Reklama

EFF: Kino według ustaleń Unii Europejskiej

Ostatni dzień odbywającego się w krakowskim kinie Ars Europejskiego Festiwalu Filmowego zdominowało kino hiszpańskie. Zarówno "My, niżej podpisani", jak i "Życie ukryte w słowach" z Timem Robbinsem przyniosły pewne odpowiedzi na pytanie o istotę oraz status współczesnego kina europejskiego. Niestety jego pułapką okazuje się coraz częściej uleganie pewnej ideologii. Europejskości.

Nad obecnym kinem hiszpańskim czuwa jeden patron - najbardziej znany na świecie reżyser półwyspu Iberyjskiego - Pedro Almodovar. W "My, niżej podpisani" pojawia się pod koniec filmu, w dokumentalnych sekwencjach z odbywającego się w Madrycie protestu przeciwko wojnie w Iraku. Z kolei "Życie ukryte w słowach" rozpoczyna się od nazwiska twórcy "Wszystko o mojej matce" - jest on bowiem jednym z producentów tego obrazu. To nie jedyny wspólny mianownik obydwu hiszpańskich produkcji, jednak filmy te o wiele więcej dzieli niż łączy. "My, niżej podpisani" to tacy hiszpańscy "Aktorzy prowincjonalni" - opowieść o przygotowaniach pewnej grupy teatralnej do premiery "Sztuki bez tytułu" Federico Garcii Lorki.

Reklama

Zarówno w przypadku filmu Agnieszki Holland, jak i obrazu Joaquína Oristrella, portret środowiska aktorskiego to tylko pretekst do ukazania walki o wolność. W "Aktorach prowincjonalnych" chodziło o wolność słowa, bohaterowie "My, niżej podpisani" walczą o prawo aktora do wyrażania poglądów politycznych, w tym konkretnym przypadku chodzi o sprzeciw środowiska aktorskiego wobec ataku USA na Irak. Niestety w filmie Oistrella zawodzi tak przewrotnie wykorzystana w filmie Holland żelazna czechowowska zasada dramaturgii teatralnej - powieszona w pierwszym akcie strzelba, musi wystrzelić pod koniec sztuki.

Niewypał filmu "My, niżej podpisani" wiąże się z wadliwością strzelby: pomysł z wykorzystaniem w historii o aktorach dyżurnego politycznego tematu sprzeciwu wobec wojny w Iraku nie może chwycić; razi bowiem zbytnią publicystyką. Jedyna nauka z filmu "My, niżej podpisani" jest taka, że Lorka był wizjonerem - jego "Sztuka bez tytułu" idealnie formułuje bowiem dylematy politycznego zaangażowania współczesnych artystów. "Życie ukryte w słowach" to z kolei przykład współpracy kinematografii europejskiej z amerykańską. Film Isabel Coixet nakręcony został bowiem po angielsku, a w głównej roli wystąpił amerykański aktor Tim Robbins. Jedynym hiszpańskim akcentem tego filmu jest hiszpańska muzyka, którą puszcza sobie do gotowania pewien kucharz (grany chociaż przez hiszpańskiego aktora). Co ciekawe, Almodovar, który wyprodukował film Coixet, ani razu nie dał się skusić na zrealizowanie filmu w języku angielskim.

"Życie ukryte w słowach" opowiada historię niezwykłej relacji poparzonego w wypadku na platformie wiertniczej Tima Robbinsa i opiekującej się nim pielęgniarki (pamiętna z "Nie wracaj w te strony" Wima Wendersa - Sarah Polley). Do kiedy film Coixet skupia się na intymnej relacji pacjenta i pielęgniarki, pozostaje ciekawym, pomysłowo zrealizowanym i świetnie zagranym dramatem miłosnym.

Kiedy jednak okazuje się, że tłumiąca w sobie traumatyczne przeżycia pielęgniarka - jest ofiarą wojny w byłej Jugosławii, zastanawiamy się, czy naprawdę brakuje już filmowcom innych fabularnych wytrychów. Film Coixet bowiem staje się od tego momentu niczym nie różniącą się od reklamy społecznej ulotką: "pamiętajmy o bałkańskim ludobójstwie". Czy naprawdę żaden współczesny bohater nie może przez 90 minut swego filmu nie wspomnieć o stosunku do wojny w Iraku, nie wyrazić opinii na temat gwałtów na kobietach podczas wojny w Jugosławii, czy nie obawiać się ataku terrorystycznego?

Okazuje się, że może a jest nim główna postać nagrodzonego przez jury konkursu tegorocznego Europejskiego Festiwalu Filmowego belgijsko-francuskiego filmu "Ultranova". Dimitri to żyjący z dala od świata problemów polityków typowy dla kina Jima Jarmuscha outsider. W jego świecie nie ma miejsca na Irak, na Bośnię, na Ruandę ani na George'a W. Busha. Reżyser "Ultranovy" Bouli Lanners w konsekwentny sposób, unikając wielkich tematów, stworzył przejmujący, liryczny film o samotności i to nawet nie w wielkim mieście, tylko w małym, prowincjonalnym miasteczku, które jedna z bohaterek filmu określa "zapadłą dziurą".

Jest w tym coś w filmów Islandczyka Dagura Kari, pobrzmiewa tu echo dokonań Fińczyka Aki Kaurismakiego, a przede wszystkim "Ultranova" nie sprawia wrażenia, jakby napisana została z myślą o pieniądzach z europejskich instytucji kulturalnych. Obydwa hiszpańskie filmy sprawiają bowiem wrażenie, jakby zrealizowane zostały na zamówienie i według ustaleń urzędników Unii Europejskiej.

Tomasz Bielenia, Kraków

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: film | kino
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy