Freida Pinto: Ciało, dusza i umysł
- Pawi nie sposób nie zauważyć... W Bombaju jest pora kolacji. Freida Pinto, międzynarodowa gwiazda filmowa, nie może się skoncentrować. Wszystko przez ptaki.
- Wydaje mi się, że widzę pawie - mówi 26-letnia Pinto, która telefon ode mnie odebrała na planie filmu "Trishna". - Nie żartuję; przez gęstą roślinność widzę pawie... Kiedy ściemni się jeszcze bardziej, pojawią się tu dzikie tygrysy i inne straszne zwierzęta... Mi jednak w zupełności wystarczą pawie.
"Trishna" - film w reżyserii Michaela Winterbottoma - jest luźną adaptacją klasycznej powieści Thomasa Hardy'ego "Tessa d'Urberville". Freida Pinto gra w niej córkę rikszarza, która zakochuje się w synu zamożnego dewelopera. To sceneria dość odległa od slumsów Bombaju, gdzie rozgrywała się akcja "Slumdoga. Milionera z ulicy", który w nieprawdopodobnym stylu zdobył Oscara dla najlepszego filmu 2008 r. i uczynił z Pinto gwiazdę światowego formatu.
- Tutaj jest tyle zwierząt - nie przestaje zachwycać się Pinto - że ma się wrażenie, iż kręcimy jakiś film dla National Geographic.
O wiele bardziej kontrowersyjnym obrazem z udziałem Pinto jest jednak "Miral" Juliana Schnabla, który 25 marca wszedł na ekrany wybranych kin w Stanach Zjednoczonych. Film zrealizowano na podstawie powieści palestyńskiej dziennikarki Ruli Jebreal, która zresztą współtworzyła jego scenariusz.
Na tle konfliktu izraelsko-palestyńskiego - krwawych wydarzeń z kwietnia 1948 r. i wojny sześciodniowej 1967 r. - poznajemy młodą Palestynkę Miral, osieroconą w dzieciństwie, która wychowuje się w Instytucie Dar Al-Tifel, ośrodku dla małych palestyńskich uchodźców.
Kontrowersje dotyczą wszystkiego, co związane jest z konfliktem izraelsko-palestyńskim. Również i ten film opatrzono przymiotnikiem "kontrowersyjny" ze względu na sam fakt, że historia przedstawiona w "Miral" została opowiedziana z palestyńskiego punktu widzenia.
Dystrybucją filmu Schnabla zajmuje się wytwórnia The Weinstein Company, na czele której stoi Harvey Weinstein, Żyd z pochodzenia, otwarcie występujący jako zwolennik polityki prowadzonej przez państwo Izrael. W mediach pojawiły się już doniesienia, jakoby własna matka Weinsteina odmówiła obejrzenia "Miral".
- Mówiąc najprościej, jest to historia, którą świat musi poznać - mówi Freida Pinto. - Zaangażowałam się w pracę nad tym filmem ciałem, duszą i umysłem.
Miral, fikcyjna bohaterka filmu, ma siedemnaście lat, kiedy zakochuje się w młodym działaczu Organizacji Wyzwolenia Palestyny (Omar Metwally). Jest rok 1988; właśnie doszło do wybuchu Pierwszej Intifady. Miral musi wybierać pomiędzy ścieżką pokoju a ścieżką konfrontacji z Izraelczykami...
Pinto nie udaje ekspertki w dziedzinie konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Zaznacza jednak, że w jej odczuciu nie jest to sedno filmowej historii.
- To historia dziewczyny snującej opowieść o swoim życiu - mówi aktorka. - Tak się składa, że dziewczyna ta jest Palestynką. Ten film po prostu bardzo wyróżnia się na tle innych - z uwagi na toczący się konflikt izraelsko-palestyński, w sposób nieunikniony mówi się również o politycznym aspekcie tego obrazu.
- Oczywiście, każdy ma swoją własną teorię na temat sytuacji na Bliskim Wschodzie - ciągnie Pinto. - Różne osoby proponują różne rozwiązania. Osobiście uważam, że pokój może zapanować jedynie wtedy, kiedy obie strony konfliktu staną naprzeciw siebie i rozpoczną rozmowy. To stanie się jednak wówczas, gdy każda ze stron zaakceptuje fakt istnienia drugiej.
- Ten sam problem dotyczy Indii i Pakistanu - dodaje urodzona w Bombaju Pinto. - Kiedy wzięłam scenariusz do ręki, od razu pomyślałam o mojej ojczyźnie i o Pakistanie. Indie nie potrafią przyjąć do wiadomości tego, że w ogóle istnieje jakiś Pakistan, co bardzo utrudnia przejście do kolejnego etapu. Nie jesteśmy w stanie powiedzieć sobie: "Popracujmy nad rozwiązaniem naszych problemów".
- Nie twierdzimy bynajmniej, że nasz film oferuje gotowe rozwiązania w tym zakresie. Chcemy jedynie włączyć się w proces pokojowy na Bliskim Wschodzie, prowokując do dyskusji. Dla mnie, aktorki, możliwość uczestniczenia w tej dyskusji była czymś wyjątkowym.
Zdjęcia do filmu powstawały w Izraelu, co wzbudziło w aktorce silne emocje. - Z jednej strony miałam świadomość nadzwyczajnego piękna tych miejsc - mówi. - Z drugiej jednak pamiętałam o okropnych realiach całej tej sytuacji.
Zobacz zwiastun filmu "Miral":
Przygotowując się do roli, Pinto spędziła kilka dni w obozie dla uchodźców.
- Nie chciałam, żeby cokolwiek mnie zaskoczyło - wyjaśnia. - Musiałam zobaczyć to na własne oczy. To takie smutne, że w gazetach czytamy zawsze o "czterdziestu dwóch" czy "osiemdziesięciu sześciu" osobach przebywających w obozach dla uchodźców - przekaz medialny redukuje tych ludzi do liczb. Rozmawiałam z tymi osobami i wysłuchałam ich historii, które okazały się naprawdę poruszające.
- Chciałabym, żeby świat mógł je poznać - dodaje z westchnieniem. - Może coś by to zmieniło...
Jednak to, czego się dowiedziała, zadziwiło ją.
- Nie byłam zszokowana stopniem ubóstwa tych ludzi - mówi aktorka. - Ubóstwo mnie nie szokuje. Prawdziwym wstrząsem dla mnie było to, jak bardzo tym ludziom brakuje wolności.
Freida Pinto dorastała w Mangalore, mieście w południowych Indiach. Jej ojciec do dziś pracuje w jednym z tamtejszych banków, a matka pełni funkcję dyrektora szkoły średniej. Przyszła gwiazda pracowała dorywczo jako modelka, kiedy postanowiła wziąć udział w szerokim castingu do mniejszych ról w produkcji "Slumdog. Milioner z ulicy". Nieoczekiwanie zwrócił na nią uwagę sam reżyser filmu, Danny Boyle - i obsadził w roli Latiki.
Boyle nie zyskał tym sposobem doświadczonej aktorki. Pinto, która pracę licencjacką obroniła na wydziale literatury angielskiej w St. Xavier's College w Bombaju, miała za sobą zaledwie kilka lekcji gry aktorskiej. Niemniej jednak czuła, że to właśnie aktorstwo jest jej przeznaczeniem.
- Granie zawsze sprawiało mi przyjemność. Kiedy tylko odbywał się jakiś konkurs aktorski albo kiedy w naszej świątyni wystawiano jakąś sztukę, obowiązkowo brałam udział w tym wydarzeniu - wspomina Pinto. - Z dziecięcej aktoreczki stałam się osobą, która wybrała aktorstwo jako swoją życiową drogę. To był naturalny proces.
- Nikt z mojej rodziny nie był tym zaskoczony - dodaje. - Byliby raczej zaskoczeni, gdyby moje życie potoczyło się inaczej!
Jeśli chodzi o Oscarową noc, to przeminęła ona tak szybko, że Freida zachowała o niej jedynie fragmentaryczne wspomnienia.
- Moje wrażenie najlepiej opisuje przymiotnik "dziwaczne"- śmieje się gwiazda "Slumdoga". - Byłam na oscarowej gali - i wszystko wydawało się takie nierzeczywiste... Cały czas myślałam: "Mnie tu przecież nie ma. Niemożliwe, żebym była na rozdaniu nagród Akademii. Tam, na scenie - to przecież nie może być Hugh Jackman!"... Nie mieściło mi się w głowie, że będę musiała przejść po czerwonym dywanie i pozować fotoreporterom, a jednak obie te rzeczy po prostu stały się. Nie mogłam tego wszystkiego ogarnąć.
Freida Pinto przed oscarową galą w 2009 roku:
- Zabawne w tym wszystkim jest to, że dla wielu spośród obecnych tam aktorów wydawało się to niemalże rutyną - dodaje. - Nie mogłam zrozumieć, jak można w ten sposób podchodzić do wydarzenia tej rangi. Podejrzewam, że w moim przypadku działał "urok nowości".
- Z perspektywy czasu chciałabym przeżyć to wszystko jeszcze raz i znów usłyszeć słowa "Oscara dla najlepszego filmu otrzymuje...".
Sukces "Slumdoga...", zapewnia Pinto, nie uderzył jej bynajmniej do głowy.
- Moje życie nie jest aż tak szalone - mówi. - Wszystko jest pod kontrolą. To nie jest tak, że muszę wychodzić na ulicę w przebraniu. Raz tylko, kiedy wybrałam się do kina na film, założyłam czapkę z daszkiem, i to by było na tyle.
- Szczerze mówiąc, miło jest być rozpoznawalną - przyznaje po chwili. - To fajne uczucie. To tak, jakbyś była widziana przez wszystkich na jakimś radarze.
Pinto nie planuje wyprowadzki z Indii.
- Nigdy jeszcze nie usłyszałam, że mam przeprowadzić się do Los Angeles - mówi - i dlatego właśnie mój agent wciąż jest ze mną. Chcę samodzielnie decydować o swoim miejscu zamieszkania. Nie chcę, by ktokolwiek mówił mi, co mam robić. Na szczęście mam fantastycznego agenta, który w pełni rozumie, że to Bombaj jest moim domem.
- Kusi mnie, żeby spróbować życia w Nowym Jorku - dodaje. - Ale uwielbiam też Bombaj. I Londyn. Jednak nawet jeśli zdecydowałabym się na przeprowadzkę, i tak traktowałabym Bombaj jak mój dom. Bombaj wysyła mi sygnały. Moje miasto wzywa mnie do siebie...
Mimo to Pinto spędza mnóstwo czasu za granicą. Kolejnym filmem, w którym niebawem ją zobaczymy, będzie superprodukcja "Immortals", przedstawiająca losy legendarnego greckiego herosa, Tezeusza (Henry Cavill). Z kolei w "Buncie małp" - prequelu słynnej "Planety małp - zobaczymy ją u boku Jamesa Franco. Ten ostatni wcieli się w rolę genetyka, twórcy rasy superinteligentnych małp. W wyniku jego eksperymentów, dojdzie do wojny pomiędzy ludźmi i małpami.
Niedługo swoją premierę będzie miał również obraz "Black Gold" w reżyserii Jean-Jacquesa Annauda, w którym oprócz Pinto grają Antonio Banderas i Mark Strong. Akcja filmu - osadzona na Bliskim Wschodzie lat 30., na które przypada początek boomu naftowego - koncentruje się na osobie młodego arabskiego księcia, rozdartego pomiędzy wpływami swojego konserwatywnego ojca i liberalnego teścia.
- Zdjęcia kręciliśmy w Tunezji. Znalazłam się w samym środku rewolty, która niedawno przetoczyła się przez ten kraj - wspomina Pinto. - Właściwie to można powiedzieć, że byłam świadkiem początku rewolucji na Bliskim Wschodzie - i cieszę się, że tak się stało. Podczas naszego pobytu w Tunezji obowiązywała godzina policyjna. Nie mogłam wychodzić z hotelu, w jakimkolwiek celu. Oczywiście, nie ryzykowałam życiem i trzymałam się z daleka od centrum rewolucyjnych wydarzeń, ale sam fakt bycia świadkiem tych doniosłych zmian był czymś wspaniałym. Znalazłam się w miejscu, w którym na moich oczach działa się historia.
- Nic dziwnego, że przyjaciele mówią mi: "Freida, twojego życia na pewno nie można nazwać nudnym" - kończy ze śmiechem swoją opowieść.
Wkrótce po premierze "Slumdoga. Milionera z ulicy" okazało się, że Pinto i jej filmowy partner, Dev Patel, są parą. Ostatnio nie widywano ich jednak zbyt często razem i wiele osób zadaje sobie pytanie, czy tych dwoje nadal coś łączy.
- To ulubione pytanie wszystkich - wzdycha Pinto. - Tak, jesteśmy razem. Jak sądzę, brzmi to trochę jak historia z bajki - zakochaliśmy się na planie filmu, który później został obsypany Oscarami, i dzięki któremu zyskaliśmy sławę - i wciąż jesteśmy parą. Cóż, może to faktycznie jest bajka.
Jedynym problemem są grafiki pracy zakochanych, które, niestety, nie pokrywają się.
- Dev przyjechał do Indii na zdjęcia, kiedy ja akurat pakowałam walizki przed wyjazdem na plan filmowy do Tunezji - mówi Pinto. - Można powiedzieć, że prawie udało nam się spędzić razem czas. Ale nie powinnam zbytnio narzekać.
- Staramy się po prostu umawiać gdzieś w pół drogi. Zabawnie jest spotykać się z sobą przy okazji podróży... Dzięki temu ani przez chwilę się nie nudzimy.
Cindy Pearlman
New York Times
Tłum. Katarzyna Kasińska