"Dziewięć i pół tygodnia": Od finansowej klapy do dzieła kultowego
Przed Anastasią Steele i Christianem Greyem była inna para, której sadomasochistyczne praktyki rozpalały wyobraźnię widzów. W filmie „Dziewięć i pół tygodnia” młoda kobieta ulega przystojnemu maklerowi Johnowi Grayowi, który wprowadza ją do świata seksualnych perwersji. Chociaż film pierwotnie okazał się finansową klapą, w kolejnych latach stał się dziełem kultowym. 14 lutego 2021 roku mija dokładnie 35 lat od jego premiery.
"Dziewięć i pół tygodnia" było adaptacją książki Ingeborg Day pod tym samym tytułem. Oparty na rzekomo prawdziwym romansie, który ostatecznie doprowadził autorkę do załamania nerwowego, pierwowzór filmu ukazał się w 1978 roku. Gdy rozpoczęto prace nad adaptacją, szybko zwrócono uwagę na pesymistyczny i odrzucający wydźwięk książki. Bohaterka jest w niej zmuszana przez swego kochanka do przestępstw, następnie zostaje zgwałcona, a pod koniec trafia do szpitala psychiatrycznego, którego miała już nigdy nie opuścić. Trójka scenarzystów, w tym Zalman King - późniejszy twórca "Dzikiej orchidei" (1989) i "Pamiętnika czerwonego pantofelka" (1992) - zdecydowała, że elementy psychologiczne zostaną złagodzone, natomiast na pierwszym planie znajdą się wątki erotyczne.
Na stanowisku reżysera obsadzono Brytyjczyka Adriana Lyne’a, który zwrócił na siebie uwagę filmem muzycznym "Flashdance" (1983), a w przyszłości miał odpowiadać między innymi za "Fatalne zauroczenie" (1987) i "Drabinę Jakubową" (1990). Z kolei w kochanków wcielili się Kim Basinger i Mickey Rourke. Aktorka, która zaczęła właśnie odnosić pierwsze sukcesy w Hollywood, była od początku pierwszym i jedynym wyborem Lyne’a. Rourke miał już za sobą uznane role w "Diner" (1982) Barry’ego Levinsona i "Rumble Fish" (1983) Francisa Forda Coppoli, jednak wciąż był niechętnie obsadzany w pierwszym planie. "Z Mickeyem zawsze jest zabawniej" - wspominał Lyne w wywiadzie dla "The Hollywood Reporter". "Scena, w której je spaghetti - nigdy nie widziałem, żeby ktoś włożył sobie do ust tyle makaronu".
Film skupiał się na romansie między Johnem Grayem (Mickey Rourke), odnoszącym sukcesy maklerem z Wall Street, i Elizabeth McGraw (Kim Basinger), pracownicą nowojorskiej galerii sztuki. Ich relacja ogranicza się do seksualnych eksperymentów, w pewnym momencie zahaczających o sadomasochizm. John unika dzielenia się z Elizabeth jakimikolwiek osobistymi informacjami, a jego wymyślne praktyki zmuszają kobietę do przekraczania kolejnych granic. Odbija się to negatywnie na jej zdrowiu psychicznym. Ich romans trwa tytułowych dziewięć i pół tygodnia.
Film miał duże kłopoty z dystrybucją, a jego premiera była wielokrotnie przesuwana. Problemy zaczęły się już trzy dni przed rozpoczęciem zdjęć w 1984 roku. Wtedy z rozpowszechniania obrazu wycofała się wytwórnia Tri-Star Pictures, jako oficjalny powód przedstawiając różnice artystyczne. W rzeczywistości chodziło jednak o liczne sceny erotyczne, które wytwórnia chciała jak najbardziej złagodzić. Produkcja została uratowana przez Producers Sales Organization zaledwie dwie doby później. Zdjęcia trwały od kwietnia do sierpnia 1984 roku.
"Dziewięć i pół tygodnia" miało pierwotnie ukazać się w 1985 roku, jednak premierę ponownie przesunięto, tym razem z powodu niezadowalających reakcji podczas pokazów próbnych. Lyne spędził dużo czasu przy stole montażowym. Pierwsza wersja filmu trwała aż pięć godzin. Niestety, gdy udało mu się skrócić metraż, reakcje widzów testowych nie były zadowalające. Reżyser wspominał, że ludzie byli rozgoryczeni seansem i często krzyczeli najgorsze rzeczy w kierunku ekranu. Chociaż kolejne pokazy były dalekie od sukcesu, Lyne zauważył, że część osób wracała do kina, mimo że film skrajnie im się nie podobał. "Chcemy go zrozumieć" - usłyszał od jednego z nich. Produkcja wróciła na stół montażowy, a jej premiera odbyła się ostatecznie w lutym 1986 roku.
Lyne postanowił kręcić film chronologicznie, by wiarygodniej ukazać pogarszający się stan Elizabeth. By przemiana bohaterki wypadła wiarygodnie, reżyser zdecydował się na niecodzienny i moralnie niewybaczalny zabieg. Nie pozwalał Basinger i Rourke’owi kontaktować się poza planem filmowym. Zamiast tego Lyne przekazywał aktorce plotki dotyczące jej kolegi planu, by nastawić ją do niego pozytywnie lub negatywnie.
Raz, by wprowadzić aktorkę w odpowiedni nastrój i na wyraźne życzenie reżysera, aktor złapał brutalnie swoją koleżankę z planu za ramię i nie puszczał, póki ta nie zaczęła płakać. Lyne chciał, by jej osobiste odczucia były widoczne także w jej grze. "To nie była manipulacja, próbowałem pomóc" - tłumaczył się później twórca "Fatalnego zauroczenia". Rourke tymczasem otrzymywał od niego zwyczajne uwagi, zawsze mógł się z nim także skonsultować. Chociaż po premierze filmu Basinger stwierdziła, że "Dziewięć i pół tygodnia" uczyniło z niej prawdziwą aktorkę, później nie szczędziła gorzkich słów pod adresem Lyne’a.
Film "Dziewięć i pół tygodnia" nie stał się kinowym hitem. Przy budżecie 17 milionów dolarów, zawyżonym z powodu przedłużającej się postprodukcji, produkcja zarobiła zaledwie 6,7 miliona. Obraz radził sobie o wiele lepiej na zagranicznych rynkach, niespodziewanym sukcesem okazała się także jego ścieżka dźwiękowa oraz późniejsze wydanie produkcji na kasetach wideo. Dzięki nim ostateczny przychód przekroczył sto milionów dolarów. Recenzje były średnie. Pozytywną opinię wystawił między innymi Roger Ebert, nestor amerykańskiej krytyki filmowej. Według niego film wskazywał, że "ludzka osobowość jest czymś nieporównywalnie głębszym, wrażliwszym i bardziej erotycznym [od seksualnych eksperymentów]". Produkcja doczekała się sequela pod tytułem "Następne dziewięć i pół tygodnia" (1997), w którym Rourke powtórzył swoją rolę, oraz prequela "Pierwsze dziewięć i pół tygodnia" (1998). Oba nie miały premiery kinowej, zostały od razu wydane na kasetach wideo.