Reklama

Cierpienia Robina Williamsa

Kilka miesięcy po śmierci Robina Williamsa mamy okazję przekonać się, jak trudne i niezwykle bolesne były jego ostatnie lata życia. Jak sugeruje brytyjski kanał Channel 5, który dotarł do nowych faktów na temat śmierci aktora, jego ostatnie dni to był jeden wielki ciąg cierpienia!

Z pozoru wszystko powinno wyglądać zupełnie inaczej. Oto chłopak urodzony w dobrze sytuowanej rodzinie w Chicago w USA, w rodzinie menedżera samochodowego, i matki, która w młodości była modelką, decyduje się na aktorstwo. Początki nie są łatwe. Williams na scenę musi przebijać się z kabaretu. Ma jednak talent. Więc szybko upomina się o niego telewizja.

Dostaje propozycję udziału w serialu ABC "Happy Days" (1978-1979). Serial odnosi spory sukces, a on zaczyna być rozpoznawalny. Już nie jest jednym z tysiąca aktorów, którzy codziennie okupują biura agentów filmowych, by zdobyć jakikolwiek epizod filmowy. Co prawda jego aparycja preferowała go do ról komediowych, ale, jak się wkrótce okaże, nie oznaczało to wcale zaszufladkowania.

Reklama

Jego pierwszy film z 1980 roku, w którym zagrał główną rolę, zatytułowany "Popeye", nie odnosi sukcesu. Williams czeka, ale niezbyt długo. Sława przychodzi dwa lata później wraz z filmem George'a Roy Hilla "Świat według Garpa". Potem jest już tylko lepiej. Wystarczy tu wspomnieć o trzech filmach, za które otrzymał nominacje do Oscara. Są to kolejno: "Good Morning, Vietnam" (1987), "Stowarzyszenie Umarłych Poetów" (1989) i "Fisher King" (1991). Za ten ostatni otrzymał nagrodę Złotego Globu. W końcu w 1997 roku jest i Oscar, za drugoplanową rolę psychoanalityka w dramacie "Buntownik z wyboru". Pokazuje w ten sposób, że potrafi być zarówno aktorem komediowym, jak i dramatycznym, i w obu aktorskich wcielaniach jest niezwykle wiarygodny. A to nie wszystko.

W 1993 roku Williams wkłada na ekranie kobiece przebranie. I znakomicie sprawdził się w tym aktorskim wyzwaniu. Właśnie zagrał starszą szkocką nianię w familijnej komedii "Pani Doubtfire". Film okazał się jednym z jego największych sukcesów kasowych. Można więc zadać pytanie, czy właśnie tak wyglądała kariera spełnionego człowieka i aktora?

Na postawione powyżej pytanie można śmiało odpowiedzieć twierdząco. Tyle, że 11 sierpnia 2014 roku nieprzytomny Williams został znaleziony w swoim kalifornijskim domu przez asystentkę. Nie dawał znaków życia. Mimo natychmiastowej reanimacji nie udało się go uratować. W toku śledztwa ustalono, że zmarł śmiercią samobójczą. Co się stało? Dzisiaj wiemy już dużo więcej niż jeszcze kilka miesięcy temu. Wiadomo, że aktor zmagał się z depresją oraz uzależnieniem od alkoholu i narkotyków. Na krótko przed śmiercią wykryto u niego chorobę Parkinsona. To jednak nie wszystko.

Brytyjski kanał Channel 5 twierdzi, że ostatnie lata życia aktora to było jedno pasmo cierpień. Williams cierpiał na demencję, co mogło tłumaczyć jego kłopoty ze snem i skłonności paranoidalne. Żona aktora na potwierdzenie tego faktu przytacza sytuację, gdy zobaczyła swojego męża, który chowa drogocenne zegarki do... skarpetek! Sam Williams nie był w stanie potem wytłumaczyć tego zachowania.

Znajomi aktora podkreślają, że kilka miesięcy wcześniej pojawił się u niego wielki lęk przed śmiercią. Niemal nie było z nim rozmowy, w której nie poruszyłby tematu przemijania i upływającego czasu. Żona Susan Schneider, którą aktor poślubił w 2011 roku, stwierdziła nawet, że nie była świadoma, jak bardzo jej mąż potrzebuje pomocy. Przekonała się o tym dopiero po śmierci męża, gdy zobaczyła w ich komputerze, że przez ostatnie 24 godziny swojego życia jej mąż usilnie szukał w internecie leków na depresję oraz na sen!

Patolog dr Richard Pasterz, który pojawił się w programie brytyjskiej telewizji, wyjaśniał widzom, jak demencja Williamsa prawdopodobnie wywołała jego paranoiczne tendencje. Lekarz mówił, że bezsenność i niepokój aktora, a także długie okresy zamieszania powodowały zaburzenia w podejmowaniu świadomych decyzji. To wszystko mogło sprawić, że Robin Williams targnął się na swoje życie.

Niektórzy lekarze jednak podkreślają, że być może gwiazdor w chwilach lepszego samopoczucia zdawał sobie sprawę, co się z nim dzieje, że choroba niszczy jego psychikę i życie. Świadczyć o tym ma m.in. butelka kwetiapiny, leku, który zwykle stosowany jest u chorych na schizofrenię i w tzw. zaburzeniach dwubiegunowych (powszechnie na określenie tych zaburzeń używa się nazwy choroby maniakalno-depresyjnej). Z całego programu wyłania się więc dość smutny obraz ostatnich miesięcy, a może nawet lat życia jednego z najpopularniejszych aktorów amerykańskich.

Obraz człowieka, który miał przekonanie, że nic i nikt nie jest mu w stanie pomóc, nawet bliscy i rodzina. Człowieka, który zamknął się w swoim świecie, do którego nikt nie miał dostępu. Dodatkowo był jeszcze Parkinson. Tu miał zresztą osobiste doświadczenia. U jego najlepszego przyjaciela aktora Michaela J. Foxa zdiagnozowano tę chorobę już w wieku 29 lat! Williams widział dramat przyjaciela. Był też świadkiem, jak wielką walkę musiał stoczyć Fox, by móc choć na chwilę powrócić na scenę w glorii zwycięzcy.

Historia życia i śmierci Robina Williamsa pokazuje nam, że nie ma idealnego świata gwiazd, który jest idealnie odseparowany od rzeczywistości. Choroba może zniszczyć życie każdemu, bez względu na jego status materialny i pozycję. Williams dobrze to wiedział.

MJ

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Życie na gorąco
Dowiedz się więcej na temat: Robin Williams
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy