"Don Jon": Analiza współczesnego maczyzmu
- Mam nadzieję, że "Don Jon" osiągnie założone cele: zapewni widzom rozrywkę, rozśmieszy ich i być może zainspiruje ich do przemyśleń na temat intymności. Ta historia, pokazuje, jak nawiązujemy łączącą nas nić porozumienia i dlaczego to uczucie jest lepsze, niż cokolwiek innego - przekonuje reżyser filmu Joseph Gordon-Levitt.
Joseph Gordon-Levitt nie należy do twórców, którzy owijają w bawełnę. W swojej prowokacyjnej (w USA oznaczonej kategorią "R" - Restricted) i odważnej komedii "Don Jon" scenarzysta, reżyser i aktor porusza kontrowersyjne tematy - jeden po drugim: uprzedmiotowienie, intymność, współczesna medialna rzeczywistość.
Pokazuje je w bezpośredni, ale subtelny sposób, który charakteryzuje także jego aktorską karierę, bez względu na to, czy gra nieszczęśliwie zakochanego outsidera w "500 dni miłości", mężczyznę, który pokonuje raka w "50/50", czy policjanta o stalowych nerwach w "Mroczny Rycerz Powstaje". "Don Jon" to szczera i zabawna analiza współczesnego amerykańskiego maczyzmu.
Mimo, że "Don Jon" jako jeden z pierwszych filmów w amerykańskim kinie mainstreamowym dostrzega pornografię i powody dla których ludzie zaczynają - i nie przestają - jej oglądać. Sam reżyser podkreśla, że jego debiut nie jest wcale o porno. "Chciałem zrobić love story" - mówi - "Jednak zaobserwowałem, że często na przeszkodzie miłości staje przedmiotowe traktowanie drugiej osoby".
Reżyserowi, który odniósł już sukces i zdobył sławę jako aktor, nie jest obcy temat taki jak uprzedmiotowienie ciała ludzkiego, w szczególności przez media. "Być może chciałem o tym opowiedzieć, bo sam też nie raz się tak czułem" - mówi. "Ale zdarza się to każdemu, również moim znajomych spoza Hollywood. Stawiamy wobec siebie oczekiwania i zamiast traktować się jak odrębne jednostki, słuchać się nawzajem, uwielbiamy się szufladkować".
"Chciałem też porównać filmy pornograficzne do pozostałych współczesnych mediów, nawet tych najbardziej mainstreamowych" - opowiada reżyser. "Widujemy pornografię na co dzień w filmach, programach telewizyjnych, a w szczególności w reklamach. Osoba, najczęściej kobieta, zredukowana jest do poziomu przedmiotu - obiektu seksualnego. Niezależnie od tego, czy dany film jest zaklasyfikowany jako porno, czy nie, przekaz jest ten sam. To właśnie chciałem pokazać i ośmieszyć".
Główny bohater filmu artysty - tytułowy Jon, uprzedmiatawia kobiety nałogowo, oglądając w internecie porno. Jego dziewczyna, Barbara (Scarlett Johansson) ma jednak zgoła inne fantazje. Olśniewająco piękna katoliczka (która sama wcale nie jest świętoszkiem) jest przekonana, że wie, jak powinien wyglądać związek, a swoją wiedzę czerpie z hollywoodzkich romansów.
"Kobietom od dziecka wpaja się, jaki powinien być mężczyzna idealny - niezależnie, czy wizja ta pochodzi z filmów, od rodziców czy z bajek" - mówi Johansson. - "Zatem w ten sam sposób w jaki Jon ucieka od rzeczywistości, tworząc swoją fantazję, Barbara wyobraża sobie idealną przyszłość, idealne życie, idealnego mężczyznę, idealną rodzinę. Wśród jej ideałów nie ma miejsca na ludzkie emocje".
"Tego typu oczekiwania są nam wpajane z każdej możliwej strony" - dodaje Gordon-Levitt. - "Uczymy się ich od naszych rodzin, przyjaciół, słyszymy w kościele, a przede wszystkim z różnych rodzajów mediów. To najbardziej mnie fascynuje".
Dla Gordona-Levitta to wzajemne uprzedmiatawianie jest sednem historii miłosnej pokazanej w filmie. "Pomyślałem, że love story o związku faceta, który ogląda za dużo filmów pornograficznych i dziewczyny, która ogląda za dużo hollywoodzkich romansideł będzie przezabawna. Tak się to wszystko zaczęło".
"Ten film to studium charakterów, nie znajdziecie w nim eksplozji, pościgów samochodowych czy scen w przestrzeni kosmicznej. Od początku czułem, że jestem w stanie go zrealizować, mając nad nim pełną artystyczną kontrolę" - tłumaczy reżyser.
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!