Reklama

Borys Szyc: Polecam sport każdemu

Borys Szyc przyznał, że był niezdyscyplinowany jeśli chodzi o uprawianie sportu. Ale to się zmieniło. Urodzony w Łodzi aktor teatralny i filmowy od ponad pół roku ma motywację do systematycznych treningów. Cel - ukończyć w niedzielę, 11 sierpnia, Herbalife Triathlon Gdynia.

W styczniu podjął się pan wyzwania, jakim jest debiut w zawodach Half Ironman: 1,9 km pływania, 90 km jazdy na rowerze i 21,1 km biegu. Czego się pan najbardziej obawiał?

Borys Szyc: - Pływania. Jak byłem małym chłopcem, podtopiłem się i od tego czasu boję się wody. Gdy do niej wchodzę, ogarnia mnie panika, że się trochę wleje do płuc. Ale że w skład triathlonu wchodzi pływanie, więc musiałem się przemóc, przewalczyć strach. Najgorzej było zamienić basen na morze, dlatego... trenowałem z solą w ustach. Na 25-metrowej pływalni pokonywałem jakieś 50 długości. Po każdym nawrocie miałem 10 sekund przerwy i znów ruszałem zmiennymi stylami.

Reklama

Jak pokonuje się taki lęk?

- Pływając. Po prostu trzeba zwalczyć strach. Na basenie jest przyjemnie, ale na zawodach wskoczymy w wody Zatoki Gdańskiej, więc dojdą fale i tłum rywali, bowiem wystartuje półtora tysiąca osób. Dystans 1900 metrów, limit czasu na pokonanie wynosi godzinę, więc jak uda mi się w 50 minut, to będzie nieźle.

Idzie pan "na rekord"?

- Nie planuję bicia rekordów życiowych w żadnej z trzech konkurencji. Nie nastawiam się na wynik, a na ukończenie triathlonu. Tak naprawdę to droga treningowa jest celem. Przez te siedem miesięcy walczyłem z samym sobą. Teraz ważna jest próba sił w zawodach, ale nie będzie obciachu, jak nie zdołam ukończyć. Pomimo tego, że całe życie uprawiałem sport, to ciało podczas triathlonu zmuszone jest do wykorzystywania każdego mięśnia. A to się czuje.

Jakie sporty uprawiał pan w dzieciństwie?

- Byłem uczniem Szkoły Podstawowej nr 46 im. Józefa Chełmońskiego w Łodzi, słynnej ze sportu, a głównie z sekcji łyżwiarstwa figurowego. Zrozumienie, że łyżwy z ząbkami z przodu nie są moim przeznaczeniem, zajęło mi miesiąc. Przerzuciłem się na tenis ziemny. Niestety, Janowiczem nie byłem, więc później zacząłem uprawiać jeździectwo. W tenisa bardzo lubię grać i grywam do tej pory.

Z jakimi osiągnięciami trenował pan jazdę konną?

- Zdobyłem wicemistrzostwo Polski juniorów w skokach przez przeszkody, były też różne okręgowe sukcesy. Jeździectwo to sport, który uprawia się całe życie, a im dłużej jeździsz tym lepiej to robisz. I nie ma ograniczeń wiekowych. Jednak ja po dostaniu się do szkoły teatralnej musiałem sprzedać konia, przeprowadziłem się do Warszawy i nie było już czasu.

Jak zatem znalazł pan godziny na przygotowania do triathlonu, kiedy absorbuje pana praca w teatrze czy na planach filmowych?

- Okazuje się, że im więcej ma się zajęć, tym więcej znajduje się czasu. Trzeba sobie wszystko tak poukładać, żeby godzinę czy dwie znaleźć. Na przykład Maciek Dowbor wraca ze zdjęć późno i biega o pierwszej w nocy. Ja wiem, że mogę trenować systematycznie godzinę, góra dwie dziennie. Tu liczy się regularność, a nie to, żeby jednego dnia zamęczyć się tak, że następnego nie można się ruszyć.

Czy do tego doszła restrykcyjna dieta?

- Pomimo plotek odżywiam się dosyć dobrze, lubię zdrowe i systematycznie jedzenie. Przygody treningowe z dietą miałem przed 'Wojną polsko-ruską'. Wiem, ile wysiłku trzeba włożyć, żeby stracić to, co nam na brzuchu wisi. Czasem wydaje się, że olbrzymią pracę wykonaliśmy, ale efektów nie widać, a przychodzi taki czas, że nagle tłuszcz znika jakby ktoś go wyssał. Jeszcze przed treningami do triathlonu wiedziałem, że muszę dużo zrzucić. I tak się stało - schudłem siedem kilo. Najfajniejsze jest to, że przy tak dużym wysiłku musisz dużo jeść, a i tak chudniesz.

Dlaczego zdecydował się pan na triathlon?

- To są szczególne zawody. Uczą pokory. Na czas treningów trzeba wprowadzić się w rodzaj transu. Ja wykorzystuję to jako czas dla siebie. Biegając możesz przemyśleć podjęte decyzje, poukładać pewne sprawy i wówczas one zwykle okazują się wcale nie tak bardzo skomplikowanymi, jak się pierwotnie wydawało. Czasami trening to rodzaj medytacji - nie myślisz o niczym, tylko wsłuchujesz się w swój oddech, w bicie serca.

Czy sport daje panu satysfakcję?

- Mam satysfakcję, że w ogóle się za to zabrałem. Czasem człowiek zapędzi się w codziennym życiu i zapomina o wszystkim, przestaje umieć cieszyć się z drobnych rzeczy. A sport daje taką możliwość. Podczas aktywności fizycznej pobudzany jest ośrodek szczęścia w mózgu i ja tego doświadczam, widzę, że wszystko staje się łatwiejsze. Pokonujesz swoje bariery fizycznie i wtedy inne rzeczy stają się łatwiejsze. Motywacja to motor aktywności fizycznej. Polecam sport każdemu!

W sobotnim aquathlonie (pływanie i bieg) i niedzielnym triahlonie udział weźmie ok. dwóch tysięcy zawodników z 15 krajów.

- Cieszę się, że akurat mój debiut wypadnie w największej tego typu imprezie w Polsce. Do pomocy w organizacji zawodów szykuje się 700 osób, w tym 500 wolontariuszy. Nad bezpieczeństwem podczas pływania czuwać będzie 60 ratowników. Strefa zmian na Skwerze Kościuszki ma 320 metrów długości. Musi się w niej zmieścić aż 1500 rowerów. Ogromne przedsięwzięcie.

Rozmawiała Anna Maria Kalinowska (PAP).

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL/PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy