Reklama

Bogusz Bilewski: Od amanta do zbójnika

Do roli Kwiczoła w "Janosiku" gwary góralskiej uczył się w podhalańskich knajpach. Z tak wielkim oddaniem, że przepuścił tam kilka pensji i trabanta.

Do roli Kwiczoła w "Janosiku" gwary góralskiej uczył się w podhalańskich knajpach. Z tak wielkim oddaniem, że przepuścił tam kilka pensji i trabanta.
Bogusz Bilewski w "Janosiku" /East News/POLFILM

Wybitny aktor, oddany przyjaciel, skromny i pracowity człowiek - tak najczęściej jest dziś wspominany. Ci, którzy znali go bliżej, pamiętają też Bogusza Bilewskiego jako kawalarza, niezrównanego kompana do kieliszka i człowieka, który nie przepuścił żadnej okazji do dobrej zabawy. Zabawy, którą w końcu przypłacił życiem.

Rodzice chcieli, żeby został inżynierem albo śpiewakiem operowym. Ale Bogusz marzył o aktorstwie i po maturze w rodzinnych Starachowicach zdał na krakowską PWST. Studiował ze Zbigniewem Cybulskim i razem z nim wynajmował pokój. Bogusz, świetny kierowca, próbował nauczyć przyjaciela prowadzić samochód, jednak wobec oporów ucznia starania instruktora spełzły na niczym.

Po studiach trafił do Teatru Wybrzeże - zadebiutował tam w 1954 r. Niedługo potem był już w Warszawie, gdzie związał się z Teatrem Domu Wojska Polskiego (dziś Teatr Dramatyczny). - Mam przed oczami jego młodzieńczą, pełną uroku rolę Romea, którego grał w roku 1956 w tragedii Szekspira. Oczarował publiczność i krytyków prawdą wewnętrznego przeżycia i piękną, szlachetną urodą - wspominał Bilewskiego kolega po fachu Witold Sadowy.

Nic więc dziwnego, że zdolny i przystojny aktor wpadł w oko filmowcom. Najpierw dostał niewielką rolę w wojennych "Godzinach nadziei" (1955), potem propozycje posypały się jak z rękawa. Zagrał postacie pierwszoplanowe m.in. w "Zimowym zmierzchu" (1956), i "Dwojgu z wielkiej rzeki" (1958). Był nawet murowanym kandydatem do Zbyszka z Bogdańca w "Krzyżakach", ale w ostatniej chwili rolę sprzątnął mu sprzed nosa nikomu wówczas nieznany Mieczysław Kalenik.

Reklama

Z wizerunku amanta nic nie zostało, kiedy Bilewski z wiekiem przybrał na wadze i zapuścił brodę. Wtedy, z równym powodzeniem, aktor zaczął grać role charakterystyczne. Chyba nikt się nie spodziewał się, że Waluś Kwiczoł z "Janosika" okaże się rolą jego życia.

Jak żaden z jego kolegów Bilewski nauczył się podhalańskiej gwary: co wieczór biesiadował z góralami, a za "konsultacje" stawiał im wódkę i jedzenie. - Boguś był ulubionym ceprem. Górale kłaniali mu się w pas w każdej knajpie w Zakopanem - opowiadał Witold Pyrkosz, który w "Janosiku" zagrał Pyzdrę. Lekcje były kosztowne - Bilewski przepuścił z kompanami kilka pensji, a nawet sprzedał trabanta, żeby mieć na kolejne popijawy.

W tym świetle jedna z serialowych kwestii Kwiczoła nabiera szczególnego znaczenia: - Pan Bóg dał ludziom okowitę na radość. Zapytajcie plebana, przecie on sam pije - tłumaczył zawiany Waluś oburzonym góralkom.

Szybko zjednywał sobie ludzi, ale równie łatwo popadał w tarapaty, jak podczas pracy nad "Potopem". - Pewnej nocy łomot do drzwi - mówił reżyser Jerzy Hoffman. - Stoi w nich Bilewski cały we krwi. Pił w knajpie, a dwa stoliki dalej biesiadowali czescy lotnicy z sowieckimi. Bogusz podszedł i powiedział: "Wy w d...ę pier... Czesi". Musiał stanąć do walki i bynajmniej się od niej nie uchylał!

Wystąpił w ok. 80 filmach i serialach, ale dla wielu pozostał Kwiczołem. Na początku lat 90. wrócił do tej roli - razem z Pyrkoszem zagrał w reklamie margaryny i przekonywał, że "serce ma jak dzwon". Tymczasem wyniszczający tryb życia odbił się na zdrowiu aktora. W 1995 r., po suto zakrapianym wieczorze w towarzystwie kolegów z liceum, zmarł na krwotoczny udar mózgu. - To była wielka strata. I dla mnie przestroga: przeszedłem na dietę i przestałem nadużywać alkoholu - opowiadał potem w wywiadach Witold Pyrkosz.

***Zobacz materiały o podobnej tematyce***

To i Owo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy