obrazach z lat 80. i 90.

Należy dodać, że był to okres, kiedy większość filmów oglądało się na zapomnianych już dziś nieco kasetach wideo. Wypożyczalni tych nie było wówczas zbyt wiele, dlatego zdobywanie nowych arcydzieł odbywało się zwykle na specjalnie do tego celu przystosowanych miejscach - na rynkach lub placach polskich miast.

Reklama

Przychodziło się tam i po prostu wymieniało (rzadziej kupowało) kasety, których zawartość często różniła się od naklejek z opisem. W efekcie, zamiast filmu z ukochanym Van-Dammem nieraz dostawało się jakiś smętny melodramat. W większości wypadków opisy były jednak zgodne z prawdą, a kolejne dzieło ze Stevenem Seagalem czy Michaelem Dudikoffem potrafiło osłodzić wszelkie wcześniejsze rozczarowania.

Produkcje, które wówczas dominowały, były w przeważającej większości filmami akcji: wojennymi, sensacyjnymi czy karate, w których główne role grali niezmiennie ci sami aktorzy. Nikomu to jednak nie przeszkadzało, bo nawet jeśli nie byli oni najwybitniejszymi artystami w historii kinematografii, to obrazy z ich udziałem po prostu miały coś w sobie.

Najważniejszy był w nich oczywiście grany przez moich idoli główny bohater, obdarzony zwykle jakąś mroczną przeszłością, który opuszczony przez wszystkich, musiał stanąć przeciw przeważającym siłom przeciwnika i podjąć z nimi walkę. Dlaczego? Po prostu taki miał obowiązek. I nawet jeśli nie był wcieleniem wszelkiej dobroci, to kodeks moralno-etyczny miał głęboko zakorzeniony. Gdy więc wszyscy inni zawodzili, on był jedynym, który mógł pokonać wszelkie przeciwności, by na końcu zatriumfować.

Oczywiście należy wziąć pod uwagę, że filmy, które wówczas powstawały. wpisywały się mocno w ówczesną konserwatywną politykę Stanów Zjednoczonych, rządzonych przez republikanów (lata: 1981 - 1993), Ronalda Reagana i George'a Busha. Kinowi bohaterowie byli więc dziećmi na miarę czasów, w jakich przyszło im się "narodzić". Zwalczali wszystko i wszystkich, którzy starali się zakłócić porządek panujący na świecie, działając tym samym na szkodę Ameryki, która - jakżeby inaczej - tego ładu strzegła.

Najlepsze odzwierciedlenie tej sytuacji reprezentuje postawa jednego z najważniejszych aktorów tamtych czasów, Arnolda Schwarzeneggera, który po latach wprowadzania owego ładu i porządku na kinowym ekranie, począł robić to także w życiu prywatnym, zostając w 2003 roku gubernatorem Kalifornii z ramienia republikanów.

Zobacz fragment jednego z legendarnych filmów z tamtych lat "Najlepsi z najlepszych":

Schwarzie

Mało kto wie, że jego polityczna kariera zaczęła się dużo wcześniej, bo już w latach 90., gdy został przewodniczącym prezydenckiej rady do spraw kultury fizycznej i sportu z nominacji wspomnianego George'a Busha seniora. Gdyby nie zapis w konstytucji, zgodnie z którym prezydentem USA może zostać jedynie osoba, która w chwili narodzin była obywatelem Stanów Zjednoczonych, to kto wie czy "Schwarzie" nie ubiegałby się o najwyższy urząd w tym państwie. Kto kilkadziesiąt lat temu mógł przypuszczać, że ten ledwo wysławiający się po angielsku Austriak zajdzie tak daleko?

Karierę aktorską Arnold rozpoczął grając w filmie "Herkules w Nowym Jorku" (1970), gdzie zdumiewał przede wszystkim potężnym wyglądem, godnym 7-krotnego zwycięzcy tytułu Mr Olympia, jednego z najwybitniejszych kulturystów wszech czasów.

Sławę przyniosły mu jednak role w filmach akcji z elementami fantasy "Conan Barbarzyńca" (1982) i "Conan Niszczyciel" (1984). To m.in. dzięki nim zagrał jednego z najsłynniejszego bohaterów w historii kinematografii - Terminatora. Kolejne filmy: "Commando" (1985), "Predator" (1987), "Uciekinier" (1987), "Pamięć absolutna" (1990), "Terminator 2: Dzień sądu" czy "Egzekutor" (1996) ugruntowały jego pozycję w Hollywood i pozwoliły mu zostać jedną z ikon współczesnego kina.

Co ciekawe, "Arnie" ma ogromny dystans do siebie i świetnie sprawdzał się także w komediach, w których niejednokrotnie parodiował bohatera, granego przez siebie w filmach akcji. Dowodzą tego takie produkcje, jak: "Bliźniacy" (1988), "Gliniarz w przedszkolu" (1990) czy "Prawdziwe kłamstwa" (1994). W "Niezniszczalnych" "Schwarzie" gra tylko małą rólkę, ale niezmiernie cieszy fakt, że Sylvestrowi Stallone udało się go namówić i mocarny aktor znowu pojawi się na dużym ekranie.

Schwarzenegger w jednej ze swoich najlepszych ról:

Sly

Panowie znają się zresztą bardzo dobrze, bo choć dopiero pierwszy raz występują razem przed kamerą, to na początku lat 90. założyli wspólnie sieć restauracji - Planet Hollywood. Historia życia Stallone'a w pewnym stopniu przypomina zresztą losy Schwarzeneggera, w obu przypadkach będąc wspaniałym odzwierciedleniem najsłynniejszego amerykańskiego mitu: od pucybuta do milionera. Z tą różnicą, że "Sly" - w odróżnieniu od Arniego - mógłby zostać prezydentem USA, bo mimo włoskich korzeni, urodził się w Nowym Jorku.

W pewnym stopniu obu artystów łączy też wygląd - z pozoru dyskwalifikujący ich w zawodzie aktora. W wypadku "Schwarziego" jest to m.in. specyficzna budowa ciała oraz kwadratowa szczęka, natomiast Stallone ma częściowy paraliż twarzy (nieruchomy prawy policzek i wykrzywiona dolna warga), będący efektem komplikacji przy porodzie. Ambicja i determinacja spowodowały jednak, że obaj odnieśli ogromny sukces w Fabryce Snów.

"Sly" zadebiutował na dużym ekranie w 1970 roku w filmach "Wieczorek u Kitty i Studa", "Kochankowie i inni nietutejsi" oraz "Nie ma miejsca do ukrycia". W kolejnym roku zagrał nieduże rólki w komedii Woody'ego Allena "Bananowy czubek" i thrillerze Alana J. Pakuli "Klute". Sukces przyszedł jednak kilka lat później, gdy Stallone zdołał przeforsować scenariusz i zagrać główną rolę, boksera-amatora, w melodramacie sportowym "Rocky" (1976). Film uczynił go idolem amerykańskiej widowni, a jego sukces spowodował, że artysta jeszcze pięciokrotnie zakładał krótkie spodenki i wchodził na ring jako "włoski ogier".

Kolejne obrazy "Sly'a", nie licząc bokserskiej sagi, nie były jednak już tak udane - m.in. "F.I.S.T" (1978), "Paradise Alley" (1978) i "Ucieczka do zwycięstwa" (1981) - a aktorską karierę Stallone'a uratowało drugie po Rockym symboliczne wcielenie, które także stało się częścią amerykańskiej kultury. Postać Johna Rambo, weterana wojny z Wietnamu, będącego w gruncie rzeczy wyszkoloną w zabijaniu maszyną, pokazała jak olbrzymi potencjał drzemie w kinie akcji i uczyniła artystę jedną z jego gwiazd.

Swoją pozycję ugruntował on jeszcze rolami w takich klasycznych już dziś filmach, jak: "Kobra" (1986), "Tango i Cash" (1989) "Człowiek demolka" (1993") "Sędzia Dredd" (1994), "Specjalista" (1994) czy "Zabójcy" (1995).

Teraz Stallone powraca na ekran "Niezniszczalnymi", których sam zapowiada jako "powrót do prawdziwego, pierwotnego kina akcji w świecie zdominowanym przez efekty specjalne".

Dolph

W 1985 roku, gdy "Sly" realizował czwartą już część "Rocky'ego", do roli swojego przeciwnika wybrał mało znanego wówczas szwedzkiego aktora, Dolpha Lundgrena. Co prawda potężny Skandynaw miał wówczas na koncie małą rólkę - i to u boku takich gwiazd, jak Roger Moore, Christopher Walken i Grace Jones (jego ówczesnej partnerki) - w czternastym z kolei oficjalnym filmie z cyklu o Jamesie Bondzie, zatytułowanym "Zabójczy widok" (1985), ale tak naprawdę był aktorskim żółtodziobem. Kreacja radzieckiego boksera, Iwana Drago, który toczy morderczą walkę z Rockym, przyniosła mu jednak sławę i spowodowała, że mając wiele możliwości wyboru, Lundgren zdecydował się związać swoją przyszłość z kinem. Równie dobrze mógł poświęcić się zawodowemu sportowi (karate lub podnoszeniu ciężarów), jak i karierze naukowej (Szwed mówi pięcioma językami, jest magistrem chemii, studiował na prestiżowym Massachusetts Institute of Technology). Nie skorzystał jednak z tych opcji, czego później miał zresztą nigdy nie żałować.

Po występach u boku "seryjnych" Rocky'ego i Bonda Lundgren wsławił się rolą komiksowego He-Mana w filmie fantasy "Władcy wszechświata" (1987). To wówczas przekonał się, że może uczynić ogromny atut ze swojego wyglądu, postury czy akcentu i nawet jeśli nie zrobi kariery jako aktor w repertuarze dramatycznym, to w filmach akcji ma na to szansę.

Tak właśnie rozpoczęła się cała seria dzieł, w których muskularny Szwed miał okazję zademonstrować swoje ogromne umiejętności, przede wszystkim w sportach walki. Ten dwukrotny mistrz Europy w wadze ciężkiej w karate kyokushin początkowo nie miał jeszcze specjalnego wyboru i grywał głównie role rosyjskich agentów KGB, jak na przykład w filmie "Czerwony skorpion" (1989), ale z biegiem czasu zaczął dostawać także inne propozycje.

Jego najlepsze kreacje z tamtego okresu pochodzą z filmów "Punisher" (1989), "Mroczny anioł" (1990), "Ostry poker w małym Tokio" (1991), "Uniwersalny żołnierz" (1992), "Drzewo Jozuego" (1993), "Johnny Mnemonic" (1995" i "Strzelec wyborowy" (1995). Kolejne projekty z jego udziałem nie przykuwały już zbyt dużej uwagi i z biegiem czasu aktor postanowił spróbować swoich sił także po drugiej stronie kamery. Bez większych sukcesów. Teraz Stallone postanowił przypomnieć Lundgrena światowemu kinu i obsadził go jako jednego z tytułowych "niezniszczalnych" - wysoko wykwalifikowanych najemników, którzy zostają wysłani na niebezpieczną misję do Ameryki Południowej.

Lundgren kontra Van Damme, czyli "Uniwersalny żołnierz":

Bruce

W skład owej grupy nie wchodzi co prawda Bruce Willis, ale zdecydowanie jest on aktorem, którego nie mogło zabraknąć w filmie przypominającym największe gwiazdy kina akcji lat 80. i 90.

Podobnie jak Schwarzenegger i Lundgren, Willis też nie urodził się w Ameryce. Na świat przyszedł w Niemczech i dopiero, gdy miał dwa lata, jego rodzice (matka - niemiecka pracowniczka banku i ojciec - amerykański żołnierz) postanowili przenieść się za Ocean. Willis nie należał do spokojnych dzieci. W młodości słynął z głupich dowcipów, którymi dręczył zarówno swoich kolegów, jak i nauczycieli. W wieku kilkunastu lat postanowił przeprowadzić się do Nowego Jorku, gdzie pracował jako muzyk i barman, a jednocześnie uczył się aktorstwa.

Karierę zaczynał w przedstawieniach off-broadwayowskich i w telewizyjnych "reklamówkach". W 1985 roku wygrał casting i zagrał główną rolę w serialu "Na wariackich papierach", który z dnia na dzień uczynił go znanym i rozpoznawalnym. Prawdziwą sławę przyniosła mu jednak rola policjanta Johna McClane'a, którą zagrał w obrazie Johna McTiernana z 1988 roku - "Szklana pułapka". Rola zawadiackiego stróża prawa tak się spodobała publiczności, że Willis wcielił się w nią później jeszcze trzykrotnie.

Mimo że to kino akcji uczyniło go aktorem z tak zwanej "pierwszej ligi", to Willis nigdy nie dał się zaszufladkować, tak jak to zrobiła trójka artystów, o których pisałem powyżej. Oczywiście w jego CV z tamtych lat przeważają role w filmach sensacyjnych i kryminalnych - m.in. "Szklana pułapka 2" (1990), "Hudson Hawk" (1991), "Ostatni skaut" (1991), "Pole rażenia" (1993), "Szklana pułapka 3" (1995), "Ostatni sprawiedliwy" (1996) czy "Szakal" (1997) - ale nie są to jedyne ówczesne kreacje amerykańskiego gwiazdora.

Wynika to przede wszystkim z tego, że Willis aktorsko jest z pewnością najlepszy spośród opisywanych gwiazd kina akcji i doskonale sprawdza się także w innym repertuarze. Jego zawadiacki urok powoduje, że świetnie wypada w komediach - "Randka w ciemno" (1987), "Zachód słońca" (1988), "Ze śmiercią jej do twarzy" (1992) - ale jednocześnie nie odbiera mu powagi, gdy pojawia się w nieco bardziej dramatycznym repertuarze - "Na wrogiej ziemi" (1989), "Motywy zbrodni" (1991), "Pulp Fiction" (1994), "12 małp" (1995) czy "Armageddon" (1998). Gwiazdor "Szóstego zmysłu" wciąż kontunuuje zresztą swoją karierę i jeszcze niejedną rolą może zaskoczyć.

Inni

W filmie Stallone'a - podobnie jak Schwarzenegger - Willis gra małą rólkę. Obaj są swego rodzajem wisienkami na torcie dla wtajemniczonych, osób, które znają ich legendarne kreacje w kinie akcji. "Sly'owi" oprócz wyżej wymienionych, udało się zaangażować do swojego projektu jeszcze inne gwiazdy filmów sensacyjnych z lat 80. i 90. W efekcie w "Niezniszczalnych" pojawiają się też: m.in. Eric Roberts i Mickey Rourke. Obsadę uzupełniają nieco bardziej "współcześni": Jason Statham i Jet Li, a także znani raczej z ringów, niż z ekranu: Randy Couture i Steve Austin.

Do współpracy Sly'owi nie udało się niestety namówić Jean-Claude'a Van Damme'a (odrzucił ofertę, argumentując, że w proponowanej roli brak jest odpowiedniej treści) i Stevena Seagala (zrezygnował z roli z powodu złych relacji z producentem filmu, Avi Lernerem), a Wesley Snipes nie mógł zagrać z powodu problemów podatkowych, przez które nie wolno mu było opuszczać terytorium Stanów Zjednoczonych bez pozwolenia sądu.

Wymienieni artyści to elita kina akcji lat 80. i 90. Nie należy jednak zapominać, że emocjonowaliśmy się wówczas pojedynkami toczonymi na ekranie także przez innych aktorów, a nazwiska takie, jak: Chuck Norris, Michael Dudikoff, Bolo Yeung czy David Bradley na stałe wpiszą się do annałów filmów, w których przeważało "mordobicie".

A kto jest waszym ulubionym aktorem kina akcji?

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Niezniszczalni | film | żołnierze | pułapka | Karate | Arnold Schwarzenegger | aktor | 1989 | Herosi
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy