Elżbieta Starostecka: Zniknęła na 20 lat
Pytana czy od dziecka marzyła o aktorskiej karierze, zawsze odpowiada, że nawet nie miała śmiałości.
Urodzona 6 października 1943 roku we wsi Rogi w powiecie radomszczańskim Elżbieta Starostecka wychowała się w Gliwicach. Była nieśmiałym dzieckiem. Jako nastolatka fascynowała się francuskim, włoskim i rosyjskim kinem. Miały na nią tak ogromny wpływ, że po obejrzeniu "La strady" Felliniego nawet nie przespała kilku nocy. W liceum spróbowała swoich sił w konkursach recytatorskich.
Podczas jednego z nich zobaczył ją śląski aktor teatralny Lech Zarzycki i kategorycznie stwierdził, że powinna zdawać do szkoły teatralnej. Pomógł jej przygotować repertuar na egzamin. Nie mylił się. Do łódzkiej Filmówki dostała się za pierwszym razem. Ukończyła ją z wyróżnieniem w 1965 roku.
Na ekranie zadebiutowała rok wcześniej w filmie "Koniec naszego świata". Posypały się kolejne propozycje, wystąpiła m.in. w "Lalce" Wojciecha Jerzego Hasa, "Piekło i Niebo" Stanisława Różewicza, "Rzeczpospolita babska", "Czarne chmury".
W 1976 roku zagrała Stefanię Rudecką w "Trędowatej" Jerzego Hoffmana, a rok później w filmie "Noce i dnie" (potem w telewizyjnej wersji kinowego hitu). Te dwie role przyniosły jej ogromną popularność. Ale samej aktorce najwięcej zawodowej satysfakcji, jak twierdzi, dała główna rola w serialu niemieckim "Hotel Polanów i jego goście".
W pierwszych scenach grała 18-letnią dziewczynę, a w ostatnich 60-latkę, umierającą w obozie koncentracyjnym. W 1993 roku była na szczycie, zagrała Wandę w "Przypadku Pekosińskiego" i... zniknęła z ekranów, by pojawić się po prawie 20 latach.
Skupiła się na rodzinie i dzieciach, których z kompozytorem Włodzimierzem Korczem mają dwoje. Realizowała się w teatrze. Wybrała życie z dala od blasku fleszy. - Wolę spokojne życie niż sławę - mówi. - Nie chcę wzbudzać zainteresowania. Nigdy nie chciałam być gwiazdą, bo to nie dla mnie - dodaje.
RB