Reklama

Gary Cooper: Największy amant Hollywood?

W trwającej ponad 35 lat karierze nigdy nie zagrał czarnego charakteru. W życiu prywatnym nie był już jednak wierny swojemu filmowemu wizerunkowi.

W trwającej ponad 35 lat karierze nigdy nie zagrał czarnego charakteru. W życiu prywatnym nie był już jednak wierny swojemu filmowemu wizerunkowi.
Gary Cooper /East News

Był wcieleniem ideałów wolnego świata - potwierdzi to każdy Polak, który w 1989 r. szedł głosować pod czujnym okiem patrzącego z plakatu szeryfa z plakietką Solidarności na piersi. A niewiele brakowało, by ten najbardziej amerykański z Amerykanów został flegmatycznym Brytyjczykiem.

Urodził się w 1901 r. jako Frank James Cooper, syn imigrantów z Anglii, którzy zaczynali jako farmerzy w kowbojskiej Montanie. W 1909 r. matka postanowiła wysłać go razem ze starszym bratem Arthurem do szkół na Wyspach Brytyjskich. Chłopcy mieli jednak trudności z dostosowaniem się do panującej w nich dyscypliny i po trzech latach wrócili do USA. W tym czasie ojciec z ranczera stał się znanym prawnikiem i sędzią stanowego Sądu Najwyższego.

Cooper junior inaczej jednak widział swój amerykański sen. Uwielbiał rysować i zarabiał nawet jako ilustrator w lokalnej gazecie, ale zbyt mało, żeby opłacić wymarzone studia artystyczne. Sposobem na szybkie pieniądze miała  być praca kaskadera. Choć praktycznie urodził się w siodle, akrobacje na planie dawały mu w kość. W porównaniu z tym aktorstwo wydawało się bułką z masłem, no i płacili znacznie więcej. Zatrudniona przez niego agentka sprawdziła, że w Hollywood jest już jeden Frank Cooper, i zaproponowała, by zmienił imię na Gary (od nazwy jej rodzinnego miasta w Indianie). Zanim jednak Amerykanie zaczęli nazywać swoich synów na cześć Coopera, aktor musiał odrobić swoją porcję ogonów. Z czasem grał coraz częściej, a jego popularność wśród żeńskiej części publiczności rosła.

Po przełomowych "Skrzydłach" z 1927 r., w których pojawił się tylko na 2,5 minuty, zaczął dostawać od fanek tysiące listów tygodniowo. Wytwórnia szybko wyczuła, co się święci, i odtąd Cooper pojawiał się już tylko w rolach pierwszoplanowych (łącznie w karierze miał ich 84). Twardy, milkliwy i na wskroś szlachetny, stworzył ideał amerykańskiego mężczyzny z westernu, którego trzymał się już do końca kariery. "Mam opanowane najwyżej jedną czy dwie sztuczki" - mówił i na planie rzeczywiście zdawało się, że w ogóle nie gra. Jak mało który aktor zdawał sobie sprawę, że kamera widzi najmniejsze drgnienie twarzy, i nie potrzebował niczego więcej. "Kiedy ogląda się go na ekranie, jest doskonały, ale na planie można by przysiąc, że to najgorszy aktor na świecie" - wspominał reżyser Sam Wood.

Pojawiał się nawet w siedmiu filmach rocznie, a w branży szybko zaczęła krążyć plotka, że podobnie wygląda liczba jego kochanek. Ponoć udało mu się uwieść wszystkie ekranowe partnerki, począwszy od Clary Bow, z którą występował w "Skrzydłach". Bow zareklamowała Gary’ego, jakoby był najhojniej obdarzonym aktorem w Hollywood, nie tylko w kwestii talentu. Z kolei Tallulah Bankhead (zagrali w "Szatanie zazdrości") otwarcie mówiła, że przybyła do Hollywood tylko po to, "by przespać się z tym boskim Garym" (i dopięła swego).

Najwięcej zamieszania wywołała meksykańska piękność Lupe Velez, z którą Cooper wystąpił w "Pieśni żywiołów". Spędzili ze sobą burzliwe dwa lata, podczas których Gary schudł 14 kg. Ze stresu. Lupe urządzała mu straszliwe sceny zazdrości, podobno podczas jednego z przyjęć rozpięła Cooperowi rozporek i zaczęła węszyć. "Czuję wodę kolońską Andersona Lawlera!" - oznajmiła, mając na myśli jego ekscentrycznego i otwarcie biseksualnego przyjaciela. Miała też dźgnąć go nożem, gdy krzywo spojrzał na jej sutek. A może tak naprawdę chodziło o sutek Marleny Dietrich, z którą Coop miał romans na planie "Maroka"?

Reklama

Trudno się więc dziwić, że aktor w końcu przeszedł załamanie nerwowe. Lekarze zdiagnozowali anemię i żółtaczkę i poradzili, by zrobił sobie przerwę. W 1931 r. zostawił więc wszystko i wyruszył do Europy, gdzie - jakżeby inaczej - poznał pewną bogatą hrabinę, która przez rok w swej rzymskiej willi doskonaliła jego wiedzę o winach, włoskim jedzeniu i innych zmysłowych przyjemnościach. Po roku wrócił do Hollywood, wynegocjował jeszcze lepszy kontrakt i... postanowił się ustatkować. Na jednym z wielkanocnych przyjęć 1933 r. poznał o 12 lat młodszą Veronikę Balfe, dystyngowaną pannę z wyższych sfer. Do Bożego Narodzenia byli już małżeństwem.

Po czterech latach urodziła im się córka Maria, na której punkcie Cooper zwariował. "Jest całym moim życiem" - powtarzał, a znajomi dziwili się, że gwiazdor mógł się aż tak uspokoić. Do czasu. Po dziewięciu latach małżeńskiej wierności nie oparł się wdziękom Ingrid Bergman, z którą zagrał w "Komu bije dzwon". Rola ta przyniosła mu czwartą nominację do Oscara i Veronica jakoś zdołała mu wybaczyć, myśląc, że po prostu zachłysnął się sukcesem. Jednak już kilka lat później całe Hollywood huczało od plotek o jego romansie z kolejną ekranową partnerką, 25 lat młodszą od niego Patricią Neal.

Cooper nie chciał zrezygnować z uczucia do kochanki, zdecydował się na separację z żoną i na dwa lata wyprowadził z domu. Krytycy dopatrywali się odbicia jego wyrzutów sumienia w doskonałej kreacji w słynnym westernie "W samo południe", jednak udręczona psychika nie przeszkodziła mu w nawiązaniu równoległego romansu z partnerującą mu tam młodziutką Grace Kelly. Dowiedziawszy się o tym, Neal przeszła załamanie nerwowe. Szlachetny Gary nie potraktował jej najlepiej - gdy zaszła w ciążę, zaaranżował dyskretne rozwiązanie problemu, kupił jej futro i... wrócił do żony.

Pragnąc zrekompensować jej swoje winy, specjalnie dla niej zorganizował audiencję u papieża Piusa XII (Veronica była gorliwą katoliczką). "Wszyscy prosili go o jakąś pamiątkę, kupił więc całe naręcze różańców. A że miał problemy z kręgosłupem, wszystkie wylądowały w pewnym momencie na podłodze. Rzucił się do zbierania, aż nagle pojawiły się szkarłatne trzewiki i szata... Spojrzał w górę. Papież uśmiechał się wyrozumiale" - opisywała wizytę Maria.

Wrócili do Ameryki już jako pełna rodzina, a zafascynowany Piusem XII Cooper w 1959 r. zdecydował się przyjąć katolicki chrzest. "Zawsze robiłem tylko to, co mi się podobało, a nie zawsze były to najsympatyczniejsze rzeczy... W końcu pomyślałem: Coop, staruszku, chyba jesteś coś winien światu za całe szczęście, które cię spotkało. Ale świętym nie będziesz" - podsumował, i jakby na potwierdzenie nie odmówił sobie romansu z Anitą Ekberg.

Według córki Marii, nie jest prawdą, że nawrócił się pod wpływem fatalnego stanu zdrowia. Od lat dokuczały mu wrzody żołądka i przepuklina. Operacja prostaty, którą przeszedł w 1960 r., miała być rutynowym zabiegiem, ale w jej trakcie odkryto, że ma raka, który rozprzestrzenił się już na jelita, a mimo kolejnej operacji - także na płuca i kości. Aktor znał tylko część prawdy, bo Veronica zdecydowała nie mówić mu wszystkiego.

Zdążył jeszcze nakręcić swój ostatni film ("Nagie ostrze"), razem pojechali na wakacje do Europy. Rozdanie Oscarów w 1961 r. był już w stanie oglądać tylko w telewizji. Za jego trzecią statuetkę (za całokształt twórczości) dziękował przyjaciel, James Stewart: "Coop, dostarczę ci to jak najszybciej! Razem z tą nagrodą wszyscy wysyłamy ci wyrazy przyjaźni i podziwu. Jesteśmy z ciebie dumni". Następnego dnia na pierwszych stronach gazety napisały: "Cooper ma raka". Z życzeniami zdrowia dzwonili papież, królowa Elżbieta, a prezydent Kennedy musiał czekać na linii. W ostatnim oświadczeniu Cooper ogłosił: "Nie lękam się przyszłości". Zmarł 13 maja, 6 dni po 60. urodzinach.

MP

Życie na Gorąco Retro
Dowiedz się więcej na temat: Gary Cooper
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy