Reklama

​Emilia Clarke: Botoks? Nigdy

​Emilia Clarke, brytyjska aktorka znana szerszej widowni jako nieustraszona Daenerys Targaryen z kultowego serialu "Gra o tron", opowiedziała o panującej w branży rozrywkowej presji związanej z młodym wyglądem. Clarke ujawniła, że w wieku 28 lat usłyszała od pewnej kosmetyczki, że powinna poddać się odmładzającym zabiegom. Rada ta doprowadziła ją do szału. "Pokazałam jej drzwi. Dosłownie kazałam jej się wynosić" - wyznała gwiazda.

​Emilia Clarke, brytyjska aktorka znana szerszej widowni jako nieustraszona Daenerys Targaryen z kultowego serialu "Gra o tron", opowiedziała o panującej w branży rozrywkowej presji związanej z młodym wyglądem. Clarke ujawniła, że w wieku 28 lat usłyszała od pewnej kosmetyczki, że powinna poddać się odmładzającym zabiegom. Rada ta doprowadziła ją do szału. "Pokazałam jej drzwi. Dosłownie kazałam jej się wynosić" - wyznała gwiazda.
Emilia Clarke wyznaje, że dbania o urodę nauczyła się od swojej mamy /Samir Hussein/WireImage /Getty Images

Emilia Clarke w najnowszym wywiadzie podzieliła się z fanami swoimi spostrzeżeniami na temat panującego w Hollywood kultu wiecznej młodości i obsesji na punkcie wyglądu. Niezapomniana Matka Smoków z bijącego rekordy popularności serialu "Gra o tron" wyznała, że mimo młodego wieku zdążyła już odczuć na sobie presję związaną ze zwalczaniem najmniejszych oznak starzenia. Opowiadając o najlepszych i najdziwniejszych urodowych poradach, jakie zdarzyło się jej otrzymać, Clarke opisała sytuację z udziałem pewnej specjalistki, która zasugerowała jej, że powinna poddać się odmładzającym zabiegom.

"Kiedyś usłyszałam od kosmetyczki, że powinnam wstrzyknąć sobie botoks. Pokazałam jej drzwi. Dosłownie kazałam jej się wynosić. Miałam wtedy 28 lat" - ujawniła aktorka w rozmowie z brytyjskim magazynem "Elle". Gwiazda wyznała również, że na skutek lansowania w mediach społecznościowych nierealistycznych wzorców piękna, wiele kobiet wpada w obsesję na punkcie wyglądu swojej twarzy.

Reklama

"Myślę, że w tym nowym świecie potwornie nieskazitelnych selfies i wypaczonej autentyczności każda z nas pragnie mieć olśniewającą skórę. Ale ma to również wymiar praktyczny. Budząc się rano, chciałybyśmy spojrzeć w lustro i powiedzieć: 'Ok, tak jest dobrze, nie muszę się malować'" - zaznaczyła gwiazda.

Clarke przyznała jednak, że niektóre z zasłyszanych rad okazały się pomocne. Jedną z takich wskazówek był trik z użyciem schłodzonych łyżeczek, dzięki któremu można błyskawicznie pozbyć się opuchlizny w okolicach oczu. "Kiedyś ktoś mi powiedział, żebym po nieprzespanej nocy włożyła łyżeczki do lodówki, a następnie po paru minutach przykładała je do powiek, by zmniejszyć obrzęk. Chociaż na początku nie mogłam uwierzyć w skuteczność tej sztuczki, okazało się, że to naprawdę działa" - ujawniła Clarke.

I dodała, że dbania o urodę nauczyła się od swojej mamy, która wpoiła jej zasady prawidłowej pielęgnacji. "Odkąd pamiętam zawsze mówiła mi, żebym codziennie oczyszczała, tonizowała i nawilżała skórę" - stwierdziła.

Choć aktorka zdaje sobie sprawę z panującej w branży filmowej obsesji na punkcie młodego wyglądu, sama stara się jej nie ulegać. Pojawiające się na twarzy oznaki starzenia są bowiem dla niej symbolem doświadczeń, które zdobyła i życiowej mądrości, którą z wiekiem nabywa.

"Mając 34 lata, jestem mądrzejsza, bardziej inteligentna, doświadczona i dumna z samej siebie. Jeśli moja twarz ma odzwierciedlać czas, który spędziłam na Ziemi, jestem na to gotowa. Kiedy patrzę na te wszystkie dojrzałe, niesamowicie piękne aktorki, myślę sobie, że starzejąca się skóra jest niesamowicie elegancka i szlachetna. Niektórzy mogą stwierdzić, że w moim wieku nie powinnam w ogóle mówić o starzeniu, ale uwierzcie - mam już zmarszczki na czole" - podsumowała Clarke.

PAP life
Dowiedz się więcej na temat: Emilia Clarke
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy