Camerimage: Konkurs filmów polskich
"Sala samobójców", "Kret", "Joanna" i "Wymyk" to pierwsze filmy Konkursu Filmów Polskich XIX Plus Camerimage!
"Sala samobójców" okazała się przełomowym dla polskiej kinematografii filmem prawiącym o radościach i smutkach współczesnej młodości. Nie tej okiełznanej biedą śląskich "familoków" bądź skutej brakiem perspektyw na przyszłość, lecz mniej lub bardziej świadomie pozbywającej się ograniczeń w abstrakcyjnym świecie wirtualnym. Tam nic nie jest wprawdzie takie, jakim się wydaje, jednak moc iluzji zastępuje zdrowy rozsądek.
Jan Komasa odważył się wkroczyć na teren dotychczas dziewiczy dla polskiego kina, łącząc zaczerpnięte z literackiej klasyki uniwersalne motywy młodzieńczych rozterek z najnowszą animacją komputerową symbolizującą nie tylko przemiany technologiczne, ale także zmiany w sposobie myślenia i odczuwania. Powstał film ważny, radujący oczy starannie przemyślaną stroną wizualną i pozostawiający po sobie więcej pytań niż odpowiedzi.
Przeczytaj recenzję "Sali samobójców" na stronach INTERIA.PL!
Jednym z głównych elementów "Sali samobójców" jest dostosowanie zdjęć do pierwszoosobowej perspektywy Dominika, głównego bohatera filmu. Przez większość czasu obserwujemy świat przedstawiony właśnie z jego punktu widzenia, dlatego też mocna stylizacja zastosowana przez Radosława Ładczuka sprawdza się wyśmienicie. Dynamiczna praca kamery i kolorystyka filmu wynikają z mentalności Dominika, zwolnione tempo kilku scen z jego chwilowych separacji od otaczającego środowiska, a wizja wirtualnej rzeczywistości Second Life z jego kształtującego się postrzegania tego nowego "wspaniałego" świata. Wraz z powolnym zatracaniem się Dominika w cyfrowej iluzji, zmienia się także styl samego filmu, zamazując powoli granice pomiędzy tym, co rzeczywiste, a tym, co fałszywe.
Ojciec (Marian Dziędziel) i syn (Borys Szyc), a między nimi opublikowane w prasie oskarżenie, że ten pierwszy, bohater "Solidarności", był kiedyś informatorem Służby Bezpieczeństwa. W "Krecie" Rafael Lewandowski nie próbuje jednak "wkładać kija w mrowisko", żeby na nowo wzniecić żar debaty nad spuścizną PRL-u. Wręcz przeciwnie, wykorzystuje polską przeszłość jako sztafaż dla rozmowy o współczesnej Polsce, w której nie tylko nie da się odróżnić prawdy od kłamstwa, ale też - wydaje się - często się zapomina, że nic nigdy nie jest czarno-białe. W centrum "Kreta" Lewandowski stawia natomiast rodzinę jako jednostkę targaną wichrami nastrojów społecznych. Albowiem o wiele bardziej od przeszłości w "Krecie" ważna jest teraźniejszość i ludzie, którzy ją tworzą.
Przeczytaj recenzję "Kreta" na stronach INTERIA.PL!
Na pierwszy rzut oka realizacja "Kreta" to po prostu solidna robota, bez słabych punktów, ale też większych zachwytów. Natomiast zdjęcia Piotra Rosłowskiego znakomicie odzwierciedlają kolejne fazy filmu Rafaela Lewandowskiego, podkreślając rosnącą desperację głównego bohatera w poszukiwaniu nieuchwytnej prawdy. Na dodatek kamera uwydatnia różnice pomiędzy kolejnymi miejscami, w których dzieje się akcja. Sceny we Francji, jeszcze w pierwszej połowie filmu, są pełne kolorów i dynamiki, natomiast po powrocie do Polski, z wylewającą się zewsząd nieufnością, wszystko blednie, szarzeje, a cała sytuacja nie wydaje się już być tak oczywista.
W "Joannie" Feliks Falk kontynuuje swoją filmową krucjatę wymierzoną przeciwko brakowi moralności i oportunizmowi łamiącemu kręgosłup moralny. Osadzając swoją opowieść w niejednoznacznych moralnie czasach II wojny światowej, reżyser podkreśla humanistyczną wymowę całości. A wrzucając w ramiona Joanny (Urszula Grabowska) małą żydowską dziewczynkę, polski twórca testuje zarazem wszystkich dookoła: bliskich głównej bohaterki i osoby przypadkowo z nią powiązane, osoby politycznie zaangażowane i ludzi pragnących żyć po linii najmniejszego oporu, Polaków i Niemców. W końcu nikt nie jest takim, jakim się wydaje, dopóki nie zostanie doświadczony przez los.
Przeczytaj recenzję "Joanny" na stronach INTERIA.PL!
Dodatkowym i niezwykle ważnym bohaterem "Joanny" jest strona realizacyjna, na czele której obok Falka stanął operator Piotr Śliskowski. Starannie odzwierciedlone realia targanej wojną Warszawy są nieustannie podkreślane przez stonowaną kolorystykę, operowanie zbliżeniami oraz akcentowanie różnic pomiędzy stylem życia różnych grup społecznych. Chociaż największe wrażenie robią zdjęcia w scenach dziejących się na ograniczonej przestrzeni, jak chociażby mieszkanie Joanny, w których kamera pod okiem Śliskowskiego potęguje wszystkie czyny, gesty i słowa, odsłaniając przed widzem prawdziwe oblicza każdego z bohaterów.
Reżyser Greg Zglinski nie upatruje dramatu w czynach, które zawsze wywołują jakąś reakcję, ergo można je mniej lub bardziej uczciwie nazwać i ocenić, lecz w niemożności podjęcia wiążącej decyzji, w niezdolności do wyjścia poza własne ograniczenia. "Wymyk" doskonale ukazuje smutną prawdę, że jedno losowe zdarzenie - braterska kłótnia, zbyt impulsywna reakcja bądź też walka o swoje przekonania - może odmienić całe życie, naznaczając piętnem także innych. Jednocześnie film Zglinskiego jest moralnym traktatem na temat różnych rodzajów odwagi: cywilnej, braterskiej, społecznej, aroganckiej, biznesowej czy po prostu ludzkiej.
Przeczytaj recenzję filmu "Wymyk" na stronach INTERIA.PL!
To, co pierwsze przychodzi na myśl podczas seansu "Wymyku", to świadomość pogłębienia psychologicznego najważniejszych postaci, w szczególności dwóch skłóconych braci. Ta "jakość" została osiągnięta zarówno za pomocą doskonałej gry aktorskiej, jak i przemyślanej realizacji. Kamera Witolda Płóciennika często skupia się na bohaterach pozostających w kadrze, nawet za cenę opuszczenia teoretycznie ciekawszych wydarzeń, w ten sposób pozwalając widzowi zrozumieć wszystkie emocje kłębiące się w ich głowach i sercach. Płóciennik operuje także na zbliżeniach, wychwytujących tak ważne szczegóły jak mimika twarzy czy wyraz oczu, który przekazuje o wiele więcej, niż dziesiątki słów.