Ellen Burstyn: Zawsze w formie
Mimo że jest nestorką aktorstwa, to zawodowej aktywności mogłaby jej pozazdrościć niejedna znacznie młodsza koleżanka po fachu. Podobnie zresztą jak urody, talentu i pozycji w hollywoodzkim światku. Z okazji 80. urodzin przypominamy najlepsze role Ellen Burstyn.
Zanim Burstyn została aktorką parała się różnych zajęć. Była kelnerką, modelką, a nawet występowała jako showgirl. W 1957 roku zadebiutowała na Broadwayu, a potem przez długie lata związała się z formatami telewizyjnymi. Była gwiazdą serialu "Doktorzy", ale pojawiła się też w takich produkcjach, jak: "Perry Mason", "Maverick", "Gunsmoke" czy "Laramie".
Przełomem w jej karierze okazał się występ w słynnym "Ostatnim seansie filmowym" (1971). W filmie Petera Bogdanovicha Burstyn wcieliła się w Lois Farrow, matkę granej przez Cybil Shepherd Jacy, niegdysiejszą miejscową piękność, która romansowała z Samem, właścicielem kina, w którym główni bohaterowie: Sonny Crawford i Duane Jackson (Timothy Bottoms, Jeff Bridges) spędzają większość czasu. Co ciekawe, Burstyn przymierzana była do trzech ról w "Ostatnim seansie filmowym". Oprócz Lois mogła także zagrać kelnerkę Genevieve i żonę trenera szkolnej drużyny futbolu amerykańskiego, Ruth Popper. Bogdanovich był nią tak zachwycony podczas castingów, że pozwolił jej wybrać dla siebie którąś z nich. Burstyn zdecydowała się na Lois , bo uznała ją za najbardziej interesującą, dającą jej największe możliwości zaprezentowania warsztatu.
Za swoją kreację otrzymała co prawda nominację do Oscara w kategorii najlepsza żeńska rola drugoplanowa, ale przegrała rywalizację z Cloris Leachman, która wcieliła się... właśnie w Ruth Popper ("Ostatni seans filmowy" zdobył ostatecznie dwie statuetki, także dla Bena Johnsona, który zagrał Sama). Burstyn później wielokrotnie musiała się zastanawiać, czy gdyby to ona zagrała Ruth, triumfowałaby na oscarowej gali w 1972 roku.
Krótko po udziale w obrazie Bogdanovicha aktorka wystąpiła u boku Jacka Nicholsona w filmie "Król Marvin Gardens" (1973), ale cały świat usłyszał o niej dokładnie rok później za sprawą głównej roli w jednym z najsłynniejszych horrorów w historii kina. Co prawda w Chris MacNeil w słynnym "Egzorcyście" Williama Friedkina miały się początkowo wcielić Jane Fonda, Shirley MacLaine, Anne Bancroft lub Audrey Hepburn (ta ostatnia zgodziła się, ale pod warunkiem, że film kręcony będzie w... Rzymie), ale ostatecznie rolę otrzymała Burstyn.
Ona też miała jeden warunek (chciała, by usunięto jedną z kwestii jej bohaterki - chodziło mianowicie o zdanie "Wierzę w szatana!"), który w odróżnieniu od tego Hepburn spełniono. Gdyby jednak wiedziała, co czeka ją na planie, pewnie nie byłaby aż tak uległa. W trakcie zdjęć Friedkin do tego stopnia chciał, aby aktorzy zachowywali się naturalnie, że strzelał z broni za ich plecami, aby uzyskać jak najprawdziwszy efekt strachu (podobno uderzył również jednego z aktorów w twarz chwilę przed włączeniem kamery). Co do Burstyn, to wraz z Lindą Blair związał je i kazał reszcie ekipy na nie wrzeszczeć. Aktorka doznała również niewielkiego urazu kręgosłupa w czasie kręcenia sceny, gdy jej bohaterka jest odrzucana od łóżka swojej córki. Reżyser musiał być jednak zadowolony, bo dzięki temu wydany przez nią krzyk był autentyczny - w końcu spowodowany prawdziwym bólem.
Poświęcenia się jednak opłaciły. "Egzorcysta" z miejsca stał się kinowym przebojem, co nie przeszkodziło mu także w osiągnięciu bardzo wysokich walorów artystycznych. Film nominowano do Oscara w dziesięciu kategoriach, w tym Burstyn za najlepszą główną rolę żeńską (ostatecznie dzieło Friedkina nagrodzono za najlepszy scenariusz adaptowany i dźwięk).
Pokrytą 24-karatowym złotem statuetkę przedstawiającą rycerza opierającego się na dwuręcznym mieczu i stojącego na rolce filmu udało się zdobyć Burstyn dopiero za trzecim razem. Podobnie jak w wypadku "Egzorcysty", gdzie grała aktorkę, tym razem również wykorzystała swoje doświadczenia pozaekranowe. W filmie "Alicja już tu nie mieszka" (1974) Martina Scorsese wcieliła się bowiem w tytułową postać, kelnerkę, która po śmierci męża sama musi zadbać o wychowanie swojego 12-letniego syna.
Jej bohaterka wyrusza do Kalifornii, gdzie zamierza rozpocząć karierę piosenkarską. I choć po drodze spotka ją wiele niepowodzeń i rozczarowań, Alicja wciąż głęboko wierzy w to, co zaplanowała i jest gotowa zrobić wszystko, aby jej syn miał prawdziwy dom. Obraz stał się kolejnym przebojem w karierze aktorki, a sama Burstyn wyznała później, że zagrała w produkcji Scorsese, gdyż chciała wreszcie wystąpić w filmie innego typu: "Takim, gdzie wydarzenia prezentowane są z punktu widzenia kobiety. Ale takiej, którą rozpoznaję, którą znam. I nie tylko ja, ale także moi przyjaciele, wszyscy przechodziliśmy przecież wówczas przez to samo". Na scenariusz "Alicji..." natrafił agent Burstyn, aktorce bardzo się on spodobał, dlatego zabiegała w wytwórni Warner Bros., aby zgodziła się go zrealizować. Co istotne, gwiazda sama miała zdecydować, kto ma to nakręcić!
"Powiedziałam im, że nie wiem, ale chcę kogoś nowego i młodego. Spytałam Francisa Forda Coppoli, czy mi kogoś poleci, a on kazał mi obejrzeć 'Ulice nędzy' (pierwszy pełnometrażowy film Scorsese - przyp. red.). To było właśnie to coś, czego 'Alicja' potrzebowała" - wspominała po latach Burstyn, jednocześnie chwaląc swoją współpracę z reżyserem ("To było jedno z najlepszych doświadczeń w moim życiu"), dla którego był to pierwszy hollywoodzki projekt.
W kolejnym roku aktorka odrzuciła rolę w "Locie nad kukułczym gniazdem" (1975), ponieważ musiała zająć się chorym partnerem (Burstyn była trzykrotnie zamężna: z Williamem Alexandrem, Paulem Robertsem i Neilem Burstynem), a angaż otrzymała ostatecznie Louise Fletcher, która za kreację pielęgniarki Mildred Ratched w produkcji Milosa Formana otrzymała Oscara.
Burstyn przyjęła za to rolę u boku Alana Aldy w dramacie "Za rok o tej samej porze" (1978). Wcieliła się tam w matkę trojga dzieci, która w kalifornijskim uzdrowisku poznaje przypadkiem żonatego księgowego. Para zakochuje się w sobie, ale z oczywistych względów nie może być razem. Bohaterowie postanawiają jednak spotykać się co roku, w tym samym hotelu, by wspólnie spędzić weekend. Pięć spotkań pokazanych w filmie obejmuje 26 lat tej osobliwej znajomości, w czasie której zmieniają się zarówno sami kochankowie, jak i otaczający ich świat.
Ostatnią ważną kreacją Burstyn w tamtym okresie była natomiast rola w filmie Daniela Petrie "Resurrection" (1980), opowiadającym historię kobiety, która wychodzi cało z wypadku samochodowego, w którym ginie jej mąż, ale uświadamia sobie, że nabyła po nim dar uzdrawiania ludzi. Staje się dzięki temu nadzieją dla osób desperacko marzących o ratunku, a jednocześnie ważnym ogniwem w kontekście konfliktów fanatyków religijnych ze sceptykami.
Choć lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte nie obfitowały w zbyt wiele interesujących propozycji aktorskich dla Burstyn, gwiazda nie zniknęła zupełnie z ekranu, pojawiając się m.in. w serialu telewizyjnym "Ellen Burstyn Show". Z niewiadomych przyczyn po przekroczeniu 50. roku życia przyszło jej jednak wcielać się w niemal wyłącznie drugoplanowe role (choć trzeba przyznać, że nawet obecnie - mając lat 80 - wciąż występuje w kilku filmach rocznie).
Swego rodzaju wyjątkiem od tej reguły była rola artystki w znakomitym obrazie Darrena Aronofskyego "Requiem dla snu" (2000). W adaptacji powieści Huberta Selby'ego Jr., będącej historią czwórki bohaterów, dla których używki stają się ucieczką przed otaczającą rzeczywistością, aktorka wcieliła się w Sarę Goldfarb, samotną i starzejącą się kobietę, która po otrzymaniu propozycji występu w ulubionym show, rozpoczyna walkę z nadwagą, aby dobrze wypaść w telewizji. Szybko uzależnia się od "dieta-cud" pigułek, w konsekwencji lądując w szpitalu na oddziale psychiatrycznym. Nadziei na ratunek nie ma dla niej żadnej, bo jej jedyny krewny, syn Harry (Jared Leto), sam jest narkomanem żyjącym marzeniami.
Oprócz występów w filmach kinowych, Burstyn często pojawia się również w serialach i filmach telewizyjnych (m.in. ma na koncie nagrodę Emmy za najlepszy gościnny występ w serialu dramatycznym), a widzowie mogli ją oglądać w takich produkcjach, jak "Prawo i bezprawie", "Trzy na jednego" czy "Political Animals". O jej wysokiej pozycji i szacunku, jakim się cieszy w "fabryce snów" świadczy także fakt, że jako pierwsza kobieta została prezesem związku aktorów.
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!