Reklama

Czego Polański uczył Bruce'a Lee?

W sobotę przypada 40. rocznica śmierci ikony filmów sztuk walki, Brucea Lee. Z tej okazji przypominamy mało znany wątek z jego życia - przyjaźń z Romanem Polańskim. Mistrz karate uczył reżysera samoobrony, a ten rewanżował się korepetycjami z jazdy na nartach.

Swoją znajomość z Brucem Lee, Polański opisał w autobiografii "Roman" (1988). Reżyser poznał amerykańskiego aktora za pośrednictwem swojej żony, Sharon Tate.

"Dzięki 'The Wrecking Crew' (1968), gdzie Sharon grała rolę dziewczyny uprawiającej karate, w nasze życie wkroczyła nowa postać. Sharon chciała koniecznie, żebym poznał instruktora, który na zlecenie wytwórni dawał jej lekcje. 'Będziecie do siebie pasowali' - powiedziała i zaprosiła go na kolację. W ten sposób poznałem Bruce'a Lee" - pisze Polański.

"Mimo licznych przyjaciół, jakich miał w Hollywood, Bruce nie zaspokoił jeszcze swych ambicji aktorskich i reżyserskich. Wytwórnie widziały w nim jedynie czołowego instruktora i eksperta od walk wschodnich. Potrafił uczyć wszelkich form walki bronią i bez broni" - opisuje początki jego kariery.

Reklama

Bruce Lee dał też kilka lekcji z technik samoobrony polskiemu filmowcowi.

"Na podjeździe prowadzącym do domu Patty Duke (aktorki) urządziliśmy sobie miejsce treningów. Bruce uczył mnie m.in. bocznego uderzenia stopą. Stale mnie namawiał, żebym go niespodziewanie zaatakował. 'Nie dam się zaskoczyć - zapewniał mnie - nie zrobisz mi krzywdy, a być może sam się czegoś nauczysz'" - wspomina te zajęcia Polański.

"Mimo wszystkich zalet fizycznych człowieka-gumy miał pewien drobny handicap: był krótkowidzem i nosił okulary lub soczewki kontaktowe. Któregoś dnia, po jednym z naszych treningów, oparł nogę na zderzaku swojego samochodu i z okularami zasuniętymi na czubek nosa zawiązywał sznurowadło. Postanowiłem wymierzyć mu cios w stopę. Nawet na mnie nie spojrzał: błyskawicznie wyciągnął rękę i złapał mnie za kostkę" - opisuje swój nieudany "atak" na Bruce'a Lee.

Polański chciał zrewanżować się za lekcje sztuk walki i próbował nauczyć karatekę jazdy na nartach. Okazja ku temu pojawiła się, gdy spotkali się na stokach w szwajcarskim Gstaad. Polański jako nauczyciel narciarstwa poniósł fiasko.

"Choć refleks i płynność ruchów czyniły z niego znakomitego karatekę, Bruce po prostu nie mógł opanować tej nowej dla siebie umiejętności" - podsumowuje. "Mimo rozpaczliwej postawy na deskach robił furorę w moim ekskluzywnym kółku: mężczyzn zadziwiał siłą zręczności, kobiety były pod wrażeniem jego azjatyckiej urody" - przypomina sobie Polański. Chociaż Lee był mistrzem sztuk walki, reżyser charakteryzuje go jako wyjątkowo łagodnego człowieka.

Polańskiemu nie było dane pogratulować Bruce'owi jego największego filmowego sukcesu. 33-letni aktor zmarł na tydzień przed premierą "Wejścia smoka".

"Pewnego popołudnia poszedłem sam na 'Wejście smoka' Bruce'a Lee. Przed kinem kłębił się tłum - film miał olbrzymie powodzenie, ale Bruce, który właśnie zmarł w Hong Kongu na wylew, już nigdy miał się tego nie dowiedzieć. Widziałem w tym trafny komentarz do obyczajów Hollywood i przeznaczenia w ogóle. Pamiętam beznadziejne wysiłki Bruce'a, żeby się przebić na ekran, pamiętam, jak napisał mi w liście: 'Gdyby kiedyś przyszła ci ochota zrobić głęboki film o sztuce walk wschodnich...' Teraz już nie żył, a producenci, którzy tak długo traktowali go z pogardą, zgarniali miliony" - notuje w swojej autobiografii Polański.

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Poczytaj nasze recenzje!

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: Roman Polański | bruce lee | Lee Bruce
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy