Borys Szyc: Niespokojny duch
W tym sezonie Borys Szyc dołączył do obsady hitowego serialu "Lekarze", gra w "Czasie honoru", a na deskach teatru pojawia się w dwóch głównych rolach. Choć mawiają, że jeszcze trochę, a wyskoczy z lodówki, to chciałoby się mieć taką lodówkę.
W ubiegłym miesiącu miał pan urodziny. Spóźnione, ale szczere... Czego życzył pan sobie z tej okazji?
Borys Szyc: - Dziękuję serdecznie. Myślę, że troszkę więcej spokoju niż dotychczas, na pewno ciekawych propozycji, kinowych przede wszystkim. Ale nie mówię "nie" serialom, zwłaszcza jeśli trafi się coś na miarę "House of Cards". Chciałbym, żeby taki scenariusz dla mnie powstał. A poza tym niech będzie tak, jak jest.
A co to znaczy więcej spokoju? To nie wiązałoby się np. z mniejszą liczbą ról?
- Chodzi o wewnętrzny spokój. Bo ja jestem generalnie niespokojnym duchem.
Gra pan chirurga w "Lekarzach". Wyobraża pan sobie swoją obecność przy operacji?
- Wybierałem się na medycynę, mieliśmy zajęcia w akademii medycznej, wcześniej byłem w klasie biologiczno-chemicznej, więc już tam widziałem różne rzeczy. Nie jest tak, że to nie robi na mnie wrażenia, zresztą nie mam takich ambicji, ale mdleć nie zamierzam.
Zaczął pan pracę w filmie japońskim "Persona non grata". Ta rola wymaga szczególnych przygotowań?
- Musiałem zadbać o formę z trenerem. I proszę, tu są pudełka po posiłkach z zaprzyjaźnionej firmy, moja dieta na cały dzień.
Czuje się pan najedzony?
- Na początku człowiek jest zły, bo nie dojada. Ale na szczęście później organizm się przyzwyczaja, żołądek się trochę zmniejsza. Wtedy te dokładki pokarmu co trzy godziny stają się wystarczające. Do tego oczywiście dochodzą ćwiczenia.
Seks i jedzenie to najprzyjemniejsze rzeczy w życiu, powiedział pan w jednym z wywiadów. Jedzenie pudełkowe też jest takie fajne?
- Jak najbardziej. Jest naprawdę duża różnorodność, kucharz bardzo się stara. Kiedy on rozkręcał działalność, przygotowywałem się do "Wojny polsko- ruskiej", więc znamy się naprawdę kawał czasu. Towarzyszę mu w rozwoju kariery jako dietetyka i instruktora. Przecież nasz świat tak przyspieszył, że często jemy w biegu albo w ogóle nie jemy. A hasło "nie jesz - tyjesz" jest jak najbardziej prawdziwe.
Jakie jeszcze przyjemne rzeczy lubi pan robić?
- Niedawno zrobiłem sobie prezent urodzinowy: wykupiłem kurs na sternika motorowodnego morskiego. Zdałem i zrobiłem też kurs obsługi radia. Tak że teraz moja przyjemność to pływanie. Sopot jest moim ukochanym miejscem, gdzie pomieszkuję, kiedy tylko mogę. Nie trzeba mi żadnego Lazurowego Wybrzeża.
Czyta pan opinie na swój temat w Internecie?
- Raczej nie, ale czasem się zdarza - bardzo ciekawe. Czytanie najbardziej nienawistnych postów na głos mogłoby być całkiem niezłą terapią.
Marzył pan o roli Hamleta, którą teraz pan gra w teatrze?
- Być może podświadomie. To jest rola, którą każdy aktor chce zagrać. Cieszę się, że mi się to udało właśnie w tym wieku. Musiałem parę rzeczy przeżyć, kilka ról zagrać, żeby zrozumieć ten materiał. To niesamowita przygoda i nauka. Na pewno po "Hamlecie" nic już nie jest takie samo.
A teraz marzy pan o roli...
- Zdaję się na dyrektora Macieja Englerta, bo on tak pięknie umie mnie zaskoczyć. Na niego zawsze mogę liczyć. A teraz będziemy mieć okrągły jubileusz - 65. rocznicę - Teatru Współczesnego, więc czekam. Wiem, że szykuje na mnie swoje reżyserskie szpony.
Rozmawiała Katarzyna Sobkowicz.