Reklama

Czy miłość to grzech?

21 sierpnia do polskich kin wejdzie "Meteora", której główni bohaterowie - mnich i zakonnica - rozdarci są między uczuciem a powołaniem. O filmie opowiada odtwórca głównej roli, Theo Alexander.

Choć ma dyplom z biznesu na Uniwersytecie w Bostonie, postanowił zostać aktorem. Jako Theo Zouboulidis zagrał w "El Greco" Yannisa Smaragdisa, a potem w pojedynczych odcinkach kilku amerykańskich seriali, takich jak "CSI: Kryminalne zagadki Nowego Jorku" i "Gdzie pachną stokrotki".

Jednak rozpoznawalny stał się dopiero dzięki roli wampira Talbota w trzecim sezonie serialu "Czysta krew". Ostatnio wystąpił w "Meteorze" wyreżyserowanej przez swojego rodaka, Spirosa Stathoulopoulosa, pokazywanej w konkursie głównym na Berlinale 2012. Alexander jest również współproducentem tego filmu.

Reklama

W Tesalii w środkowej Grecji, położone na szczycie filarów z piaskowca, znajdują się dwa klasztory. Wyglądają, jakby były zawieszone między niebem a ziemią...

Pod nimi, w dolinie toczy się zwyczajne życie wypełnione pracą i gwarem - mocny kontrast w stosunku do ascetycznego, przepełnionego pobożnością i ciszą klasztornego świata. Młody mnich Theodoros i zakonnica Urania postanowili poświęcić życie Bogu i surowym praktykom religijnym. Ale rodzące się między nimi uczucie stawia ich dotychczasowe wybory pod znakiem zapytania. Rozdarci pomiędzy duchowym powołaniem i zwykłymi ludzkimi pragnieniami muszą zdecydować, którą ścieżkę wybrać...

"Meteora" Spirosa Stathoulopoulosa to piękna opowieść o wierze, w której trudno wytrwać, kiedy pojawia się miłość.

Jak poznałeś Spirosa Stathoulopoulosa?

Theo Alexander: - Mój tata opowiedział mi o pewnym pół Greku, pół Kolumbijczyku, którego pierwszy film wylądował w Cannes. 'Musisz go namierzyć' - powiedział. Następnego dnia wysłałem więc do niego e-mail, gratulując mu filmu. W zasadzie chciałem się tylko przywitać. Traf chciał, że Spiros był w tym czasie w Los Angeles, więc zaproponował spotkanie. W miarę jak się poznawaliśmy, zdawaliśmy sobie sprawę, że gramy do tej samej bramki. To wielka przyjemność spotkać ludzi, którzy myślą tak ja ty. Powiedziałem mu, że 'PVC-1' jest dla mnie wspaniałym przykładem, jak można zrobić coś z niczego... Wyobrażasz to sobie? On po prostu poszedł do dżungli i zrobił ten fantastyczny film praktycznie bez pieniędzy. Niestety, tak się rzeczy mają. Nikt nie przyjdzie i nie da ci twojej wielkiej szansy. Sam musisz o siebie walczyć.

A jak to się stało, że nakręciliście razem film?

- Pomysł pojawił się ponad rok po naszym pierwszym spotkaniu. Spiros był właśnie na etapie czytania scenariuszy, chcąc zadebiutować w Hollywood... Pewnego dnia zadzwonił do mnie i zapytał: 'Masz czas? Bo robimy film o mnichu i mniszce w klasztorach Meteory'. Przyjechał do Los Angeles i rozpoczął pracę nad scenariuszem razem z innym naszym przyjacielem, Asimakisem Pagidasem. Chcieliśmy opowiedzieć tę historię w sposób zupełnie niekonwencjonalny. Scenariusz stanowiła seria 30 storyboardów, 30 scen, które tworzyły łuk narracji, ale nadal pozostawiały przestrzeń dla improwizacji. Napisanie scenariusza trwało około czterech miesięcy i zatrzymaliśmy go w całości dla siebie. Nie pokazywaliśmy go nikomu, nie szukaliśmy finansowania, zdecydowaliśmy się zrobić to na własną rękę.

Jak wyglądały zdjęcia?

- To była kompletna partyzantka! Udaliśmy się w góry, szukając odpowiedniej lokalizacji i jak tylko natknęliśmy się na coś ciekawego, Spiros mówił: 'Czekajcie, nakręćmy to'. Cały czas musiałem być gotowy do grania. Od wschodu do zachodu słońca szukaliśmy miejsc, które będą dobrze wyglądać w kadrze. Cały film nakręciliśmy w 21 dni przy naturalnym świetle i za bardzo małe pieniądze. Gdy zadzwoniłem do mojej przyjaciółki Yolandy Markopoulou z pytaniem, czy zostanie naszym kierownikiem produkcji, nie mieliśmy nic, nawet odtwórczyni głównej roli. Nie mogliśmy sobie pozwolić na hotel w Kalabace, więc zatrzymaliśmy się w domu Aristotelisa Karananosa, naszego scenografa, którego rodzina pochodzi z tego regionu. Na planie działy się niesamowite rzeczy, to było prawie jak boska interwencja.

Skoro już mówimy o boskości, jaki jest twój stosunek do Kościoła?

- Nie jestem do końca go pewien, ale zawsze odczuwałem głęboki szacunek wobec ascezy. Prawdę mówiąc, myślę, że historia, którą chcieliśmy opowiedzieć, jest trochę bluźniercza. Rozmawialiśmy o tym z pewnym mnichem, który powiedział nam, że jeśli Bóg będzie chciał, by ten film powstał, to go zrobimy, a jeśli będzie temu przeciwny - film na pewno nie powstanie. To było dla niego takie proste! Teraz myślę, że miał rację. Wiele rzeczy udało nam się zrobić w prawie niewytłumaczalny sposób. Na przykład wybrać Tamilę Koulievą do roli Uranii... To był pomysł mojej mamy. 'Ona ma w sobie to coś. Wygląda odpowiednio' - powiedziała. Od tej chwili nie mogłem się uwolnić od obrazu Tamili, aż w końcu ją zaangażowaliśmy.

Czy trudno ci było grać mnicha, postać, która jest nieco symboliczna? Jak przygotowywałeś się do tej roli?

- Poszedłem na górę Athos, żeby skraść kilka obrazów. Ulotnych wrażeń, dających wyobrażenie o tym, jak to jest być mnichem. Rozmawiałem nawet z jednym z nich. Powiedziałem mu, że chcemy zrobić film, w którym mam zagrać mnicha i zapytałem go, czy jest coś, co powinienem przekazać publiczności. Rozmyślał prawie 15 minut, ale w końcu powiedział mi, że powinienem sprawić, by ludzie zrozumieli, że mnisi każdego dnia upadają i każdego dnia podnoszą się, tak samo jak wszyscy inni. Że są tylko ludźmi. Inną rzeczą, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie, było jego spojrzenie. Miało w sobie jakąś dziecięcą czystość, boską niewinność... Kiedy moja postać zakochuje się, daje się ponieść uczuciu jak dziecko, a ukochana staje się jego jedynym prawdziwym bogiem.

Jak oceniasz ten film? Czy jest coś, co chcesz, aby ludzie wiedzieli, zanim go zobaczą?

- Nasz film to balansowanie między rzeczywistością a fikcją, więc czasu akcji tak naprawdę nie sposób określić. Chcieliśmy, żeby był ponadczasowy, podobnie jak miłość. Nie sądzę, że mnisi mają takie samo poczucie czasu, jak reszta świata, której życie zależy od niego. Nie chciałbym, żeby zabrzmiało to zarozumiale, ale w moich oczach 'Meteora' jest bardzo podobna do wiersza. Nie mogę jej opisać w inny sposób. Muszę jeszcze powiedzieć, że w filmie jest kilka świetnych animowanych sekwencji autorstwa genialnego zespołu z Berlina, jakby żywcem wyjętych z malarstwa religijnego.

Z Theo Alexandrem rozmawiał Yorgos Krassakopoulos (źródło: Flix.gr - Theo Alexander: From "Meteora" to the Berlinale).

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Meteora | grzech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy