Reklama

Christopher Walken: Urodzony psychopata

- Młodym ludziom chciałbym dać jedną radę - mówi Christopher Walken. - Zawsze zapinajcie pasy, nawet wtedy, kiedy wiozą was limuzyną. Wiem, co mówię.

Nawet jeśli życiowe mądrości 69-letniego laureata Oscara brzmią cokolwiek nietypowo, to nie należy się temu dziwić. Od kilkudziesięciu lat całkiem nieźle zarabia na życie, wcielając się w bohaterów, którzy są - najdelikatniej mówiąc - dziwni. Czasami ekscentryczni, czasami niebezpieczni, czasami zabawni... ale zawsze dziwni.

Prywatnie tymczasem Walken - z którym umówiłam się na telefoniczny wywiad z okazji premiery nowego filmu z jego udziałem, "7 psychopatów" - nie jest nawet w połowie takim dziwakiem, jak jego bohaterowie. Mimo wszystko nasza rozmowa nie przebiega typowo...

Reklama

- Owszem, grałem wielu cudaków - przyznaje aktor. - Co więcej, lubię takich ludzi. Uważam, że dziwactwo jest częścią rzeczywistości.

Walken ma świadomość, że on sam jest postrzegany przez pryzmat swoich ról.

- Mój publiczny wizerunek ma wiele wspólnego z moim wizerunkiem w filmach - wzdycha. - No, cóż. To zrozumiałe...

- Czymże jednak jest dziwne zachowanie? - dodaje po chwili. - W jaki sposób można je zdefiniować? Grywałem w swoim życiu miłych, normalnych kolesi, którzy zachowują się zwyczajnie - ale tylko do chwili, w której nagle coś zmienia się w ich życiu. Wówczas oni sami też przechodzą metamorfozę. Moim zdaniem dotyczy to każdego z nas. Człowiek zmienia się pod wpływem okoliczności.

Facet z mroczną przeszłością

W filmie "7 psychopatów" Walken wciela się w jednego z członków nietypowej szajki, która zajmuje się porywaniem... psów. Kiedy pewien niebezpieczny gangster (w tej roli Woody Harrelson) dowiaduje się, że jego ukochany pupil rasy shih tzu, wpada we wściekłość. Konsekwencje jego gniewu odczują na własnej skórze scenarzysta Marty (Colin Farrell) i jego przyjaciele.


- To był genialny scenariusz - mówi Walken. - A główną atrakcją była obsada, do której miałem dołączyć.

Mój rozmówca zaznacza, że jego bohater niekoniecznie powinien być zaliczony w poczet tytułowej siódemki. - Szczerze powiedziawszy, nie jestem pewien, czy akurat w tym filmie zagrałem psychopatę. To po prostu facet z mroczną przeszłością, który wyszedł na prostą. Niestety, jego żona zostaje zamordowana, w związku z czym jego demony powracają.

Przeczytaj recenzję filmu "7 psychopatów" na stronach INTERIA.PL!

Obsada "7 psychopatów" rzeczywiście robi wrażenie: oprócz Farrella i Harrelsona, znaleźli się w niej Abbie Cornish, Michael Pitt, Sam Rockwell, Gabourey Sidibe, Michael Stuhlbarg i Tom Waits. Ale cały show i tak kradnie maleńki shih tzu.

- Nigdy nie miałem psa - mówi Walken. - Mam za to w domu kilka kotów. Ten pies był naprawdę w porządku. Spotkaliśmy się niedawno na oficjalnej premierze filmu. Wróżę jej - bo właściwie jest to ona - wielką sławę. Mam tylko nadzieję, że woda sodowa nie uderzy jej do głowy...


Jakieś dobre rady w tej materii?

W odpowiedzi na to pytanie Walken wybucha śmiechem (możecie wierzyć lub nie, ale w przypadku tego aktora to rzadkość).

- Jak to się robi? Cóż, trzeba pamiętać, że bycie aktorem to ogromny fart. Można dzięki temu wieść całkiem fajne życie. Ja sam zachowałem zdrowie psychiczne i uniknąłem "syndromu wody sodowej" właśnie dlatego, że sumiennie pracowałem. Ale też prawdą jest, że cały czas dostawałem i dostaję propozycje. Większość aktorów nie może tego o sobie powiedzieć, i właśnie dlatego ta profesja to stąpanie po grząskim gruncie.

Wielu już próbowało "prześwietlić" charakterystyczny styl gry aktorskiej Walkena. Pora na samego zainteresowanego, który z radością podejmuje się autoanalizy.

- Jedno wiem na pewno - odpowiada. - Granie to dla mnie absolutny brak wiedzy na temat tego, co zrobię w danej chwili. To czynność, która polega na zaskakiwaniu samego siebie. To coś dynamicznego, co dzieje się z dnia na dzień, a właściwie z minuty na minutę. Wydarza się to i to. Ktoś robi coś w inny sposób, niż było to planowane. Moja reakcja też ulega zmianie. Wydaje mi się, że cały sekret mojego aktorstwa polega na tym, że umiem radzić sobie z tą dynamiką.

Metrem na Manhattan

Walken, syn Szkotki i Niemca, dorastał w nowojorskiej dzielnicy Queens.

- Ojciec prowadził piekarnię - opowiada. - Pracowałem tam przez jakiś czas, i nawet mi się to podobało. To było fajne miejsce. Właściwie to lubię gotować...

Myślą o aktorstwie jako sposobie na życie natchnęła go matka.

- Aktorstwo zawsze było obecne w mojej rodzinie - mówi. - Kiedy ja byłem dzieckiem, nowojorskie telewizje dopiero raczkowały. Programy w większości były nadawane na żywo i reprezentowały tak zwaną ofertę familijną. Producenci bardzo potrzebowali dziecięcych aktorów, zwłaszcza w okresie ferii i wakacji.

- Moja matka była zafascynowana tym światem. Mieszkaliśmy w dzielnicy Astoria, skąd podróż metrem na Manhattan trwała zaledwie 15 minut. Wystarczyło przejechać rzekę, by dotrzeć na pierwszy lepszy casting - i już mogłeś śnić na jawie. Tak jak mama, która śniła o show biznesie, i usilnie zachęcała mnie, bym próbował swoich sił na przesłuchaniach.

Przez długi czas przyszyły gwiazdor nie myślał jednak o aktorstwie na serio.

- Nie traktowałem go jak poważnej profesji. Na początku występowałem jedynie w musicalach jako tancerz. A potem nagle dostałem rolę - jedną, drugą, trzecią... Wystąpiłem w kilku sztukach, a potem przyszła propozycja zagrania w filmie.

Chociaż Walken od czasu do czasu wciąż pojawia się na scenie, jest znany przede wszystkim jako aktor kinowy. Jego filmografia obejmuje takie tytuły, jak "Łowca jeleni" (1978), "Wrota niebios" (1980), "Grosz z nieba" (1981), "Martwa strefa" (1983), "Zabójczy widok" (1985), "Król Nowego Jorku" (1990), "Prawdziwy romans" (1993), "Pulp Fiction" (1994), "Złap mnie, jeśli potrafisz" (2002), "Polowanie na druhny" (2005) czy "Lakier do włosów" (2007). Nagrodę Akademii dla najlepszego aktora drugoplanowego odebrał za rolę w "Łowcy jeleni".

W 2013 r. na ekrany kin wejdzie kolejny film z jego udziałem, "Stand Up Guys", w którym Walken i Al Pacino grają dwóch starzejących się naciągaczy, szykujących ostatni wielki skok.


- Nigdy wcześniej nie miałem okazji pracować z Alem - mówi Walken. - Ale znamy się od lat. Praca z nim była bardzo inspirującym doświadczeniem.

Facebook, hamburgery i stare filmy

Aktor, który od ponad 40 lat jest mężem Georgianne Walken, zajmującą się reżyserią castingów, rzadko udziela wywiadów.

- Spotkania prasowe są dla mnie zawsze bardzo ciężkim przeżyciem - wyznaje. - Po skończonym wywiadzie, zwłaszcza dla stacji telewizyjnej, nigdy nie pamiętam, o czym mówiłem. Jak sądzę, z umiejętnością udzielania wywiadów trzeba się urodzić, a mi nie było to dane.

Walken dodaje, że aktorowi jest tym łatwiej wcielać się w różne fikcyjne postacie, im większą zagadkę stanowi on sam dla opinii publicznej. W erze technologii cyfrowej i mediów społecznościowych coraz trudniej jest jednak zachować prywatność.

- Żyjemy w świecie, w którym wszystko jest pożywką dla mas - mówi. - Kiedy byłem młody, fani prosili mnie o autografy. Dziś podchodzą i pytają: "Czy mogę zrobić sobie z panem zdjęcie, żebym mógł wrzucić je na Facebooka?". Wymachują mi telefonami przed nosem, a ja odpowiadam: "Jasne, proszę bardzo". Ale jest coś jeszcze: wszystkie te fotki mają wyglądać tak, jakbyśmy byli starymi znajomymi, świetnie się bawiącymi w swoim towarzystwie.

Oczywiście, nie trzeba dodawać, że takie zdjęcie może trafić na tysiące różnych stron internetowych.

- Dziś każda rzecz ma wymiar globalny - zauważa aktor. - Mieszkańcy Indii wiedzą, czy słodzę kawę i czy piję ją z mlekiem. Gdzieś na dalekiej Syberii ktoś może przeczytać o tym, ze lubię hamburgery... Dla mnie to kuriozalne.

I chyba właśnie dlatego Walken woli spędzać wolny czas w domu, oglądając stare filmy.

- Wykupiłem sobie taki pakiet, w którym mam czterdzieści różnych kanałów ze starymi filmami. Zaprogramowałem je sobie pod rząd - mówi z nieskrywaną radością. - Wie pani, nie ma dnia, żebym po nich nie surfował.

A co się dzieje, kiedy trafia na film ze swoim udziałem - powiedzmy, na "Łowcę jeleni"?

- Oglądam go przez jakieś dwadzieścia minut, ale w sposób analityczny: sprawdzam, czy sceny, które zagrałem kilkadziesiąt lat temu, przetrzymały próbę czasu.

- Jest wiele rzeczy, które chciałbym móc zrobić jeszcze raz - dodaje. - Kiedy jednak myślę o całym moim dorobku filmowym, dochodzę do wniosku, że ogólny bilans wychodzi na plus. Co jednak nie zmienia faktu, że do pewnych wydarzeń z przeszłości chciałbym wrócić, żeby coś zmienić lub poprawić.

Tanecznym krokiem

W przyszłym roku Christopher Walken skończy 70 lat. Świadomość tego faktu nie wydaje się mu ciążyć.

- Trudno mi w to uwierzyć, to prawda. Ale nie mam z tym problemu. Akceptuję to - mówi. - Jednocześnie uważam, że człowiek powinien o siebie dbać. Można zachować młodość na długie lata, pod warunkiem, że jest się w dobrej kondycji fizycznej.

On sam zachowuje formę dzięki swojej wielkiej pasji, która pojawiła się w jego życiu jeszcze przed aktorstwem. Jest nią taniec.

- Taniec nieodmiennie mnie fascynuje - tłumaczy. - Uwielbiam obserwować, jak ludzie się ruszają; jak ich technika taneczna ewoluuje.

Walken żałuje tylko jednego, a mianowicie, że tak rzadko było mu dane grać w musicalach. Oprócz ról w "Roseland" (1997), "Groszu z nieba" i "Lakierze do włosów", zatańczył na ekranie jeszcze dwa razy, w teledyskach Madonny i Fat Boy Slima.


- Kiedyś na potęgę powstawały filmowe wersje musicali - wzdycha. - Dziś kręci się tylko teledyski. Co prawda, niektóre z nich są niczym mini-musicale. Mogłem się o tym przekonać osobiście.

- Reżyserom chciałbym w tym miejscu powiedzieć, żeby nie zwlekali z tanecznymi ofertami dla mnie. Niech się spieszą, bo za jakiś czas moje stare kości odmówią mi posłuszeństwa!

© 2012 Cindy Pearlman

Tłum. Katarzyna Kasińska

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: 7 psychopatów | Christopher Walken | psychopaci | Wiem | 7 psychopatów
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy