Reklama

Carrie Fisher wyróżniona gwiazdą w słynnej Alei Sławy. Życie jej nie oszczędzało

Choć zagrała jedną z najbardziej kultowych postaci w historii amerykańskiego kina, za życia nie doczekała się prestiżowego wyróżnienia, jakim jest gwiazda w Hollywood Walk of Fame. Trzeba jednak przyznać, że Carrie Fisher sama mocno przyczyniła się do tego, że pomijano ją przy przyznawaniu tego wyróżnienia. Popularność, jaką zdobyła dzięki roli księżniczki Lei w "Gwiezdnych wojnach", aktorka rozmieniła bowiem na drobne, a właściwie utopiła w używkach. Walka z problemami, które prześladowały ją przez całe życie, nie ułatwiała jej budowania kariery. Mimo to aktorka, która sama siebie nazywała "produktem Hollywood", została w końcu doceniona przez branżę. W czwartek 4 maja, siedem lat po nagłej śmierci Carrie Fisher, jej bliscy odsłonią gwiazdę z jej nazwiskiem na słynnym bulwarze w Hollywood.

Od dziecka oswajała się ze świadomością, że pisana jest jej kariera aktorska. Co innego mogłaby bowiem robić córka ulubionej pary Hollywood, piosenkarza Eddiego Fishera i aktorki Debbie Reynolds? Po latach, opisując swoje życie w autobiografii "Księżniczka po przejściach", Carrie Fisher wyznała, że jako dziecko nie znała innego życia niż plany filmowe, na które stale zabierała ją matka.

"Moja egzystencja była formowana przez hollywoodzkie pojęcie o rzeczywistości" – stwierdziła wspominając dzieciństwo.

Reklama

Na jej rzeczywistości piętno odcisnęło też to, że gdy miała dwa lata, jej ojciec zostawił rodzinę i związał się z Elizabeth Taylor. Nie wytrwał przy niej długo, podobnie jak przy kolejnych partnerkach. Podobnie było z matką Carrie Fisher. Gdy po latach opisywała miłosne perypetie swoich rodziców, rozpisała nawet schematy ich kolejnych związków, w których jako dziecko się gubiła. Choć aktorka pisała to z humorem, konkluzja była mało optymistyczna – zajęci kolejnymi romansami rodzice nie poświęcali jej uwagi i nie dawali jej miłości.

O matce zwykle wypowiadała się jednak ciepło. Choć długo uważała, że żyje w jej cieniu. Jako dziecko chciała być jak gwiazda "Deszczowej piosenki". 

"Snułam fantazje, aby pewnego dnia wyglądać tak jak ona. Ale, niestety nic takiego się nie stało. Właśnie wtedy zrozumiałam, z głęboką pewnością dziesięciolatki, że nigdy nie będę taka piękna, jak moja matka. Byłam tylko niezdarną, niezręczną, niepewną siebie dziewczynką, więc zdecydowałam, że lepiej rozwinę w sobie inne cechy. Jeśli nie zanosi się na to, że będę ładna, mogę być na przykład inteligentna albo zabawna – w każdym razie będę kimś niezwykłym" – pisała w swoich wspomnieniach. 

I dodała, że jako dziecko wraz z bratem albo czekała na mamę zajętą pracą, albo walczyła o jej uwagę z tłumem fanów i wielbicieli, który towarzyszył im wspólnym wyjściom. Później, na dobrych kilka lat, postanowiła odciąć się od słynnej matki, tłumacząc, że nie chciała być jedynie córką Debbie Fisher, co opisała w książce "Pocztówka znad krawędzi", która stała się inspiracją do filmu o tym samym tytule z Meryl Streep i Shirley MacLaine w rolach głównych.

Carrie Fisher nienawidziła roli w "Gwiezdnych wojnach"

Choć nie wyglądała tak jak znana mama, to dzięki jej sławie i znajomościom dostała szansę na karierę w Hollywood. Miała 19 lat, kiedy po raz pierwszy wcieliła się w postać księżniczki Lei z sagi "Gwiezdne wojny", produkcji, która w istocie uczyniła z niej hollywoodzki produkt. Roli tej przez jakiś czas szczerze nienawidziła. Wszystko dlatego, że nie potrafiła sprzeciwić się wizji wielkiego George’a Lucasa.

Godziła się więc na karykaturalną fryzurę, której nie cierpiała, bo uważała, że jeszcze bardziej poszerza jej pucołowatą twarz, godziła się na dziwaczne jej zdaniem bikini. Wtedy ufała jednak reżyserowi.

"Czterdzieści lat temu George Lucas zrujnował mi życie. Oczywiście w najsympatyczniejszy możliwy sposób" – wspomniała w autobiografii. 

Trudno się z tym nie zgodzić. Bo choć Fisher zagrała potem w wielu filmach, w tym w takich hitach jak "Blues Brothers" czy kiedy "Kiedy Harry poznał Sally", to dla wielu ludzi była, jest i będzie słynną księżniczką Leią, której podobizna zdobiła ściany pokoi nastolatków w milionach domów na całym świecie. Na fali popularności "Gwiezdnych wojen" fani mogli kupić dosłownie każdy produkt z bohaterami sagi – od figurek, po mydło. 

"George Lucas zamienił mnie w laleczkę. I nawet nie zabolało. Kiedyś w szufladzie znalazłam małą lalkę, w którą jeden z moich eks mężów wbił kilka szpilek – w te miejsca, które najbardziej go denerwowały. George zamienił mnie także w butelkę szamponu, tak że ludzie mogli odkręcić mi głowę i lać płyn z mojej szyi. Było także mydło z napisem: 'namydlisz się mydłem Leia i poczujesz się jak księżniczka'" – wspominała, dziwiąc się, że w całym zestawie tych dziwacznych gadżetów zabrakło erotycznej lalki naturalnych rozmiarów.

Carrie Fisher nie poradziła sobie ze sławą. Sięgnęła po używki w wieku 13 lat

Krucha, pozbawiona miłości rodziców, nadwrażliwa dziewczyna nie potrafiła poradzić sobie ze sławą. Stres rozładowywała w najprostszy sposób – przy pomocy używek. Zaczęła po nie sięgać na długo przed tym, zanim stała się sławna, bo już w wieku 13 lat. 

Gdy Fisher kręciła "Gwiezdne wojny", była już uzależniona od alkoholu, halucynogenów i środki przeciwbólowe. W połączeniu z chorobą afektywną dwubiegunową, którą zdiagnozowano u niej później, była to mieszanka wybuchowa.

"Znacie powiedzenie, że religia to opium dla mas? Ja brałam masę opiatów w sposób iście religijny, jak komunię świętą. Ale nie można przypisywać tego całkowicie mojemu dziwacznemu dzieciństwu" – przyznała w swojej autobiografii. 

Winę za swoje uzależnienie sama zrzuciła na wspomnianą chorobę. Wyznała, że chwytała się każdej, nawet najbardziej ryzykownej metody, aby uciszyć ten wewnętrzny głos, który podpowiadał jej, że do niczego się nie nadaje. Ćpanie nazywała kładzeniem potwora do łóżka. "Kiedy chciałam czuć mniej, brałam więcej" – opisywała we wspomnieniach. To było niczym gra w rosyjską ruletkę, która dla Fisher mogła skończyć się tragicznie po przedawkowaniu.

Aktorka ostatecznie zdecydowała się na odwyk. Jej droga do trzeźwości nie była jednak łatwa i obfitowała w liczne upadki. 

"Miałam w swoim życiu trzy i pół problemu. Martwy facet w moim łóżku, nadużywanie oraz depresja maniakalna. Ten mój ostatni problemik wyrastał z trudności, jakie piętrzyły się w moich związkach. Zwłaszcza w ostatnim, zdecydowanie poważnym związku, kiedy mężczyzna porzucił mnie dla innego mężczyzny" – stwierdziła, podsumowując swoje burzliwe życie uczuciowe. 

Carrie Fisher cierpiała na chorobę dwubiegunową

W miłości miała mało szczęścia. Krótki romans z Harrisonem Fordem, o którym świat dowiedział się 40 lat później z pamiętników samej Fisher. Krótkie, kilkumiesięczne, małżeństwo z Paulem Simonem, a później nieformalny związek z agentem Bryanem Lourdem, który przypłaciła poważnym załamaniem nerwowym, gdy ten porzucił ją dla innego mężczyzny. Jedyną osłodą, jaką jej przyniósł, jest córka Billie, którą aktorka nazywała swoim największym osiągnięciem.

O Carrie Fisher nakręcono już jeden film, ale z jej bogatego życiorysu można wycisnąć dużo więcej. Jeśli bowiem prawdą jest to, że życie pisze najlepsze scenariusze, to same tylko pamiętniki aktorki są gotowym materiałem na kilka produkcji: o ciemnej stronie Hollywood, o samotności w blasku fleszy, o niewykorzystanym talencie, o upadku, ale też o odwadze, by mówić szczerze o swoich problemach. 

Gdy bowiem Carrie po załamaniu nerwowym trafiła do szpitala, gdzie poddała się elektrowstrząsom, a także dowiedziała się, że cierpi na chorobę dwubiegunową, postanowiła otwarcie mówić publicznie o swoich problemach psychicznych. Stała się tym samym głosem tych, którzy przez zaburzenia psychiczne nierzadko są stygmatyzowani.

"Życie z depresją maniakalną wymaga ogromnej odwagi. Zdarza się, że choroba dwubiegunowa jest wyczerpującym i pochłaniającym wszystkie wasze siły wyzwaniem, konsumującym całą waszą energię i odwagę. Tak więc chory, który cierpi na tę przypadłość i daje sobie z nią jako tako radę, to powód do dumy, a nie wstydu" – tymi słowami postanowiła zakończyć swoje wspomnienia Fischer. 

Kto wie, czy ta szczera opowieść o własnych demonach nie stanie się z czasem najważniejszą spuścizną zmarłej w 2016 roku Carrie Fisher i pamiątką po jej trudnym życiu. Znacznie ważniejszą, niż rola księżniczki Lei czy gwiazda w Hollywoodzkiej Alei Sław.

PAP life
Dowiedz się więcej na temat: Carrie Fisher
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy