Gdy zmarł, fani i przyjaciele byli zdruzgotani. Mija 10 lat od śmierci uwielbianego aktora
11 sierpnia 2024 roku minęło 10 lat od śmierci Robina Williamsa. Informacja o odejściu uwielbianego komika zszokowała jego fanów oraz przedstawicieli przemysłu filmowego. W pamięci widzów zapisały się niezwykłe zdolności improwizacyjne komika, który na podstawie sugestii widzów potrafił rozkręcić dwugodzinne show. Hollywood opłakiwało go przez bardzo długi czas. Dziś jest pamiętany także z powodu hojności i szczerych gestów, które wykonywał wobec swych wielbicieli i przyjaciół po fachu.
W wieczornym talk-show Conana O'Briana gościł aktor komediowy Will Arnett. Atmosfera była przyjacielska, a prowadzący, jego pomocnik Andy Richter i gwiazdor "Bogatych bankrutów" raczyli zgromadzoną w studiu publiczność kolejnymi dowcipami. Po ostatniej przerwie reklamowej O'Brian pojawił się przed widzami wyraźnie zasmucony. Arnett i Richter także mieli poważne miny. "To niecodzienna sytuacja... i przygnębiająca" - zaczął gospodarz, wyraźnie tłumiąc emocje. "Podczas programu otrzymaliśmy wiadomość, że Robin Williams zmarł".
"Przepraszam wszystkich w studiu, że dowiadują się tego ode mnie. To szokujące i przerażające, i przytłaczające na tak wielu poziomach. Kończymy nasz program, ale czułem, że powinniśmy o tym powiedzieć" - kontynuował O'Brien. "Jestem w szoku. Wszyscy tutaj znaliśmy Robina i z nim pracowaliśmy na przestrzeni lat".
"Był jednym z największych [komików] wszech czasów, ale był jeszcze lepszą osobą. Był jeszcze fantastyczniejszy. Najbardziej kochany, najsłodszy, najczulszy gość, z którym kiedykolwiek pracowałem" - dodał Arnett.
Wiadomość o śmierci Williamsa bardzo szybko rozniosła się wśród gwiazd i kinomanów. "Poszedłem na pokaz prasowy 'Dawcy pamięci'. [...] Na miejscu okazało się, że film nie zaczyna się o 19. Na początku puścili transmisję z czerwonego dywanu, podczas której gwiazdy mówiły o filmie. [...] Jeff Bridges wszedł na scenę i zaczął płakać" - wspominał recenzent Chris Stuckmann w wideo opublikowanym na swoim kanale w serwisie YouTube. "Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Powiedział: 'Właśnie zmarł mój przyjaciel', a wszyscy w kinie byli w szoku, gdy któryś z dziennikarzy potwierdził, że Robin Williams nie żyje. To było straszne, Koleś [postać, którą Bridges grał w filmie 'Big Lebowski'] po prostu się załamał".
Hollywood długo opłakiwało uwielbianego aktora. 25 sierpnia odbyła się ceremonia rozdania nagród Emmy. Pod koniec sekcji In Memoriam, upamiętniającej ludzi telewizji, którzy odeszli w ostatnich miesiącach, na ekranie pojawiło się zdjęcie Williamsa, a miejsce na scenie zajął Billy Crystal — jego wieloletni przyjaciel, z którym wystąpił w "Dniu ojca", odcinku "Przyjaciół", sztuce "Czekając na Godota" oraz niezliczonych klubach komediowych.
"Rozśmieszał nas i to bardzo. Zawsze, gdy go widzieliśmy: w telewizji, w filmie, w klubach nocnych, w szpitalach, w schroniskach dla ludzi bez dachu nad głową, za oceanem, gdy występował dla naszych żołnierzy, nawet w salonie umierającej dziewczyny, gdy spełniał jej ostatnie życzenie" - mówił Crystal. "Zawsze, gdy byłem z Robinem na scenie, jego geniusz był zniewalający, a nieskończona energia wstrząsająca. Myślałem, że jeśli włożę na niego siodło i wysiedzę z osiem sekund, to wypadnę okej".
"Potrafił być zabawny w każdym momencie. Byliśmy ze sobą blisko. [...] Był geniuszem na scenie, ale też najlepszym przyjacielem, jakiego można sobie wymarzyć. Wspierający, opiekuńczy, kochający. Trudno mówić o nim w czasie przeszłym, gdy był tak bardzo obecny w naszym życiu. Przez prawie 40 lat był najjaśniejszą gwiazdą w galaktyce komedii. Chociaż niektóre z tych ciał niebieskich już zgasły, [...] unosiły się na niebie tak daleko od nas, że ich pięknie światło będzie na nas padało przez cały czas. Blask będzie tak oślepiający, że ogrzeje wasze serce, a wy pomyślicie sobie: Robin Williams. Co za koncept" - zakończył Crystal.
Umierająca dziewczyna, o której wspominał komik, nazywała się Jessica Cole. Mieszkała w Karolinie Północnej i cierpiała na nowotwór. Jej ostatnim życzeniem było spotkanie Williamsa, który był jej "bohaterem" od czasu roli w komedii "Pani Doubtfire". W ramach fundacji Make-A-Wish jej marzenie miało zostać zrealizowane — zaproszono ją do Kalifornii, by spędziła trochę czasu z aktorem. Jednak jej stan gwałtownie się pogorszył i nie miała sił na podróż.
Williams przyjechał więc do jej domu. Spędził z nią całe popołudnie, grając w karty i oglądając mecze footballu amerykańskiego. "Zachowywał się, jakby znał ją przez całe życie" - wspominał Mark Cole, jej ojciec. Jessica zmarła dwa miesiące później.
Nie był to jedyny taki gest aktora. Po jego śmierci rodzina 21-letniej Vivian Waller z Nowej Zelandii ujawniła wiadomość wideo, którą kilka miesięcy temu otrzymała od aktora. Kobieta dowiedziała się niewiele wcześniej, że jest śmiertelnie chora i zostało jej tylko kilka miesięcy. Gdy jeden z jej znajomych skontaktował się z aktorem, ten nagrał dla niej krótki film. "Hej Vivian, tu Robin Williams. Co tam u was w Nowej Zelandii? Przesyłam całą swoją miłość Tobie, Jackowi i Sophie" - mówił gwiazdor "Buntownika z wyboru", który sam zmagał się wtedy z ciężką chorobą. Mąż Waller poprosił, by nie informować jej o śmierci aktora. Kobieta zmarła kilka tygodni później.
Williams musiał skrócić wizytę u Cole'ów z powodu śmierci Christophera Reeve'a. Przyjaźnił się z odtwórcą roli Supermana od czasów studiów. Po upadku z konia w czasie przygotowań do adaptacji "Anny Kareniny" w 1995 roku Reeve doznał złamania kręgosłupa i został sparaliżowany. Williams był pierwszym przyjacielem, który odwiedził go w szpitalu. Przed wejściem do jego pokoju ubrał lekarski kitel i zakrył twarz maseczką. W środku udawał niemieckiego doktora, który nalegał, by Reeve poddał się badaniu proktologicznemu. Odtwórca roli Supermana nie wiedział, co się dzieje. "Dzięki Bogu, że byłem przypięty do wózka pasem, inaczej spadłbym z niego ze śmiechu. W środku takiej tragedii... Wciąż mogłem się śmiać i doznawać miłości" - wspominał Reeve w rozmowie dla programu Today.
Także inni aktorzy mogli liczyć na Williamsa w trudnych chwilach. "Nigdy nie opowiadałam tej historii" - mówiła Field w niedawnym wywiadzie dla Vanity Fair. "Byłam w kamperze przed budynkiem sądu, w którym kręciliśmy scenę rozwodu. Kilka lat wcześniej mój ojciec miał wylew i przebywał w domu opieki. Zadzwonił do mnie lekarz i powiedział, że tata doznał kolejnego, ogromnego wylewu. Spytał, czy podłączyć go do respiratora. Odpowiedziałam: 'Nie, on nie chciałby tego. Pozwólcie mu odejść. Tylko przykucnijcie obok i powiedzcie, że Sally mówi mu do zobaczenia'".
"Oczywiście byłam w skrajnie rozemocjonowana. Poszłam na plan, starając się ze wszystkich sił, by zagrać. Nie płakałam" - kontynuowała dwukrotna laureatka Oscara. "Robin podszedł do mnie, wziął mnie na bok i spytał, czy wszystko dobrze. 'Tak, dlaczego pytasz?', 'Nie wiem, pomyślałem, że muszę spytać', 'Nie jest dobrze, właśnie zmarł mój ojciec', 'O mój Boże, zabieram cię stąd'. I tak się stało — do końca dnia kręcili beze mnie. Mogłam wrócić do domu, zadzwonić do brata, zacząć przygotowania do pogrzebu. Rzadko mówi się o tej stronie Robina: był wrażliwy i empatyczny" - zakończyła Field.
Williams popełnił samobójstwo 11 sierpnia 2014 roku. Dwa miesiące później orzeczono, że aktor cierpiał na niezdiagnozowaną chorobę dewastującą ośrodkowy układ nerwowy — otępienie z ciałami Lewy’ego. Pierwsze objawy pojawiły się na dwa lata przed jego śmiercią.
"Obniżające się zdolności poznawcze i motoryczne, stany lękowe, depresja, paranoje, halucynacje, urojenia, spadek poczucia własnej wartości, ostre zaburzenia snu — to tylko niektóre z objawów choroby. Najgorsze, że Robin nie wiedział co się z nim dzieje" - mówił Bruce Miller, profesor neurologii Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco.