Reklama

Barbara Brylska: Najpiękniejsza dziewczyna w szkole

Uchodziła za jedną z największych polskich piękności. Uroda pomagała jej w karierze, ale nie dała szczęścia.

Pierwsze wspomnienia Barbary Brylskiej nie są szczęśliwe. "Basia przyszła na świat w złych czasach" - wzdychała jej mama Felicja. Córkę urodziła w maju 1941 r., dwa lata później trafiła do pracy w łódzkiej szwalni. "W hali, w której pracowałam, wisiały plandeki, za którymi musiałam ukrywać Basię  - opowiadała. - Serce mi krwawiło, kiedy widziałam, jak zza zasłon śledzi mnie to smutne, załzawione spojrzenie". Pewnego dnia porzuciła pracę, choć karą za to był obóz koncentracyjny. Gdy do drzwi klitki, w której mieszkały, załomotali Niemcy, mała Basia przytuliła się do nóg wrogów i zaczęła ich głaskać po rękach. "Zostawcie mamusię, proszę!" - błagała i, o dziwo, Niemcy zmiękli. Zamiast do obozu, odstawili uciekinierkę znów do fabryki. Przeżyły obie.  

Reklama

Po wojnie nastały dla nich lepsze czasy. Do rodziny wrócił ukrywający się dotąd tata Basi i jej młodszej siostry Jadzi. Basia była niezłym urwisem, zdarzyło jej się kiedyś wrzucić kota do studni, kolana miała w siniakach i koniecznie chciała się pozbyć swoich długich warkoczy, ale pani Felicja mówiła stanowczo "nie". Córka jednak w końcu dopięła swego. Z obozu w liceum plastycznym wróciła bez warkoczy - ponoć koleżanki obcięły jej włosy podczas snu. Szkołę plastyczną wybrała wbrew ojcu, który chciał, by została... zegarmistrzem.

Ona sama wahała się z wyborem zawodu, odkąd liceum odwiedzili filmowcy. Po próbnych zdjęciach wybrali do filmu "Kalosze szczęścia" właśnie ją. Ślicznej nastolatce zapłacono za trzy dni zdjęciowe, ale jej marzenia, że odtąd będą się do niej zgłaszać kolejne ekipy filmowe, szybko się rozwiały. Jeśli chciała zostać aktorką, musiała sama się o to postarać. Tymczasem co innego zaprzątało jej myśli.

Ze szkolnej wycieczki wróciła cała w pąsach - w pociągu nie odrywał od niej oczu pewien młodzieniec. Gdy wysiadła, usiłował wcisnąć jej do ręki karteczkę, ale przechwyciła ją wychowawczyni. Po paru dniach podczas lekcji otworzyły się drzwi klasy: "Brylska do pani dyrektor!" - usłyszała. Za drzwiami wzywająca ją koleżanka wyjaśniła, że dyrektorka o niczym nie wie, a na Basię czeka chłopak z pociągu. Jan Borowiec, 6 lat od niej starszy pracownik naukowy z Warszawy, odnalazł ją, by zaproponować spotkanie po szkole "w jej ulubionej kawiarni". Brylska żadnej kawiarni nie znała, zaproponowała więc lokal, który mijała w drodze do szkoły. Nie udało jej się okazać osobą światową - była to obskurna mordownia.

"Janek Borowiec nauczył mnie wszystkiego, dobrych manier, spojrzenia na literaturę i na wszystko. Był moim ideałem i wzorem do naśladowania" - mówiła po latach Brylska. Młodzi po jej maturze (zdała świetnie, choć podczas egzaminu mdlała z bólu: miała zapalenie wyrostka robaczkowego) kursowali między Warszawą a Łodzią, gdzie Basia podjęła studia aktorskie w Filmówce. Rodzinie Jana nie podobał się jego związek z "komediantką", tuż przed ślubem Barbara rzuciła więc studia. Po kilku miesiącach zajmowania się domem nie wytrzymała: została wolną słuchaczką na warszawskiej PWST.

"Była to najpiękniejsza dziewczyna w szkole i ja się w niej po cichu kochałem - wspominał daniel Olbrychski. - To nie było wcale przypadkiem, że zasnąłem kiedyś na jej ramieniu, zaplątany w jej włosy". I ona miała na niego oko, całowali się nawet za kotarą, ale bardziej ciągnęło ją do innego kolegi - Jerzego Zelnika, bruneta dokładnie w tym typie, który zawsze był w stanie namącić jej w głowie. Gdy wybrano ją do roli Kamy  w "Faraonie", podszepnęła reżyserowi, by na Ramzesa wybrał Zelnika - i bingo!... choć nie do końca. Półnagi Ramzes przez niemal pół roku na pustyni Kyzył-Kum w Kazachstanie marzył, by zdarzył się cud, by na plan zawitała półnaga Kama.

Zdjęcia z Kamą kręcono jednak w łódzkim studiu i nawet bogowie Egiptu nie potrafili im pomóc. Romans wybuchł po powrocie do szkoły i w jej murach właściwie pozostał. Barbara mogła liczyć na wyrozumiałość męża (jej fascynacje innymi zrzucał na karb młodego wieku). Mniej zrozumienia wykazały władze szkoły filmowej. Studentów obowiązywał zakaz grania w produkcjach filmowych i teatralnych - mieli się skupić na nauce. Brylska zakaz ten regularnie łamała, w końcu została skreślona z listy studentów. Wróciła na dyplom, ale dopuszczenie do niego musiała niemal wybłagać.

Coraz mniej czasu miała dla męża, on też miewał skoki w bok. Ich małżeństwo rozpadło się, gdy Barbara zaczęła wyjeżdżać na plany międzynarodowych produkcji za wschodnią granicę, gdzie nietrudno było o czarnowłosych aktorów dokładnie w jej typie. Latami wplątywała się w kolejne miłości do różnych Slobodanów czy Rubenów, którzy nieodmiennie obiecywali jej dozgonną wierność. Ciemna uroda pociągała ją chyba tak samo, jak niełatwy charakter, bo na drugiego męża wybrała sobie mężczyznę tak przystojnego, co trudnego. Ludwik Kosmal był ginekologiem - przystojnym, błyskotliwym, uwielbiającym zabawę do rana i tak nonszalancko pogardliwym... Zanim nabrał zwyczaju naigrywania się z niej w towarzystwie, wydawał się dowcipny. Jej kariera nabierała rozpędu, zwłaszcza w ZSRR.


Gdzieś pomiędzy kolejnymi planami filmowymi i nagrodami udało jej się zajść w ciążę - niestety, poroniła dwukrotnie. Trzeci raz okazał się szczęśliwy, choć poród nie był łatwy. Obiecała sobie, że nie wyda z siebie żadnego dźwięku - zdaniem jej męża krzyczały wyłącznie prostaczki i chamki. Ona musiała być przecież elegancka. Nie udało się.

Narodziny córeczki, nazwanej na cześć mamy Basią, nie powstrzymały aktorki przed przyjmowaniem kolejnych ról, dziewczynką zajmowała się więc często babcia. Gdy Barbara wracała, mąż wygłaszał długie i pełne pretensji monologi. Irytowało go, że z małego mieszkanka ze ślepą kuchnią przeprowadzili się do 90-metrowego lokalu dzięki jej zabiegom, że to ona załatwiła samochód. Rywalizacja z żoną popychała go do podnoszenia kwalifikacji medycznych, ale ich walka o dominację nigdy się nie kończyła.

Gdy kupili domek na wsi i pani Barbara sadziła drzewka po prawej stronie, Ludwik przesadzał je na lewo. "Basia nie chciała docenić tego, że jestem taki mądry i to mnie złościło, bo ja mam współczynnik inteligencji znacznie wyższy, a stale z nią przegrywałem. Ciągle musiałem przepraszać. Przepraszałem i robiłem, co chciałem" - mówił.

I rzeczywiście - procesja kochanek, alkoholowych rautów i wyrzutów nie miała końca. Brylska miała nadzieję, że drugie dziecko, syn Ludwik, uratuje ich związek. Było jednak coraz gorzej, a gdy już się rozwiedli, mąż odmówił opuszczenia mieszkania. Mieszkali więc ze sobą jeszcze kilka lat, a gdy Ludwik doznał serii zawałów, ona opiekowała się nim jak najlepsza z żon.

W maju 1993 r. jej życie złamała tragedia. 21-letnia śliczna Basia, początkująca aktorka, jadąc z kolegami z planu, zginęła w wypadku samochodowym. "Trudno mi wyobrazić sobie, że jeszcze kiedyś potrafię się szczerze śmiać i być taką jak dawniej. Tamto moje 'ja' umarło" - mówiła Brylska. "Mamusiu, żyj dla mnie!" - prosił pogrążoną w rozpaczy panią Barbarę synek. I tak się stało. Żyła dla niego, a gdy - znacznie rzadziej niż kiedyś - przyjmowała jakąś rolę, to po to, by stać się choć na chwilę kimś innym, zapomnieć. Półtora roku temu pochowała byłego męża, któremu towarzyszyła podczas ciężkiej choroby. Nie jest jednak sama  - podporą jest dla niej dorosły już syn, a pociechą - wnuki.

MP

Życie na Gorąco Retro
Dowiedz się więcej na temat: Barbara Brylska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy