Ewa Puszczyńska o pracy z Jessem Eisenbergiem. W "Prawdziwy ból" weszła w ciemno
Podczas 15. American Film Festival odbył się jeden z pierwszych polskich pokazów "Prawdziwego bólu" Jesse'ego Eisenberga. W rozmowie z Interią Ewa Puszczyńska, producentka filmu, zdradza, jak została zaangażowana do projektu. Mówi również o poruszanych przez twórców tematach traumy i pamięci. Zaznacza także, że polskie kino robi się w ostatnich latach coraz bardziej międzynarodowe.
"Prawdziwy ból" to historia kuzynów Davida (Jesse Eisenberg) i Benjiego (Kieran Culkin), którzy razem wybierają się do Polski, aby uczcić pamięć ukochanej babci. Podczas tej podróży, odkrywają nie tylko nieznane dotąd miejsca oraz fakty z historii ich rodziny, ale próbują też odbudować trudne i pełne napięć relacje.
Ewa Puszczyńska jest polską producentką. Pracowała między innymi przy "Idzie" i "Zimnej wojnie" Pawła Pawlikowskiego, "Aidzie" Jasmily Žbanić, "The Silent Twins" Agnieszki Smoczyńskiej oraz "Strefie interesów" Jonathana Glazera.
Jakub Izdebski, Interia.pl: Prace nad "Prawdziwym bólem" ogłoszono w sierpniu 2022 roku. Kiedy pani związała się z tym projektem?
Ewa Puszczyńska: - To było właśnie w 2022 roku, jeszcze podczas pracy nad "Stratą interesów" Jonathana Glazera. Zadzwonił do mnie kolega z wytwórni A24, z którym pracowaliśmy przy "Strefie". Zapytał, czy mogłabym polecić jakiegoś polskiego producenta. Powiedział tylko, że jego przyjaciółka przygotowywała produkcję filmu, który trzeba nakręcić w Polsce. Odważnie powiedziałam, że nie będę nikogo polecała, tylko po prostu sama go wyprodukuję.
Weszła pani w to w ciemno?
- Gdy oznajmiłam, że zrobię ten film, nie wiedziałam niczego. Instynkt podpowiedział mi, że to przecież A24, więc nie będzie to nic złego. Rozmawiałam z Ali Herting, która produkowała to z ramienia Fruit Tree, firmy Emmy Stone i jej męża. Dopiero po kilku tygodniach dostałam scenariusz do przeczytania. Dowiedziałam się, że Jesse jest autorem, że będzie reżyserował i wystąpi w roli głównej. Krok po kroku wiedziałam coraz więcej.
Co przekonało panią, że instynkt nie zawiódł?
- Oczywiście osoba twórcy. Znałam Jesse'ego z jego ról, widziałam również jego poprzedni projekt reżyserski. Zawsze mnie intrygował. Wiedziałam też o jego polskich korzeniach. To był pierwszy czynnik. Gdy przeczytałam scenariusz, wiedziałam, że opowiada o czymś dużo większym i bardzo szerokim w subtelny i intymny sposób. Jeśli powiedzieć, że to jest opowieść o dwójce kuzynów w podróży do Polski śladami swojej babci, to jakby nic nie powiedzieć. To wszystko było w scenariuszu, w dialogach, w opisie scen. Gdy później dowiedziałam się o udziale Kierana Culkina, Jennifer Gray i pozostałych członków obsady, byłam pewna, że będzie to coś naprawdę dobrego.
Zadziwiło mnie, na jak wielu płaszczyznach działa ta fabuła. Że opowiada zarówno o traumie osobistej, jak i pokoleniowej.
- I nie tylko o niej. Także o tym, jak przyznawać się do własnych traum, do własnego bólu. Że on funkcjonuje na różnych poziomach. Może być to ból pokoleniowy. Jak się z nim łączymy? Jak powinniśmy go odczuwać, jak się do niego odnosić? Czy rzeczywiście możemy płakać, gdy nam tak naprawdę nic się nie dzieje? Wydaje się nam, że ludzie, odwiedzając Auschwitz lub Majdanek, powinni reagować bardzo głęboko, emocjonalnie. Płaczem, żalem… Bo to, co widzimy i słyszymy, jest rzeczywiście przerażające. Jednak każdy z nas ma prawo odczuwać to inaczej. Inaczej łączyć się z historią. W scenariuszu to ważenie naszego małego bólu z tymi wielkimi bólami, w wypadku naszego filmu tragedią Holocaustu, ale też ogromnymi bólami świata współczesnego, było dla mnie oczywiste. W jakim stopniu nasz osobisty ból jest ważny dla świata? Czy też w ogóle nie ma żadnego znaczenia? W tym filmie jest dla mnie bardzo dużo poziomów.
Jesse Eisenberg przedstawia różne sposoby przeżywania żałoby na przykładzie dwóch, skrajnie różnych kuzynów. Chociaż konfliktuje ich ze sobą, nie sugeruje, że droga któregoś z nich jest jedyną słuszną.
- Każdy z nas jest inny. Nie ma więc jedynej słusznej drogi. Mamy dwóch kuzynów. Kiedy byli młodzi, a ich babcia żyła, była między nimi silna więź. Spędzali ze sobą dużo czasu, byli nierozłączni, bardzo ważni dla siebie. Potem te drogi się rozeszły. David, postać Jesse'ego, wpasował się ramy społeczeństwa, zmienił się, ożenił, ma dziecko, pracuje. Ma oczywiście swoje fobie i rozedrgania, które leczy farmakologicznie. Natomiast Benji zupełnie nie zmieścił się w tych ramach. To nawet pada w jednym dialogu, tak niby żartobliwie, że pierwsze pokolenie emigrantów walczy, by ich dzieci miały lepiej, drugie pokolenie do czegoś dochodzi, a trzecie śpi na kanapie w piwnicy rodziców. Takim przykładem jest Benji. To bardzo wrażliwy człowiek, z wieloma bólami i traumami, który nie może się dopasować, znaleźć swojego miejsca. Odczuwa też taki ból świata i ból innych ludzi. Chociażby to, że przysiaduje na lotnisku i obserwuje wszystkich. Albo to, że wyczuwa taki duży ból rozstania i samotności u postaci, którą gra Jennifer. To wszystko jest bardzo złożone. Przeplatanie się osobistych wątków z tymi dużo bardziej ogólnymi, komedii z dramatem, jest wspaniałe. To mnie fascynuje w tym filmie i zafascynowało wcześniej w scenariuszu.
Bohaterowie podczas swojej wyprawy do Polski odwiedzają między innymi Warszawę, Lublin i dawny obóz na Majdanku. Te lokacje od początku znajdowały się w scenariuszu, czy też ich wybór były wynikiem innych procesów?
- Od początku była Warszawa, Lublin, Majdanek i oczywiście Krasnystaw. Czemu Lublin? Bo w pobliżu Majdanka. Czemu Majdanek? Bo w pobliżu Krasnegostawu. I oczywiście Warszawa jako symbol Polski. Od początku zamykało się to w tym trójkącie. Warszawa była początkiem wspólnej drogi, gdzie poznają się wszyscy bohaterowie. Ta kończy się po wizycie w Majdanku, gdzie kuzynowie się odłączają. I jadą do Krasnegostawu na bardzo osobistą wycieczkę.
Z racji zdjęć w miejscach dawnych obozów, a także tematyki, trudno nie zastanawiać się, jak różne było doświadczenie pracy przy "Prawdziwym bólu" od tego przy "Strefie interesów" Jonathana Glazera. Przy pełnej świadomości innej tonacji obu filmów.
- "Strefa interesów" to było coś bardzo mrocznego. Kręcąc ten film, weszliśmy w jądro ciemności. Inny charakter "Prawdziwego bólu" widać nawet w obrazie. Film Jesse'ego jest pełny żywych kolorów. Różni się od "Strefy..." od strony formy. Inaczej opowiada też o ważnych sprawach, chociażby poprzez postaci, które są i wesołe, i smutne, i zabawne, i uczą się siebie nawzajem. To są dwa różne filmy. Czasem powinniśmy inaczej spojrzeć na historię. Zbliżyć się do niej fizycznie. Tutaj myślę o scenie pod pomnikiem Powstańców. Dzisiaj przeczytałam w komentarzach w mediach społecznościowych, że ktoś miał z nią problem. Uznał to za szarganie świętości. Na planie długo rozmawialiśmy o tej scenie, bo wiedzieliśmy, że może być różnie odczytywana w Polsce. A przecież jest w niej zachowany pełen szacunek i dla pomnika, i dla ludzi, dla których został on postawiony. To jest fizyczna próba zbliżenia się do tej historii. Przecież bohaterowie filmu nie naśmiewają się, mimo że Benji zaczyna to w formie żartu. Potem mówi jednak: "dołącz, będziesz sanitariuszką, ty będziesz pilotem samolotu, ty będziesz miał karabin, a ty będziesz pomagał". Myślę, że to jest bardzo piękne. Zresztą to wraca potem w scenie na cmentarzu, gdy Benji domaga się opowieści o żywych ludziach, nie tylko o pomnikach.
To jeden z najbardziej uderzających momentów w całym filmie. Gdy mówi, że nie musi znać wszystkich suchych faktów. Po prostu postójmy w ciszy i zastanówmy się nad tym.
- Tak. Myślę, że scena przy pomniku jakoś wprowadza nas do tej na cmentarzu. To nie jest tylko pomnik, to byli żywi ludzie. Tacy jak my.
Ekipa realizacyjna "Prawdziwego bólu" była złożona przede wszystkim z Polaków. Jak wyglądał jej dobór?
- Nikt nie narzucił Jesse'emu ekipy. Przeprowadzono casting na szefów poszczególnych departamentów. Spotkania miały miejsce na Zoomie, ale przedstawiliśmy kilka kandydatur do każdej funkcji — autora zdjęć, scenografa, kostiumografa. Dla mnie było ważne, by między Jessem i potencjalnymi członkami ekipy zadziało się coś dobrego nie tylko na poziomie artystycznym, ale też na ludzkim. Wzajemne zrozumienie tego, o czym mówimy i co chcemy zrobić. Trudno to uzyskać podczas rozmowy on-line. Oczywiście wszyscy, którzy brali udział w tym castingu, przeczytali scenariusz. Każdy mógł porozmawiać z Jesse'em na temat swojej wizji i zobaczyć, czy jest wspólna z tą reżysera. Przygotowaliśmy tak zwane mood boardy, żeby pokazać fizycznie, jak sobie to wyobrażamy. To Jesse wybrał, z kim chce pracować.
Za zdjęcia odpowiada Michał Dymek, po sukcesach "EO" i "Dziewczyny z igłą" jeden z najbardziej rozchwytywanych polskich operatorów. Jak wyglądała jego współpraca z reżyserem?
- Ich pierwsze spotkanie było bardzo zabawne. Jesse powiedział, że to będzie taki woodyallenowski film. A Michał na to: "Wiesz, ale ja nie widziałem żadnego filmu Woody'ego Allena". Mimo to porozumieli się świetnie. Rola Michała była bardzo znacząca, bo Jesse nie tylko reżyserował, ale też grał. To operator podejmował decyzje, czy mamy ujęcie, czy nie mamy i powtarzamy. Oczywiście Ali Herting i ja byłyśmy obok, więc mogłyśmy też wypowiedzieć swoje zdanie. To ogromne zaufanie, jakie było między Michałem i Jesse'em, dotyczyło także wszystkich członków ekipy. Bardzo często mówię, że my nie angażujemy ekipy. My budujemy drużynę, która wspólnie robi film. Drużyna to jedność, która się wspiera. To nie jest tak, że moja rola jest dotąd i ja tej granicy nie przekraczam. Jak trzeba, to wszyscy noszą kable. Jak trzeba, to wszyscy noszą skrzynki. Jak trzeba statystować, to członkowie ekipy statystują. Myślę, że to poczucie drużyny udzieliło się wszystkim. Mówiła o tym również Emma Stone, która była u nas na planie. Takie poczucie wspólnoty nie zdarza się często.
"Prawdziwy ból" był współfinansowany przez Polski Instytut Sztuki Filmowej. Jeśli odejdziemy na moment od filmu Eisenberga i spojrzymy na nasze rodzime kino... Polskim kandydatem do Oscara jest "Pod wulkanem" Damiana Kocura, film głównie po ukraińsku. Srebrne Lwy w Gdyni otrzymała "Dziewczyna z igłą" Magnusa von Horna, której bohaterowie rozmawiają po duńsku. Jak pani odbiera fakt, że polskie kino staje się coraz bardziej międzynarodowe?
- Bardzo się z tego cieszę. Moją pierwszą dużą radością była w tej kwestii wygrana "Aidy" Jasmily Žbanić w tak wielu kategoriach podczas rozdania Orłów w 2022 roku. To było dla mnie niezwykłe odkrycie, że moi koledzy, członkowie Polskiej Akademii Filmowej, potrafili wyjść poza ramy "naszego" filmu. Wsparli produkcję po prostu najlepszą. Zapamiętałam to i cytuję Damiana Kocura, który powiedział: "Żeby zrobić film o ludziach, nie trzeba zrobić filmu o Polakach". Powinniśmy mieć to na uwadze, nie zapominając o naszym kinie polskim, nie zawaham się użyć słowa, narodowym, tworzonym przez naszych, stricte polskich twórców. Natomiast fakt, że polskie ekipy pracują z zagranicznymi reżyserami, jest fantastyczny, bo to jest po prostu świeża krew. Nie jesteśmy zaściankowym krajem. Działamy w międzynarodowej tkance filmowej. Wspaniale, że możemy wplatać w nią swoje nitki. Jeszcze w takich filmach jak "Dziewczyna z igłą". Podobnie było ze "Strefą interesów" i teraz z Jesse'em. Wysyłamy naszych twórców w świat. Udowadniamy, że możemy. Że nie jesteśmy gorsi od amerykańskich ekip. Może nawet jesteśmy lepsi pod pewnymi względami. Mamy bardzo utalentowanych twórców, którzy zasługują, by świat się o nich dowiedział.
Powoli wchodzimy w okres kampanii oscarowej. Niedługo poznamy nominacje do Złotych Globów, za nieco ponad miesiąc do nagród Akademii. Analitycy przewidują, że "Prawdziwy ból" może powalczyć o statuetki w kilku ważnych kategoriach, między innymi za scenariusz oryginalny i drugoplanową rolę Kierana Culkina. Pani również, jako producentka, bierze udział w tym wyścigu po Oscary?
- Mam bardzo ambiwalentny stosunek do tych wyścigów i nagród. Dla mnie ludzie umówili się, że Oscary to są najważniejsze nagrody. Teraz Oscar jest dla wielu twórców szczytem marzeń. Natomiast sam sezon nagród jest ogromnym wysiłkiem i fizycznym, i mentalnym, i także finansowym, bo kampanie oscarowe bardzo dużo kosztują. Ja nie czuję się na razie częścią tego wyścigu. Chociaż Searchlight zaprasza mnie w wiele miejsc, gdzie odbywają się projekcje "Prawdziwego bólu". Natomiast zawsze powtarzam: ja tylko pomagam, żeby dzieło powstało. Jestem przyjacielem twórców. Myślę, że moja wrażliwość pomaga mi, żeby poczuć, co jest dla mnie ważne jako producenta, ale głównie jako człowieka. Nie jestem artystą. Nie piszę, nie maluję, nie śpiewam. Więc znajduję sobie twórców, którzy są takim kanałem, przez który ja mogę przekazać swoją wrażliwość i swoje poglądy na świat. Trochę ich wykorzystuję, ale myślę, że nie mają nic przeciwko temu. W każdym razie będę mocno trzymała kciuki za "Prawdziwy ból". Żeby był nominowany do Oscara, a potem wygrał w chociaż jednej kategorii. Natomiast dla mnie największą radością będzie, jeśli zobaczy go szeroka widownia. Nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. To będzie dla mnie największa nagroda.