Była młoda, utalentowana. Doskonale radziła sobie w teatrze i na filmowym planie. Krytycy przepowiadali jej wielką sławę...
Gwiazdą była już w łukowskim liceum. Rodzinę Bożeny znano w całym mieście. Wszyscy wiedzieli, że w domu, w którym dawniej mieściła się łaźnia, mieszkają "ci" Kurowscy, czyli Józef i Kazimiera herbu Lubicz z dziećmi. Gdy ich córka Bożenka podrosła, ten adres znała także większość miejscowej młodzieży, zwłaszcza chłopcy, którzy trenowali na pobliskim boisku "Orląt" i w duchu liczyli, że przypadkiem natkną się na śliczną koleżankę.
Uwielbiali ją znajomi z klasy, którzy byli święcie przekonani, że spełni się jej marzenie o aktorstwie. Bo jeśli nie jej, to komu miałoby się udać? Była świetna z polskiego, a choć matematyka nie była jej pasją, nigdy nie miała z niej oceny niższej niż 4. Gdy podczas konkursu recytatorskiego mówiła "Deszcz jesienny", wiele osób miało łzy w oczach. Oczywiście wygrała.
Nie była jednak typem spokojnej kujonki, choć - jak wspominają znajomi - nigdy nie paliła tak modnych wtedy papierosów. Za to dałaby się pokroić za lody. Bez trudu namawiała kolegów do różnych psot, bo poszliby za nią w ogień. "Razem z kilkoma koleżankami tworzyłyśmy zgraną paczkę. Byłyśmy klasowymi prowodyrkami. Do dziś pamiętam wagary, na które wyciągnęłyśmy całą klasę do Siedlec" - wspominała przyjaciółka gwiazdy Kazimiera Goławska. Inni pamiętają ją jako wrażliwą i życzliwą osobę, która oddałaby potrzebującemu ostatni grosz.
Gdy dostała się na Wydział Estradowy warszawskiej PWST, gratulował jej cały Łuków. Już podczas studiów zwróciła uwagę profesorów. Kochała grać i zawsze, odwiedzając rodzinne miasto, z entuzjazmem opowiadała o życiu w stolicy.
Miała 21 lat, gdy wyszła za mąż za mężczyznę swego życia, Zbigniewa Walczaka. Niewiele wiadomo o jej ślubie, ale na pewno jej bukiet nie składał się z róż. Raczej z jej ukochanych fiołków i margerytek. Po otrzymaniu dyplomu dostała etat w Teatrze Klasycznym, ale nie było jej łatwo się przebić. Dobre role trafiały do jej koleżanek "z nazwiskami", a ona miała szansę się wykazać jedynie, gdy któraś z nich zachorowała. Widzowie zapamiętali ją jednak z kreacji w sztukach: "Taka miłość" (debiut w roli Lidy), "Żeglarzu", "Wojny trojańskiej nie będzie" czy "Niepokoju przed podróżą".
Miała zadatki na klasyczną amantkę, świetnie sprawdzała się w rolach charakterystycznych. Koledzy z teatru zapamiętali ją jako cichą i skromną. Co nie oznacza, że nie zdarzało jej się stanowczo wyrażać swoich poglądów. Kamera ją kochała, czego dowiodła już swoją pierwszą rolą - w "Zamachu" Jerzego Passendorfera. Film zebrał niezłe recenzje, chwalono też młodziutką aktorkę. Choć na planie towarzyszyli jej Stanisław Mikulski i Tadeusz Łomnicki, bez trudu dotrzymywała im kroku.
Tam wypatrzył Bożenę Kurowską Andrzej Wajda i zaproponował jej udział w "Lotnej" - ekranizacji opowiadania Wojciecha Żukrowskiego. Film budził wiele kontrowersji, a sam reżyser po latach przyznał, że nie było to jego najlepsze dzieło. Kreację Bożeny jednak chwalono. Dziennikarze widzieli w niej przyszłą gwiazdę.
Pozowała do sesji okładkowych, udzieliła wywiadu w magazynie "Film". Jej urodę i wdzięk doceniono również nad Sekwaną. Była godną reprezentantką naszego kraju podczas jednego z festiwali w Cannes. "Wyróżniała się, zachwycając Francuzów urokiem pełnej wdzięku prostoty swych nieposzlakowanych form bycia" - pisał o niej publicysta Stanisław Grzelecki.
Wydawałoby się, że po świetnym starcie u wybitnych reżyserów kolejne propozycje posypią się jak z rękawa. Tak się jednak nie stało. Co nie znaczy, że Kurowska spoczęła na laurach. Przypomniała o sobie widzom rolą u boku Leona Niemczyka w "Na białym szlaku", a rok później udowodniła, że ma talent komediowy, gdy pojawiła się z Bogumiłem Kobielą w "Kryptonimie Nektar". Miała też krótką przygodę z telewizją, gdzie zagrała w serialu "Barbara i Jan".
Polskie kino nie wykorzystało w pełni jej potencjału, za to zachwycili się nią w Czechosłowacji. Rola w "Damie" przyniosła jej Grand Prix V Międzynarodowego Festiwalu Filmów TV w Pradze za rolę kobiecą. Był wtedy rok 1968, Kurowska ledwie przekroczyła trzydziestkę. Świat stał przed nią otworem. Czy już wtedy wiedziała, że jest chora i na spełnienie marzeń o wielkiej karierze ma coraz mniej czasu? Jeśli tak, to nikt tego nawet nie podejrzewał.
Zawsze punktualnie pojawiała się na próbach w Teatrze Klasycznym, któremu pozostała wierna, zawsze doskonale przygotowana. Tak było też i 16 września 1969 r. Nikt nie pamięta, by się skarżyła na złe samopoczucie albo wyglądała na chorą... Założyła kostium, nałożyła makijaż, wyszła na scenę i... na niej zakończyła życie. Miała 32 lata.
Nieoficjalnie mówi się, że cierpiała na ostrą odmianę białaczki. Swą tajemnicę udało jej się utrzymać do końca. Aktorkę pochowano na cmentarzu Bródnowskim w Warszawie.
Joanna Lenart