Białe (znowu) Oscary
Zapewne niektórzy miłośnicy kina przypominają sobie zeszłoroczną „twitterową” akcję #OscarsSoWhite (ang. #OscaryTakieBiałe). Jednak, jeśli ktoś nie pamięta, to nie musi się martwić. W tym roku mamy powtórkę.
#OscarsSoWhite był protestem wobec pominięcia czarnoskórych aktorów na ubiegłorocznej oscarowej gali. Oburzenie internetowej społeczności wzbudził fakt, że spośród nominowanych do najbardziej prestiżowych kategorii nie było ani jednego Afroamerykanina.
W tym roku jest dokładnie tak samo, a nawet jeszcze gorzej. Wielu krytyków uważa, że w ostatnim czasie nie brakowało interesujących kreacji aktorskich, którymi popisywali się czarnoskórzy aktorzy. Wystarczy tutaj wspomnieć role Michaela B. Jordana w filmie "Creed", czy Idrisa Elby w "Beasts of No Nation". Bardzo dobre recenzje zebrał również "Straight Outta Compton", biograficzny obraz opowiadający o założeniu legendarnej hip-hopowej grupy NWA.
Ostatnimi czarnoskórym aktorami, który znaleźli się w gronie nominowanych byli Chiwetel Ejiofor (za film "Zniewolony. 12 Years of Slave") i Lupita Nyong’o (laureatka tej nagrody, również za film "Zniewolony..."). Oboje wyróżnieni zostali w roku 2014. Oznacza to, że od dwóch lat czarni aktorzy są pomijani przez Amerykańską Akademię Filmową. Jest to pierwszy taki przypadek od 1998 roku.
Pojawiają się zarzuty, że członkowie Amerykańskiej Akademii Filmowej (w większości biali mężczyźni) nie chcą słuchać historii o mniejszościach w USA, a całe Hollywood jest skupiane na konserwatywnej "białej" części amerykańskiego społeczeństwa. Według badań przeprowadzonych przez University of South California, 75% głównych bohaterów hollywoodzkich filmów, które zostały wyprodukowane w 2014 roku, było białych.
"Starsi, biali członkowie Akademii nie darzą nienawiścią kobiet, gejów, czy czarnych. Oni po prostu nie są zainteresowani ich/naszymi historiami" - napisał krytyk Mark Harris.
Na lutowej gali Afroamerykanie będą mieli swojego reprezentanta w postaci prowadzącego ceremonię - Chrisa Rock.