Reklama

Emily Blunt: Do miłości bez pośpiechu

- Lubię, kiedy uczucie rozwija się powoli - mówi Emily Blunt. - W większości filmów zakochani już w pierwszej scenie zdzierają z siebie ubrania. Dajmy tej chemii czas!

Tej wiosny 29-letnią Brytyjkę możemy oglądać w dwóch komediach romantycznych, "Połowie szczęścia w Jemenie" i "Jeszcze dłuższych zaręczynach". Istotnie, w żadnej z nich między bohaterami nie dochodzi do gwałtownego wybuchu uczucia. Aktorka, którą mój telefon zastał w jej domu w Los Angeles, wyjaśnia, że w obu scenariuszach urzekło ją właśnie to, że pozwalają miłości oddychać - i dojrzewać.

Pikantniejsza wersja "Kiedy Harry poznał Sally"

Bohaterka Emily z "Jeszcze dłuższych zaręczyn" to Violet Barnes. Na początku filmu wydaje się, że jej historia jest "skazana" na szczęśliwe zakończenie: Violet jest z wzajemnością zakochana w Tomie (Jason Siegel), który oświadcza się jej, zostaje przyjęty i... wtedy właśnie zaczynają się problemy. Powodują one, że okres narzeczeństwa tych dwojga, który początkowo miał trwać krótko, przeciąga się z roku na rok.

Reklama

- To bardzo zabawny film, w dodatku o wiele bardziej odważny obyczajowo, niż większość komedii romantycznych - mówi Blunt. - Przypomina nieco "Kiedy Harry poznał Sally", ale jest znacznie pikantniejszy. To komedia omyłek, której bohaterami jest dwoje zaręczonych ludzi, z coraz to innych powodów przekładających ślub. To on, to znów ona zwleka, by "oddawać się samorealizacji". Widz śledzi związek Violet i Toma na przestrzeni kilku lat i obserwuje zachodzące w nim zmiany. Od osób, które już widziały ten film na przedpremierowych pokazach, słyszę, że jest bardzo prawdziwy.


Sama Blunt, która w 2010 r. wyszła za mąż za aktora Johna Krasinskiego, znanego z serialu "Biuro", nie jest fanką długich zaręczyn.

- Osobiście opowiadam się za krótkim okresem narzeczeństwa - śmieje się do słuchawki. - Wydłużanie go może świadczyć o tym, że istnieje jakiś powód, dla którego narzeczeni zwlekają z legalizacją związku. Dwa lata narzeczeństwa, a o ślubie nie ma mowy? Byłabym mocno zaniepokojona!

Wodne igraszki z Ewanem McGregorem

Z kolei w "Połowie szczęścia w Jemenie" oglądamy Blunt w roli odnoszącej zawodowe sukcesy Harriet Chetwode-Talbot, menedżerki w wielkiej korporacji. I tu również minie sporo czasu zanim Harriet odda swoje serce mężczyźnie z innego świata, ekspertowi w dziedzinie rybołówstwa (Ewan McGregor), którego sama zatrudniła do nietypowego projektu: oto pewien jemeński szejk chce sprowadzić do swojego pustynnego kraju populację łososia...

- Film ten niesie ze sobą piękne przesłanie, którego istotą jest to, że ludzie z różnych zakątków świata są w stanie ze sobą współpracować. Bez względu na to, jaką kulturę reprezentują, w głębi serca są marzycielami. To ważne przesłanie - mówi aktorka.


Dla Blunt najbardziej romantyczna scena z Ewanem McGregorem okazała się również najtrudniejszą...

- Mój Boże, to było coś okropnego - przyznaje bez ogródek. - Nasza scena miłosna miała rozgrywać się w nocą, w wodach rzeki, w której postanowiliśmy popływać. Kręciliśmy ją na planie w Maroku. Niestety, wszyscy zapomnieli o tym, że nocą temperatura na pustyni gwałtownie spada. Nasze wodne igraszki miały być romantyczne i leniwe, tymczasem my cały czas szczękaliśmy zębami. Do tego głębokość wody wynosiła jakieś 60 centymetrów, więc szorowaliśmy siedzeniami po kamienistym dnie.

- Tu właśnie zaczyna się prawdziwe aktorstwo - dodaje ze śmiechem. - Musisz zapomnieć o okolicznościach i przekonać samą siebie, że jest ciepło, romantycznie i w ogóle wspaniale.

Pochwały od Meryl Streep

Ona sama udowodniła swoje aktorskie predyspozycje w wielu filmach, które stosunkowo niedawno gościły na ekranach kin - przede wszystkim tytułową rolą słynnej brytyjskiej królowej w "Młodej Wiktorii" (2009) i w "Diabeł ubiera się u Prady" (2006), gdzie rewelacyjnie zagrała emocjonalnie rozchwianą niewolnicę najnowszych trendów. To właśnie ten artystyczny popis sprawił, że główna gwiazda filmu, trzykrotna laureatka Oscara Meryl Streep, określiła Blunt mianem "jednej z najlepszych aktorek, z jakimi miała okazję pracować".


Owszem, istnieje taki zbiór cech postaci, który można by nazwać "typem Emily Blunt", przyznaje moja rozmówczyni.

- Często grywam kobiety, które dobrze radzą sobie w pracy; które są pełne ciepła, a jednocześnie zasadnicze. Takich kobiet jest na świecie bardzo wiele. W "Jeszcze dłuższych zaręczynach" moja bohaterka zmaga się z prawdziwym wyzwaniem: jak pogodzić pracę z życiem prywatnym? Jak nie stracić ani jednego, ani drugiego? Czasami praca wysuwa się w życiu na plan pierwszy, i to jest niebezpieczne. Wiele kobiet i mężczyzn staje dziś przed takim dylematem. Jak znaleźć czas, żeby to wszystko pogodzić? Osobiście jestem zdania, że nie wolno zaniedbywać żadnego obszaru życia.

- W "Połowie szczęścia (...)" muszę zmierzyć się z innym, też trudnym problemem. Moja postać, Harriet, opłakuje śmierć partnera, który zginął na wojnie. Jednocześnie stara się urzeczywistnić karkołomny projekt zawodowy i broni się przed uczuciem do żonatego kolegi. Żadna z tych postaci nie jest bez skazy, i właśnie to tak mi się podobało.

Jak to się wszystko zaczęło?

Blunt urodziła się w Londynie, jako drugie z czworga dzieci adwokata i nauczycielki. W dzieciństwie przyszła aktorka lekko się jąkała, w związku z czym uczęszczała na zajęcia z technik relaksacyjnych, za pomocą których jej matka miała nadzieję wyleczyć ją z tej przypadłości. Nieoczekiwanie jednak to nie zajęcia, ale przypadek pomógł małej Emily zapanować nad swoim głosem.

- Miałam wtedy dwanaście lat. Nauczycielka powierzyła mi jedną z ról w szkolnym przedstawieniu - wspomina. - Sam fakt, że musiałam używać na scenie innego głosu, sprawił, że przestałam się jąkać. Skupiłam się na udawaniu akcentu, jakim mówi się na północy kraju, i... nagle zaczęłam mówić perfekcyjnie.

W Hurtwood House, elitarnej szkole średniej, do której uczęszczała, Emily poświęcała się nauce śpiewu i gry na wiolonczeli. Postanowiła również studiować aktorstwo. Zadebiutowała w musicalu wystawianym podczas słynnego festiwalu teatralnego The Fringe w Edynburgu. Po debiucie otrzymała kilka propozycji ról w spektaklach, m.in. w sztuce "The Royal Family" u boku samej Judi Dench.

Filmowym debiutem Emily Blunt był film "Boudica" (2003). Po nim przyszły kolejne: "Lato miłości" (2004), "Modliszka" (2006) i przełomowy dla jej kariery "Diabeł ubiera się u Prady" (2006). Od tego czasu aktorka niemal nieustannie gości na ekranach kin - mogliśmy ją oglądać m.in. w "Ja cię kocham, a ty z nim" (2007), "Rozważnych i romantycznych - Klubie miłośników Jane Austen" (2007), "I wszystko lśni" (2008), "Młodej Wiktorii" (2009), "Wilkołaku" (2010), "Władcach umysłów" (2011) i "Muppetach" (2011).

Już niedługo do tej listy dopisze kolejne role - w filmie "Arthur Newman, Golf Pro", w którym występują także Colin Firth i Anne Heche, Blunt zagra kobietę ukrywającą się przed swoją przeszłością w opuszczonym domu. Z kolei w fantastyczno-naukowym thrillerze zatytułowanym "Looper", ukazującym świat mafii przyszłości, Brytyjka pojawi się u boku Josepha Gordona-Levitta i Bruce'a Willisa.

- Nie, żebym miała w tym filmie same sceny akcji, ale od czasu do czasu zdarza mi się wymachiwać bronią - śmieje się aktorka.- Moja bohaterka to naprawdę twarda dziewczyna. Musiałam się nauczyć, jak rąbać drewno i strzelać... Nie powinnam chyba jednak zdradzać zbyt wiele. Zobowiązano mnie do dyskrecji.

Życie prywatne

W życiu prywatnym Blunt jest szczęśliwą żoną aktora Johna Krasinskiego, którego poznała dzięki Anne Hathaway, koleżance z planu "Diabeł ubiera się u Prady", po tym, jak rozpadł się jej kilkuletni związek z piosenkarzem Michaelem Buble. Para pobrała się w 2010 r. - ślub odbył się w posiadłości George'a Clooneya nad włoskim jeziorem Como. - To najlepszy facet na świecie - mówi o mężu aktorka. - Świetnie się bawimy w swoim towarzystwie, a to znaczy bardzo dużo.

Zarówno Blunt, jak i Krasinski doświadczali po ślubie zawodowych wzlotów i upadków. Starają się jednak podchodzić spokojnie do zmiennych kolei losu.

- Uważam, że wykonuję naprawdę magiczny zawód - mówi Emily. - Wiąże się on zarówno z pozytywnymi, jak i negatywnymi konsekwencjami, ale najważniejsza jest sama praca. Twierdzę, że dotychczas życie było dla mnie łaskawe. Oczywiście, zawsze znajdą się ludzie, którzy chcieliby, żeby powinęła ci się noga. Taki już jest ten świat.

- Staram się nie brać na poważnie tego, co myślą inni. Dopóki dostaję role, jest dobrze.

Aktorka zapewnia, że na co dzień nie oddaje się obsesyjnie żadnym rytuałom, w tym także zabiegom upiększającym.

- Ojej - wzdycha. - Najpierw zajadam się bez opamiętania wszystkim, co wpadnie mi w ręce, a potem budzi się we mnie okropne poczucie winy, więc na pewien czas przechodzę na dietę polegającą wyłącznie na piciu soków albo też odpokutowuję swoje grzechy na siłowni. Uważam natomiast, że ludzie, którzy się głodzą, przedstawiają sobą bardzo przykry widok.

- Według mnie, tajemnica piękna tkwi w poczuciu szczęścia. Prawdziwe szczęście ma taką moc, że rozpromienia nas od wewnątrz.

Cindy Pearlman

New York Times

Tłum. Katarzyna Kasińska

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Emily Blunt
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy