Reklama

Bruce Willis: Pracujący z nim reżyserzy wiedzieli, że dzieje się coś niedobrego

W środę świat obiegła informacja, że Bruce Willis kończy karierę z powodu afazji czyli zaburzenia w komunikowaniu się, spowodowanego przez uszkodzenie mózgu. Teraz wyszło na jaw, że kultowy John McClane z serii "Szklana pułapka" od dłuższego czasu miał poważne problemy z odgrywaniem ról. Nawet najprostszych.

Trudno byłoby powiedzieć, że producenci filmowi nie reagowali na "deficyt bystrości psychicznej" Willisa przed kamerą. Bo reagowali. Robili wszystko, by tylko wystąpił przed kamerą i wypełnił kontrakty. By mieć jego nazwisko w materiałach marketingowych promujących film.

W rozmowie z "Los Angeles Times" reżyser Mike Burns, który pracował z Willisem przy filmie "Out of Death" (polski tytuł: "Poza prawem"), przyznał, że został poproszony o maksymalne zredukowanie scen z jego udziałem. "Wygląda na to, że musimy zmniejszyć liczbę stron Bruce'a o około 5 stron (z 25 - przyp. red.)" - napisał Burns w e-mailu z czerwca 2020 roku do scenarzysty. "Musimy też nieco skrócić jego dialog, aby nie było monologów itp".

Reklama

Na planie wszystko stało się jasne

"Po pierwszym dniu pracy z Bruce’m uświadomiłem sobie, w czym jest problem i dlaczego poproszono mnie o skrócenie jego kwestii" - powiedział teraz Burns, cytowany przez "Los Angeles Times". Później, gdy padła propozycja wyreżyserowania kolejnego filmu z Willisem, "The Wrong Place", usłyszał od producenta obietnicę, że gwiazdor jest teraz w dużo lepszej formie. "Nie było lepiej, było jeszcze gorzej. Kiedy skończyliśmy, powiedziałem: "Nie zamierzam robić żadnych innych filmów z Bruce'm Willisem", przyznał reżyser.

Podobnie zachował się Jesse V. Johnson, który wyreżyserował film z Willisem "White Elephant". Podczas zdjęć w kwietniu zeszłego roku, od razu zauważył, że z aktorem nie da się pracować i odrzucił propozycję dwóch kolejnych filmów z nim ("White Elephant" nie miał jeszcze swojej premiery).

Według "The Times", w ostatnich latach zdjęcia z udziałem Willisa trwały nie dłużej niż dwa dni, za co dostawał ok. 2 mln dolarów. Przy tym aktor, choć zobowiązywał się do ośmiu godzin pracy dziennie, często przebywał na planie nie dłużej niż cztery. Do tego musiał korzystać z podpowiedzi udzielanych mu przez słuchawkę.

Doprowadzał też do niebezpiecznych sytuacji na planie.

W styczniu 2020 roku podczas zdjęć do filmu "Hard Kill" w reżyserii Matta Eskandariego niespodziewanie wystrzelił z pistoletu załadowanego ślepą amunicją. Towarzysząca mu w tej scenie aktorka Lala Kent stała zwrócona do niego plecami. Miała się uchylić przed strzałem po słowach wypowiedzianych przez Willisa, ale on wypalił bez słowa. Na szczęście nic się nie stało. Ujęcie trzeba było powtórzyć. Kent poprosiła reżysera, by przypomniał Willisowi o kwestii, która jest dla nie sygnałem do uniku. Niestety, podczas drugiego ujęcia sytuacja się powtórzyła.

Według doniesień "Los Angeles Times" i "The Times" Bruce Willis od co najmniej dwóch lat był dochodową "marionetką" dla osób z branży filmowej, które próbowały wycisnąć z jego sławy, ile się da. Do samego końca, który niestety nadszedł, wraz z ogłoszeniem jego najbliższej rodziny.

PAP/INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Bruce Willis | afazja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy