Colin Firth i urok nowości
- Życie aktora jest jak gra w kości. Tutaj o wszystkim decyduje przypadek - mówi Colin Firth. - Tak było, zanim otrzymałem Oscara, i tak jest też dziś. Z tym, że na moim biurku zamiast trzech scenariuszy ląduje teraz trzysta. Powinienem też dodać, że zamiast trzech słabych scenariuszy jest to trzysta słabych scenariuszy...
52-letni Firth, laureat Oscara dla najlepszego aktora pierwszoplanowego za rolę w "Jak zostać królem" (2010), podkreśla, że, o ile stara się unikać naprawdę złych scenariuszy, nie szuka również tak zwanych "pewniaków".
- Wciąż lubię to uczucie, które towarzyszy mi podczas grania w filmach, co do których nie jestem pewien, jaki będzie ostateczny efekt. Może się okazać, że wyjdzie z tego coś fantastycznego - albo coś rozczarowującego. Pociąga mnie duże ryzyko.
"Arthur Newman", najnowszy film z udziałem brytyjskiego gwiazdora, a zarazem główny temat naszej rozmowy, zdecydowanie kwalifikuje się do tej kategorii projektów. Głównym bohaterem tej opowieści jest pracownik logistycznej korporacji Fed Ex (gra go właśnie Firth), który - znudzony swoją przyziemną egzystencją - pozoruje własną śmierć i przybiera nową tożsamość. Już jako tytułowy Arthur Newman poznaje uroczą i wyzwoloną kobietę o imieniu Mike (Emily Blunt), która sama zmaga się z problemami i pragnie uciec od swojego dotychczasowego życia...
- Właśnie takie rzeczy mnie cieszą - mówi Firth. - To zupełnie wyjątkowa historia. Nie przypominam sobie, żebym już kiedyś czytał albo słyszał o czymś podobnym. Przez długi czas media pisały, że zagram w "czarnej komedii, która nie ma jeszcze tytułu" - ale muszę w tym miejscu zaprzeczyć. Nie jest to taka znowu "czarna" komedia. Niestety, ale... nie jest to nawet komedia. To po prostu film, który wymyka się wszelkim próbom opisania go. Z całego stosu scenariuszy to właśnie on zwrócił moją uwagę, bo to taka "perełka". Nie sposób się w nim doszukać żadnego utartego schematu.
Aktorowi spodobał się również wątek budowania nowej tożsamości dla swojego bohatera. - Często przecież zdarza się, że ludzie chcą uciec od swojego życia. A ja, ze względu na mój zawód, regularnie żyję życiem innych.
- Jestem przekonany, że mnóstwo osób zadaje sobie pytania w rodzaju: "Czy to ja decydowałem o swoim losie? Czy nie ma już odwrotu? Czy będę zmagał się z obecnymi problemami już do końca życia? A może da się jeszcze wszystko zmienić? Może uda mi się zostawić za sobą wszystko to, co zrobiłem źle, i zabrać się za życie od nowa?".
"Arthur Newman" nie przynosi jednak odpowiedzi na te pytania.
- W tym filmie najbardziej interesujące jest to, że zmusza widza do analizy rzeczywistości - mówi Firth. - Skłania do zastanowienia się nad tym, czy życie, które wiedziemy, jest autentyczne. A może to tylko rola, w której jesteśmy uwięzieni, a nasze prawdziwe życie czeka gdzie indziej?
Sam aktor przyznaje, że od czasu, kiedy wrócił z ceremonii rozdania Oscarów z cenną statuetką, żyje już w innej rzeczywistości.
- To prawda, Oscar zmienia pewne rzeczy w twoim życiu - potwierdza. - Nagle pojawia się więcej możliwości, ale ostatecznie i tak przecież nie możesz zagrać w stu filmach jednocześnie...
Z całą pewnością Colin Firth odczuwa mniejszą presję niż, powiedzmy, Jennifer Lawrence, w przypadku której Oscar za najlepszą rolę pierwszoplanową (w "Poradniku pozytywnego myślenia") zbiegł się w czasie z oszałamiającym sukcesem komercyjnym serii "Igrzyska śmierci" z jej udziałem. Brytyjski aktor kojarzony jest raczej z ambitnym kinem, nie z letnimi hitami box-office'u.
- Odczuwam pewien rodzaj presji - mówi - ale nie przytłacza mnie to. Nie sądzę, żebym w Hollywood był postrzegany jako kura znosząca złote jajka.
- Muszę jednak przyznać, że kręciły się wokół mnie osoby, które uznały, że nadarzyła im się okazja do wzbogacenia moim kosztem. Nie jest ich jednak tak wielu, jak można by sądzić, ponieważ z zasady trzymam takich ludzi na dystans.
Firth urodził się w rodzinie intelektualistów. Oboje jego rodzice pracowali jako nauczyciele akademiccy - matka wykładała komparatystykę religii, a ojciec historię. Nic dziwnego, że przyszły laureat Oscara początkowo skłaniał się ku studiom medycznym.
- Pochodzę z rodziny, w której jest wielu lekarzy - wyjaśnia. - Gdybym był mądrzejszy, pewnie dziś wykonywałbym właśnie ten zawód. Ale zabrakło mi kompetencji. Już podchodząc do pierwszego egzaminu z biologii wiedziałem, że nic z tego nie będzie.
Aktor do dzisiaj zastanawia się, jak potoczyłoby się jego życie, gdyby było mu dane przywdziać lekarski kitel.
- Jako młody chłopak podziwiałem mojego wujka, który był lekarzem. Obserwowałem go, jak leczył swoich małych pacjentów. Do dziś jestem przekonany, że człowiek nie może zrobić ze swoim życiem nic lepszego, niż poświęcić je uzdrawianiu innych.
Aktorstwo było mu jednak pisane od początku. Firth debiutował już w przedszkolu, w sztuce przygotowywanej przez jego grupę z okazji świąt Bożego Narodzenia, w której wcielił się w postać Jacka Frosta (psotnego chochlika z angielskich legend, sprowadzającego mroźną pogodę - red.). Jako nastolatek uczęszczał na kurs aktorstwa w londyńskim Drama Center. To właśnie tam, podczas ostatniego semestru nauki, zrozumiał, co jest jego powołaniem. Zagrał Hamleta i...
- Poczułem się tak, jakby w mojej głowie rozbrzmiała jakaś wielka symfonia - wspomina. - Wiedziałem już, że chcę grać do końca mojego życia.
Po ukończeniu Drama Center Firth zaczął wspinać się na kolejne szczeble kariery teatralnej, telewizyjnej i filmowej. Jego wielki talent nie budził wątpliwości - i zdobywał dlań kolejne role. Najpierw zabłysnął na dużym ekranie jako tytułowy bohater w głośnym "Valmoncie" Milosa Formana z 1989 r.; później odniósł sukces rolą w melodramacie "W kręgu przyjaciół" (1995). Ale prawdziwym przełomem okazała się dla niego telewizyjna adaptacja "Dumy i uprzedzenia". Wyprodukowany przez BBC miniserial, w którym Colin Firth zagrał pana Darcy'ego, podbił serca brytyjskiej, a później amerykańskiej widowni. W połowie lat 90. do pana Darcy'ego wzdychały kobiety po obu stronach Atlantyku...
Później wszystko potoczyło się już błyskawicznie. Dziś Colin Firth może się pochwalić udziałem w najlepszych i najgłośniejszych produkcjach ostatniego dwudziestolecia. Są wśród nich: "Angielski pacjent" (1996), "Zakochany Szekspir" (1998), "Dziennik Bridget Jones" (2001), "Po prostu miłość" (2003), "Mamma Mia!" (2008), "Samotny mężczyzna" (2009), "Szpieg" (2011) - i, oczywiście, "Jak zostać królem", gdzie brawurowo zagrał jąkającego się brytyjskiego monarchę. (...)
A co dalej? Cóż, Firth ma nadzieję, że nadal będzie otrzymywał różnorodne propozycje, w tym także propozycje takich ról, w których obecnie w ogóle nie jest obsadzany. Czy zatem jest gotów wcielić się w bohatera kina akcji? Oczywiście!
- Właściwie to nie mam żadnych doświadczeń z tego rodzaju kinem - mówi. - Osobiście uwielbiam cykl z agentem Bourne'em. Uważam, że w swoim życiu zawodowym każdy z nas powinien próbować różnych rzeczy. Dlatego właśnie chciałbym dorzucić do swojego portfolio film akcji. Nie mam pojęcia, jak się gra w takich filmach, a bardzo pragnąłbym się tego dowiedzieć.
- Obawiam się tylko jednego: że musiałbym dużo biegać. To może się okazać ponad moje siły! - śmieje się. - Widziała mnie pani kiedyś biegnącego? Zapewniam, to nie jest estetyczny widok. Może więc porzucę te zamiary i zostanę przy filmach, w których najważniejsze są zniuansowane gesty...
Taki opis pasuje do obrazu "The Railway Man", który można już oglądać na ekranach kin w USA. Oprócz Firtha, w tym opartym na prawdziwych wydarzeniach filmie występują m.in. Nicole Kidman i Stellan Skarsgard. Brytyjski oficer Eric Lomax (Firth) zostaje pojmany przez Japończyków w trakcie II wojny światowej i zmuszony do pracy przy budowie słynnej "Kolei Śmierci", łączącej Birmę z Tajlandią (o wydarzeniach tych wspomina również "Most na rzece Kwai" z 1957 r.).
- Lomax był torturowany przez Japończyków. Otarł się o śmierć - mówi Firth. - Film opowiada o jego próbach pogodzenia się z przeszłością. Mężczyzna wraca po latach do Azji, by znaleźć swoich oprawców i zemścić się.
Colin ma także w planach udział w kolejnym filmie o perypetiach Bridget Jones, roboczo zatytułowanym "Bridget Jones's Baby" - jednak na razie nie wiadomo, kiedy rozpoczną się zdjęcia.
Na co dzień aktor wiedzie spokojne życie w Londynie ze swoją żoną Livią, która zajmuje się produkcją filmów dokumentalnych, i dwoma nastoletnimi synami, Lucą i Matteo. Unika premier i bankietów, starając się spędzać jak najwięcej czasu ze swoimi bliskimi - w tym także ze swoim 22-letnim synem ze związku z aktorką Meg Tilly.
- Najczęściej można mnie zobaczyć, jak odwożę któreś z moich dzieci na trening piłki nożnej - mówi. - Lubię życie z dala od błysku fleszy. Największą radość sprawiają mi długie spacery, herbata i przebywanie z rodziną.
Od czasu do czasu aktor spotyka na swojej drodze paparazzi, ale, jak mówi, nie przeszkadza mu to. - Nie chcę tutaj wygłaszać jakichś frazesów, ale naprawdę cieszę się, że zarabiam na życie akurat w taki sposób: graniem w filmach. Mój zawód to świetna zabawa.
- Nie miałbym też śmiałości narzekać - dodaje. - Jest przecież tylu ludzi, którzy bardzo chcieliby zaczepić się w tym świecie, a nie jest im to dane.
Przyznaje jednak, że - na upartego - można wskazać kilka minusów zawodu aktora.
- Minusy te bledną jednak w obliczu tego, jak fascynującym przeżyciem może być udział w produkcji filmowej; kiedy aktor wywiązuje się z powierzonego mu zadania i czerpie z tego doświadczenia pełnymi garściami. Nie, nie usłyszycie z moich ust ani słowa skargi.
© 2013 Cindy Pearlman
Tłum. Katarzyna Kasińska
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!