Reklama

Garry Marshall nie żyje

Garry Marshall, reżyser takich kinowych hitów, jak "Pretty Woman", "Uciekająca panna młoda" i "Walentynki", zmarł we wtorek, 19 lipca, w kalifornijskim szpitalu na skutek komplikacji po zapaleniu płuc. Miał 81 lat.

Garry Marshall, reżyser takich kinowych hitów, jak "Pretty Woman", "Uciekająca panna młoda" i "Walentynki", zmarł we wtorek, 19 lipca, w kalifornijskim szpitalu na skutek komplikacji po zapaleniu płuc. Miał 81 lat.
Garry Marshall (13.11.1934 - 19.07.2016) /Kevin Winter /Getty Images

Marshall zajął się reżyserowaniem filmów fabularnych po dwóch dekadach obcowania z pokrewnymi profesjami. Słynny filmowiec był w swoim życiu scenarzystą, producentem, pomysłodawcą i/lub reżyserem takich formatów telewizyjnych, jak "The Joey Bishop Show" (1962-1963), "The Dick Van Dyke Show" (1964-1966), "The Odd Couple" (1970-1975), "Happy Days" (1974-1984) czy "Laverne & Shirley" (1976-1983).

W kinie zadebiutował komedią "Zakochani młodzi lekarze" (1982). Po kilku mniej głośnych tytułach zrealizowanych w latach 80. ("Chłopak z klubu Flamingo", "Dama za burtą", "Wariatki"), Marshall znalazł się na ustach wszystkich za sprawą "Pretty Woman".

Reklama

Film był współczesną bajką o Kopciuszku z Julią Roberts oraz Richardem Gere'em w rolach głównych. Zaradna i żywiołowa prostytutka Vivian Ward (Roberts) przypadkiem spotyka przystojnego milionera Edwarda Lewisa (Gere). Gdy Edward kupuje towarzystwo Vivian na kilka dni, żadne z nich nie podejrzewa, że wkrótce ich znajomość przerodzi się w ponadczasowy romans. Produkcja okazała się finansowym i artystycznym sukcesem, a zarazem jedną z najsłynniejszych komedii romantycznych w historii kina.

Marshall, któremu zdarzało się również występować przed kamerą, głównie w cudzych filmach, wyreżyserował następnie takie szlagiery, jak "Uciekająca panna młoda" (1999, znów z Roberts i Gere'em), "Pamiętnik księżniczki" (2001), "Mama na obcasach" (2004) i poświęcone świętom: "Walentynki" (2010), "Sylwester w Nowym Jorku" i "Dzień Matki" (wszedł na ekrany polskich kin w maju), który okazał się jego ostatnią produkcją.

W jednym z wywiadów Marshall wyznał, że zwrot w kierunku fabuły dokonał się w jego karierze "samoistnie". Nie było to żadne wieloletnie marzenie. - Jeśli mam być szczery, to najbardziej chciałem reżyserować sztuki teatralne - mówił. - Ale praca dla telewizji była dla mnie korzystniejsza ze względów rodzinnych, i miałem tego świadomość. Wychowywaliśmy z żoną trójkę dzieci. Chodzi o to, że jako reżyser telewizyjny pracujesz w jednym miejscu, a kiedy kręcisz fabuły, jesteś raz tu, raz tam.

Marshall szybko wyrobił sobie w środowisku opinię faceta, który realizuje filmy na czas i nie przekracza ustalonego budżetu, a do tego jest w stanie ugłaskać nawet najbardziej przeczulone na swoim punkcie gwiazdy Hollywood.

Uwielbiał pracować z gwiazdami, ale nie wszystkie jego dzieła spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem - niesławnym niewypałem okazała się chociażby "Ucieczka do Edenu" (1994) - ale hity w rodzaju "Pretty Woman" czy "Pamiętnika księżniczki" otwierały mu drogę do kolejnych projektów.

Dzięki temu do listy swoich sukcesów mógł dopisać między innymi usiane gwiazdami "Walentynki", które, wbrew złośliwym prognozom, zarobiły na całym świecie 216 mln dolarów. Niektórzy byli zdania, że nikt oprócz Marshalla nie mógłby zapanować nad tak licznym zastępem czołowych nazwisk Hollywood - w obsadzie znaleźli się m.in. Jessica Alba, Jessica Biel, Bradley Cooper, Jamie Foxx, Jennifer Garner, Anne Hathaway, Shirley MacLaine i Julia Roberts. Podobnie spektakularne obsady zdołał zgromadzić przy okazji "Sylwestra w Nowym Jorku" i "Dnia Matki".

- Och, uwielbiam pracować z gwiazdami - mówił Marshall. - Może to dziwnie zabrzmi, ale nie boję się nikogo. Jestem z Bronksu, gdzie każdy komik w nocnym klubie mógł wydzierać się na mnie do woli. Problem z gwiazdami polega między innymi na tym, że ludzie czują przed nimi strach i zachowują się wobec nich sztucznie. Ja natomiast zawsze szczerze mówię im o tym, co jest OK, a co nie.

- Nie boję się ich, a jestem pewien, że w swoim życiu często zdarza im się przebywać w towarzystwie osób, u których wywołują stres. Mnie gwiazdy nie stresują. Nieważne, czy to mężczyźni, czy kobiety; nieważne, czy są to gwiazdy największego kalibru, czy nie. Wiem, że zasłużyli sobie na swój status, ale nie wprawiają mnie w drżenie. Cieszę się ich obecnością - przekonywał.

- Robię filmy głównie po to, żeby ludzie wybrali się do kina i dobrze się bawili. Reżyserów robiących wspaniałe filmy, w przypadku których nie można jednak mówić o dobrej zabawie, jest wystarczająco wielu. Ja jestem w grupie "czasoumilaczy" - mówił o sobie.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Garry Marshall
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy