Francuska komedia spodoba się w Polsce?
Pan Verneuil chce dobrze wydać córki za mąż. Jakież więc będzie jego zdumienie, gdy tradycyjnie wychowane panny zdecydują się spędzić życie z Chińczykiem, Arabem, Żydem i katolikiem, bardzo jednak innym od tego, którego wyśnił sobie papa.
Chyba trochę zapomnieliśmy, jak urocze potrafią być francuskie komedie. A szkoda. Przebój "Za jakie grzechy, dobry Boże?" do łez rozbawił bowiem kinomanów znad Sekwany, wyprzedzając w rankingach popularności nie tylko "Amelię", lecz także legendarne już filmy o gapowatym żandarmie z Louisem de Funesem w roli tytułowej.
Więcej! Podobał się Grekom, Belgom, Portugalczykom, ba, nawet kapryśnym Niemcom... Cóż, miliony zachwyconych widzów nie mogą się mylić. Jeśli więc macie ochotę ubawić się do łez, przy okazji myśląc o czymś tak zwyczajnym, a przecież skomplikowanym, jak szczęśliwe wydanie za mąż córek, ten film jest właśnie dla was.
Lekka, łatwa i przyjemna komedia Philippe de Chauverona ma jeszcze jeden walor. Reżyser z przymrużeniem oka bierze się bowiem za bary z budzącym emocje tematem różnic kulturowych, rasowych i religijnych.
Nie bójcie się jednak - przynudzania, dłużyzn ani moralizowania tu nie znajdziecie. Znajdziecie za to rewelacyjnego Christiana Claviera ("Goście, goście", "Asterix i Obelix") w roli gderliwego starszego pana, któremu córeczki spłatały nie lada figla. W sumie przewina ich niewielka - chciały, jak córki Tewiego Mleczarza, wyjść za mąż za tych, których kochają. A że zrobił się z tego niezły galimatias...
Była sobie razu pewnego francuska rodzina z tradycjami. Pan domu, Claude Verneuil - konserwatysta i zagorzały zwolennik generała de Gaulle'a - ma wszystko. Cudowne gospodarstwo, pieniędzy w bród, kochającą żonę Marie (Chantal Lauby), dobrych sąsiadów i - największy z możliwych skarbów: cztery dorodne córki.
Jak każdy dobry ojciec, nie raz modlił się, by Pan Bóg zesłał latoroślom udanych mężów. Fajnie, gdyby chodzili do kościoła, lubili de Gaulle'a i zgadzali się we wszystkim z głową rodu. I tu zaczyna się robić... zabawnie.
Podobno nie da się Boga bardziej rozśmieszyć, niż opowiadając mu o swoich planach. Pan Verneuil wyśnił sobie białych, katolickich zięciów, tymczasem już podczas ślubu pierwszej córki Ségolene przychodzi mu zmierzyć się z - nazwijmy to, szokiem kulturowym. Dziewczyna zakochała się bowiem w Chińczyku Chao Lingu (Frédéric Chau). Wesele jest huczne. Do zdjęcia pozują tłumy szczęśliwych gości. - Chwileczkę, dwie osoby się nie uśmiechają! - zauważa fotograf. Ależ tak, to pan i pani Verneuil.
Niestety, starsi państwo długo jeszcze będą mieć kwaśne miny. Druga córka przedstawia im bowiem jako kandydata na męża Araba, Rachida Benassema (Medi Sadoun). Wreszcie trzecia przyprawia papę o palpitacje serca, wybierając Żyda Davida Benichou (Ary Abittan). - Będziemy mieć tęczowe wnuki - mówi bliska łez mama Marie.
Co ciekawe, nie tylko państwo Verneuil mają problemy z zaakceptowaniem zięciów. Oni sami także nie potrafią zachować umiaru w pokpiwaniu jeden z drugiego. Lecz oto teściowa wpada na znakomity pomysł: - Zakopmy topór wojenny. Spędźmy razem Boże Narodzenie! - mówi. Co na to mąż, córki i zięciowie?
Nie chcemy zdradzać zbyt wiele. Jeśli jednak nie wiecie, co to znaczy wojna domowa, teraz się przekonacie. Pamiętajcie, Francuzi kochają niespodzianki. Są w tym prawdziwymi mistrzami! Gdy więc senior rodu w "złą godzinę" wypowie życzenie, by choć ostatnia, najmłodsza córka Laure przedstawiła im narzeczonego-katolika, ta... owszem, takiego właśnie przyprowadzi. Sęk w tym, że będzie to chłopak o wyjątkowo ciemnej karnacji. W dodatku "obdarzony" równie gderliwym, tyle że czarnoskórym tatą (znakomity Pascal N'Zonzi). W każdym calu udane!
Maciej Misiorny